Gdy w wieku 45 lat straciłam w wypadku męża, mój świat się zawalił.
Długo przyzwyczajałam się do życia w samotności. Dzieci nie mieliśmy, na szczęście mogłam liczyć na pomoc przyjaciół. Przed emeryturą poznałam mężczyznę, który okazał się dla mnie losem na loterii. Jesteśmy ze sobą do dziś, szczęśliwi, i moje dni znów są piękne...
Przed dwoma laty zmarł mąż jednej z moich przyjaciółek. Podobnie jak ona kiedyś mnie, tak ja teraz ją staram się wspierać w tym trudnym czasie. Rzadko daje się gdziekolwiek wyciągnąć z domu, nie chce słyszeć o spotkaniach towarzyskich, a o mężczyznach to już w ogóle!
W ubiegłym miesiącu udało się ją namówić na pielgrzymkę. Pojechali ludzie z całej okolicy. Przypadkiem spotkałam znajomego, z którym kiedyś pracowałam. Wymieniliśmy się telefonami. Po powrocie znajomy zadzwonił i zapytał o... moją samotną koleżankę. Mówił, że na pielgrzymce dobrze im się rozmawiało, jakby znali się od lat. No i mu się podoba. Czy nie mogłabym go z nią skontaktować, bo nie ma do niej numeru (mieszkamy w różnych miejscowościach).
Wiele razy wspominałam przyjaciółce, że nie jest skazana na samotne życie. Zwłaszcza na starość jest to dokuczliwe. Podawałam jej swój przykład - w każdym wieku można trafić na miłość. Ale ona nie chciała o tym słyszeć, była gotowa się na mnie obrazić...
Nie wiem, co zrobić. Powiedzieć jej o tym znajomym, który szuka z nią kontaktu czy lepiej się nie wtrącać w jej życie?
Wanda (62 l.)