Pół roku temu nasz 16-letni Paweł oznajmił, że ma już plany na wakacje...
- Najpierw pojadę na obóz, a potem z chłopakami na Mazury pod namiot.
- Obóz - rozumiem. Ale ten wypad z chłopakami nie podoba mi się - przerwałam mu.
- Mamo, nie będziecie mi musieli dawać żadnych pieniędzy na ten dodatkowy wyjazd. Sam sobie uzbieram - tłumaczył z zapałem. - No, zgódźcie się...
- Niech jedzie. Jeśli sobie rzeczywiście na to zaoszczędzi - powiedział po burzliwych dyskusjach mój mąż.
- Ciekawe, jak mu się to uda? - zastanawiałam się. Nasz syn zawsze lekką ręką wydawał pieniądze. Każde, jakie dostał. A było tego sporo. Na urodziny, imieniny, zakończenie roku - dziadkowie sypali mu hojnie gotówką.
"Może teraz nauczy się oszczędzać?" - pomyślałam z nadzieją.
Postanowiliśmy z mężem nie wtrącać się w to jego gromadzenie funduszy. Na kilka miesięcy zapadła wokół tematu cisza.
- Ile uzbierałeś? - nie wytrzymałam w końcu jakiś czas przed wakacjami.
- Dobrze idzie - zapewnił Maciek.
Zgodnie z tym, co postanowiliśmy z Piotrem, nie drążyłam sprawy. Doradziłam tylko synowi, żeby założył sobie konto i wpłacił pieniądze do banku.
- Będzie bezpieczniej - tłumaczyłam.
- Spoko, mama. Wszystko jest pod kontrolą - zapewniał.
Pojechał. Od czasu do czasu przysłał sms-a. Raz ja
zadzwoniłam, ale nie miał czasu rozmawiać. Był zadowolony.
Aż pewnego dnia, nagle, późnym wieczorem zadzwonił telefon. To były ostatnie dni obozu Maćka.
- Mamo, ukradli mi pieniądze! - krzyczał dramatycznym tonem do słuchawki.
- Wszystkie? - spytałam.
- Prawie... - usłyszałam. - Moglibyście mi dosłać 300 złotych?
Zdenerwowałam się. Kazałam mu zgłosić sprawę wychowawcy.
- I ty mu uwierzyłaś? Kto kradnie "prawie wszystko"- powiedział mąż, kiedy odłożyłam słuchawkę. - Nieźle sobie wymyślił! Pewnie nawet się specjalnie nie wysilał z tym oszczędzaniem. Wiedział, że na Mazury pojedzie pod warunkiem, że będzie miał swoją kasę. Udawał więc, że ma. Liczył, że "łykniemy" tę jego bajeczkę i w te pędy wyślemy mu forsę. Spryciarz. Niech wraca po obozie do domu. Nie wyślę mu ani grosza.
- A jak mu naprawdę ukradli? - spytałam.
- A wpłacił do banku, jak mu proponowałaś? - spytał Piotr i uznał sprawę za zakończoną.
Zadzwonił do Maćka, zarzucił mu kłamstwo (okazało się, że syn nie poinformował o kradzieży wychowawcy) i uprzedził, że żadnych pieniędzy nie ma zamiaru mu wysyłać.
Mam mieszane uczucia. A może dać mu te pieniądze, chociaż na kilka dni pobytu pod namiotem? Bo jeśli naprawdę go okradli?!
Co robić w takiej sytuacji? Masz takie doświadczenia i chcesz się nimi podzielić z czytelnikami "Chwili dla Ciebie"? Skomentuj. Cały artykuł z waszymi komentarzami ukaże się w numerze 33 (w sprzedaży od czwartku 16 sierpnia br.) i na stronie: www.kobieta.interia.pl/sprawy-rodzinne