Moja córeczka długo była niejadkiem. Cieszyłam się z każdego zjedzonego przez nią kęsa. Nigdy jednak nie "wpychałam" jej na siłę jedzenia.
Zawsze starałam się zdrowo ją karmić. Jak ognia unikałam podawania jej słodyczy.
- Jaka ona chudziutka - zamartwiała się moja mama.
Nie zgadzałam się z nią. Monika była szczupła, ale w sam raz. Mój spokój w tym względzie był poparty opinią pediatrów, wynikami badań kontrolnych.
Kiedy córka skończyła 4 lata, wróciłam do pracy. Bardzo mi wtedy pomogła mama. Opiekowała się Moniką, dopóki ja albo mąż nie wróciliśmy z pracy.
Z wielkim przejęciem i poświęceniem zajmowała się wnusią. Byłam zachwycona. Do czasu, kiedy zauważyłam, że moje dziecko zaczęło gwałtownie przybierać na wadze.
- Co się dzieje? - zastanawiałam się. - Może to przedszkolne jedzenie...
Ale wkrótce wszystko się wydało. Zajrzałam wieczorem i zauważyłam, że Monika, zamiast spać, objada się czekoladą.
- Skąd to masz? - spytałam.
- Z szuflady - odpowiedziała rezolutnie.
Okazało się, że w szafce miała jeszcze paczkę chipsów, krówki... A fundatorką tej "spiżarni" był kto? Moja mama!
- Słodycze przed snem? Nie wolno - tłumaczyłam Monice.
Byłam zła. Kazałam córce umyć zęby. Postanowiłam rano porozmawiać z mamą.
- No i co z tego, że dziecko przytyło. Nareszcie wygląda zdrowo - powiedziała, ale obiecała ograniczyć małej słodycze.
Ale nie tylko słodycze były winne. Mama wciąż czymś Monikę dokarmiała, a to jakąś kanapką, a to naleśnikami... Nie pomagały moje upomnienia.
- Nie dawaj jej tyle jeść, będzie za gruba - prosiłam.
Ale babcia robiła swoje. I tak z mojego niejadka zrobił się "jadek" i to z wielkim apetytem.
- Głodna jestem! - wołało moje dziecko, po przyjściu z przedszkola i... zjadało drugi obiad, potem podwieczorek i oczywiście kolację.
Kiedy moja córka szła do szkoły, była już "puszystym" dzieckiem.
- Wyrośnie - nie przejmował się mąż.
A ja nie byłam tego taka pewna. Nie mogłam czekać i nic nie robić. Wybrałam się z córką do dietetyczki. Zaczęłam karmić według jej zaleceń. Wspólnie zaczęłyśmy biegać popołudniami i gimnastykować się. Monika robiła to z dużymi oporami, ale za to ciągle była głodna. Nie chciała jeść dietetycznych posiłków.
- Są wstrętne. Męczysz mnie tym jedzeniem - grymasiła
W końcu i ja zaczęłam jej odpuszczać... Dziś Monika ma 9 lat, jest rezolutną dziewczynką i wygląda jak... pączuszek. Co będzie, kiedy stanie się nastolatką?! Przecież będzie miała kompleksy i pretensje do mnie, że źle ją żywiłam. Nie chcę, żeby Monika cierpiała z powodu nadmiernej tuszy? Jak jej pomóc?
Weronika G. z Rzeszowa
Co robić w takiej sytuacji? Masz takie doświadczenia i chcesz się nimi podzielić z czytelnikami "Chwili dla Ciebie"? Skomentuj. Cały artykuł z waszymi komentarzami ukaże się w numerze 42 (w sprzedaży od 17 października br.) i na stronie: www.kobieta.interia.pl/sprawy-rodzinne