Tak mi trudno uwierzyć w siebie...
Moje małżeństwo było jednym wielkim koszmarem. Mąż okazał się despotą, który na mnie się wyżywał.
Dopóki nie mieliśmy dzieci, jakoś jeszcze się hamował. Potem czepiał się z byle powodu. Przeszkadzał mu nawet płacz dziecka. Potem się rozpił, dochodziło do rękoczynów.
Zmarł nagle, miał zawał, gdy najmłodsza córka skończyła 18 lat...
Minął rok, a ja wciąż nie mogę dojść do siebie. Żyłam jak w kieracie, nie miałam na nic czasu. A teraz nie wiem, jak sobie poradzić z jego nadmiarem. Wszystko w domu przypomina mi to niedobre życie.
Koleżanka radzi, żebym teraz wreszcie zajęła się sobą. Najlepiej zmieniając środowisko. Dzieci pracują za granicą, więc nic mnie tu nie trzyma. Koleżanka ma znajomą w sąsiednim mieście, która otwiera sklep i mogłaby mnie zatrudnić. A ja obawiam się tak dużej zmiany. Boję się, że sobie nie poradzę.
Może lepiej wziąć się za siebie metodą małych kroczków? Bez wyjeżdżania z miasta. Może wystarczy, że zmienię pracę, przeniosę się na inną ulicę?
Małgorzata, 47 lat