Jesteśmy małżeństwem od 8 lat. Znamy się znacznie dłużej, jeszcze ze szkoły.
Zawsze mieliśmy dobre relacje. Mówiliśmy sobie o wszystkim. Nie było między nami tajemnic. W domu się nie przelewa, ale jakoś sobie radzimy. Oboje mamy pracę i wystarcza nam na utrzymanie domu, a nawet raz na rok zagraniczny wyjazd. Ale dwa tygodnie temu bardzo się zaniepokoiłam. W skrzynce pocztowej znalazłam korespondencję z banku. Otworzyłam ją, choć była na nazwisko męża, bo mamy wspólne konto. Ale to, co przeczytałam, aż mnie zmroziło. Było to ponaglenie w sprawie spłaty karty kredytowej na 5 tysięcy złotych! Mąż nie odbierał telefonu, więc od razu zadzwoniłam do banku, żeby wyjasnić nieporozumienie.
- Nie mamy do konta żadnej karty kredytowej - mówiłam, ale pani mnie zbyła twierdząc:
- Karta jest tylko na męża i nie musiała pani o niej wiedzieć.
Gdy Darek pojawił się w domu zasypałam go lawiną pytań.
- O co chodzi z tą kartą? Robiłeś jakieś zakupy o których nie wiem? - starałam się najpierw spokojnie dopytać.
Próbował zbyć mnie śmiechem, że to pewnie jakaś pomyłka, ale kiedyś wyciągnęłam papiery z banku zdenerwował się.
- To nie twoja sprawa! Przecież widziałaś, że to do mnie korespondencja, więc dlaczego otwierałaś? - pytał zirytowany.
Wyrwał mi list i przestał się do mnie odzywać! Zupełnie nic nie chciał mi tłumaczyć, twierdząc tylko, że sam tę sprawę wyjaśni. Próbowałam sobie przypomnieć czy mógł planowac jakąś niespodziankę, o której nie chciał wcześniej mówić. Ale nas nie stać na takie niespodzianki! Kilka dni temu gdy znów próbowąłam wrócić do tematu odburknął tylko:
- Już wyjaśniłem sprawę w banku. To była pomyłka.
Ale ja nie mam pewności, czy na przykład tylko nie zakazał przesyłania korespondencji, a kartę kredytową i pożyczkę na niej ma rzeczywiście? Mam duży niepokój w sercu. Ciągle myślę o tym, czy nasze zaufanie budowane latami, własnie nie legło w gruzach?
Marysia 34 l.