Opiekun czy domowy tyran?
Znaliśmy się z Wiesławem od lat, spotykaliśmy się w gronie wspólnych znajomych, a każde z nas było w związku małżeńskim.
Tak się stało, że trzy lata temu mój mąż zmarł nagle, a kilka miesięcy potem odeszła żona Wiesława. Oboje ciężko przeżywaliśmy żałobę, ale po jakimś czasie zaczęliśmy częściej rozmawiać, spotykać się. Lubiliśmy się zawsze, a od kiedy oboje zostaliśmy sami (i moje, i jego dzieci są dorosłe i samodzielne), zaczęło rodzić się między nami coś więcej. Wiesław był cudowny, opiekuńczy, w końcu poprosił, żebym została jego żoną. Dość długo się zastanawiałam, ale on czekał i nalegał. Pobraliśmy się pół roku temu i zamieszkaliśmy razem u niego. Z początku podobało mi się, że Wiesław tak się mną interesuje, bo to było życzliwe i raczej na wesoło - co robiłam w pracy, gdzie byłam, z kim, kiedy wrócę i dlaczego tak późno. Myślałam, że to przejaw miłości. Zaniepokoiłam się, gdy kilka razy zaprotestował, gdy chciałam wyjść z koleżanką na kawę, potem zaczął rozliczać mnie z wydatków na codzienne zakupy (składamy się na nie oboje!), a w końcu, dwa miesiące temu, powiedział, że mam zrezygnować z pracy, bo on dobrze zarabia i nas utrzyma, a ja powinnam siedzieć w domu, tak jak jego zmarła żona. Zaprotestowałam, bo nie mam ochoty całe dnie spędzać w domu na gotowaniu i sprzątaniu. On się obraził, bo przecież taki dobry, a ja niewdzięczna... Zastanawiam się, co mam zrobić, chcę być z nim, ale jego zachowanie niepokoi mnie bardzo...
Elżbieta (55 l.)