Prawo jazdy, to nie wszystko
Kiedy moja 17-letnia córka Michasia robiła kurs na prawo jazdy, byłam zadowolona, że tak poważnie traktuje jazdy, przykłada się do nauki teorii...
- Ja nigdy nie dostanę mandatu - twierdziła, wkuwając zapamiętale odpowiedzi na testy egzaminacyjne.
- Mam nadzieję, córeczko - uśmiechnęłam wtedy do niej, żeby nie tłumić jej zapału.
Egzamin zdała i była z siebie bardzo dumna. Jak tylko dostała dokumenty, wsiadłam z nią do naszego samochodu i zrobiłyśmy kilka kółek po uliczkach wokół naszego osiedla. Potem jeszcze parę razy umawiała się z mężem na wspólne jazdy.
- Świetnie mi idzie - opowiadała, kiedy wracali.
- No, całkiem, całkiem. Ale musimy jeszcze poćwiczyć... — powiedział dumny z córki tata.
Któregoś wieczoru usiedliśmy spokojnie przy herbacie, do kuchni weszła Michasia i spytała:
- Chciałabym z Majką i Ewitą pojechać do naszej koleżanki, to tylko 15 km stąd. Zgadzasz się?
- Oczywiście - odpowiedziałam bez wahania.
- Obiecuję, że będę uważać...
- Uważać? Ale na co? - zdziwiłam się.
- No, na samochód, oczywiście - odpowiedziała.
Zakrztusiłam się herbatą.
- Słucham?! Mowy nie ma! Możesz tam jechać autobusem. Wybij sobie z głowy jazdę autem tak daleko, przecież dopiero niedawno odebrałaś prawo jazdy! - powiedziałam zdenerwowana.
- Ale tata mówił, że trzeba dużo jeździć! - powiedziała płaczliwie. - Inaczej nigdy się nie nauczę!
Wzburzona wybiegła z kuchni. Pozwoliłam się jej uspokoić, potem poszłam za nią do pokoju.
- Będziesz jeździć ze mną lub z tatą dopóki nie uznamy, że możesz robić to sama. Jazda samochodem to nie zabawa, to odpowiedzialność za życie swoje i innych. Nie będziesz szpanowała samochodem, dopóki nie będziesz miała odpowiednich umiejętności - byłam nieugięta.
- Ale ja już obiecałam dziewczynom... - jęczała.
- Poszukaj innego rozwiązania - stwierdziłam.
- Nudni jesteście... - odburknęła nadąsana.
Próbowała jeszcze coś u ojca wytargować, ale byłam spokojna, że usłyszy dokładnie to samo.
Od tego momentu minęło kilka dni, ale widzę, że nie pogodziła się z naszą decyzją. Uznaje ją za fanaberię i złośliwe działanie przeciwko niej. Awantura wisi na włosku. A nam chodzi tylko o jej bezpieczeństwo. Jak jej to wytłumaczyć, żeby zrozumiała?
Agnieszka S. ze Środy Wlkp.
Co robić w takiej sytuacji? Masz takie doświadczenia i chcesz się nimi podzielić z czytelnikami "Chwili dla Ciebie"? Skomentuj. Cały artykuł z waszymi komentarzami ukaże się w numerze 42 (w sprzedaży od czwartku 18 października br.) i na stronie: www.kobieta.interia.pl/sprawy-rodzinne