Dziadek! – krzyknął już od progu nasz 5-letni wnuczek Jaś i rzucił się mężowi w ramiona...
...W jego ślady natychmiast poszła 9-letnia Ola.
Oboje zawiśli na Wojtku, a on, roześmiany, przytulał je i rozdawał im buziaki.
- A z babcią się nie przywitacie? - spytałam, wychodząc z kuchni.
Wnuki podeszły i do mnie. Objęłam je i pocałowałam. Za chwilę dzieci były znów na kolanach Wojtka.
- Wiesz dziadku, przeczytam dzisiaj prawie całą książeczkę - pochwaliła się Ola, podsuwając mu ją pod nos.
- A ja byłem w ZOO! Widziałem zebry i nawet hipotomama - paplał Jasio.
- Hipopotama chyba głuptasie - poprawiała go Ola, zaśmiewając się.
Wszyscy troje świetnie się bawili. Słyszałam to z kuchni, gdzie uwijałam się przy gotowaniu obiadu.
- Kończcie już te śmichy-chichy. Myjcie ręce i chodźcie jeść - zawołałam.
- No już, zaraz... - mruknęli.
Gdy nie przyszli mimo kilkakrotnych nawoływań, wkroczyłam do pokoju.
- Wszystko stygnie, kiedy... - zaczęłam i rozejrzałam się bezradnie, bo nikogo nie zauważyłam...
- Uuuuu, jestem lwem! - nagle z spod stołu z krzykiem wypadł Jasio, za nim Ola.
- Co wy wyprawiacie?! - zdenerwowałam się. - Obiad na stole, a wy tu się wygłupiacie! Marsz do łazienki, umyć ręce!
- Tak jest! - spod stołu wygramolił się też Wojtek. - Kompania do mycia! - krzyknął wesoło i puścił oko do uszczęśliwionych dzieci. Wszyscy troje pobiegli do łazienki.
Westchnęłam.
"Znowu wyszłam na jakiegoś żandarma" - pomyślałam rozgoryczona.
Oboje z Wojtkiem kochamy wnuki bezgranicznie, ale to ja więcej czasu im poświęcam. Często odbieram z przedszkola i szkoły, siedzę przy nich gdy chorują, gotuję obiady. Jestem już na emeryturze, a mąż jeszcze pracuje - łapie różne zlecenia, bo jest kierowcą. Ale jak tylko może obmyśla im różne zabawy, zabiera na spacery, a one go uwielbiają. Mam wrażenie, że bardziej niż mnie.
- Nic dziwnego, że za nim przepadają - powiedziała mi ostatnio moja przyjaciółka od serca. - On przecież na wszystko im pozwala, poza tym kojarzy im się wyłącznie z miłymi rzeczami - zabawą i śmiechem. A ty - z obowiązkami - bo muszą, umyć ręce, a po zjedzeniu słodyczy zęby, uczysz je, by mówiły proszę i dziękuję i każesz sprzątać zabawki... Twój Wojtek nie zawraca sobie głowy takimi "drobiazgami" - uśmiechnęła się.
-- Ale to przecież jest ważne! - obruszyłam się. - Nie mogą rosnąć jak jakieś małpiątka. Moja synowa jest mi bardzo wdzięczna, stale mi dziękuje, bo widzi, jak bardzo się staram. Dzieci najedzone, czyste...
- No jasne, ale dzieci są tylko dziećmi. Wolą dziadka, bo niczego nie wymaga, a tylko się bawi. Ty jesteś od gotowania i przestrzegania reguł. Nuda - skwitowała przyjaciółka.
Przyznam, ze nie myślałam o tym w ten sposób. Wydawało mi się, że codzienna, zdawałoby się nudna, ale przecież dawana z miłością troska ma większą wartość niż zabawa od czasu do czasu, która zapewnia im dziadek...
Zazdroszczę mężowi tej komitywy, którą ma z wnukami, tego, jak patrzą na niego z zachwytem. Ja też chyba na to zasługuję...
Czy powinnam zrezygnować z wymagań, by to dostać? Odpuścić wnukom i być wyluzowaną babcią. Nie wiem, czy to potrafię. Ale czy wobec tego mam się pogodzić z tym, że dzieci nie będą mnie tak kochać jak dziadka? I czy w krótkim czasie nie wejdą nam obojgu na głowę? Co robić?
Mira Romanowska z Płocka