Czy to nie jest zbyt prywatne?

To bardzo osobiste historie: że jestem chora, że moje dziecko ma autyzm, albo że niedawno ważyłam ponad dwa razy tyle. Po co tak intymne sprawy opowiadać światu? Ania, Adrianna i Marta przez internet postanowiły dzielić się swoim życiem z innymi. Bo uważają, że ma to głęboki sens.

Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne123RF/PICSEL

Są sprawy, które zachowujemy dla siebie. Czasem wiedzą o nich jedynie najbliżsi: mama, przyjaciółka, mąż. Wstydzimy się, nie chcemy narażać się na litość, niezrozumienie czy śmieszność. Niektórzy jednak decydują się opowiedzieć o swoich strachach, chorobie, problemach. Dać innym wiarę, że mimo wszystko można zwyciężyć, czyli normalnie żyć.

To nic, że często spotykają się z krytyką, że niektórzy pokazują ich sobie palcami. Nie wstydzą się. To jest ich życie i chcą o nim mówić. Zabierają głos nie tylko za siebie. Ania - mama autystycznej Julki, Adrianna - chorująca na cukrzycę i Marta, która 140 kg zamieniła na 62.

Prowadzę blog, żeby ludzie przestali wstydzić się cukrzycy

Adrianna Maciejczyk pisze blog "Ja cukrzyk. Blog cukrzyka o cukrzycy":

- Sześć lat temu, kiedy zdiagnozowano u mnie cukrzycę, mój świat się zawalił. Miałam 17 lat i nieuleczalną chorobę, która zmuszała mnie do całkowitej zmiany życia. W szpitalu dowiedziałam się, że nic z tego, co robiłam, co lubiłam, nie będzie już moim udziałem. Żadnych ciastek, lodów, tańca do białego rana, nie zrobię już kursu spadochronowego, o którym marzyłam. Że teraz jestem chora.

- Zbuntowałam się. Po co mi takie życie? Podporządkowane regułom, z wagą w jednej ręce i glukometrem (urządzeniem do mierzenia poziomu cukru we krwi) w drugiej. To nie dla mnie. Ale co było robić? Czy tego chciałam, czy nie - byłam chora. Kiedy ochłonęłam, zaczęłam szukać informacji o tym, jak żyją inni chorzy. Ale oprócz mądrych encyklopedycznych formułek, informacji na temat tego, jak zdiagnozować cukrzycę, oraz blogów matek cukrzycowych dzieci, nie znalazłam nic. Nic, co mówiłoby, jak żyć z tą chorobą! A ja chciałam wiedzieć, jak przechowywać insulinę, kiedy na kilkanaście godzin wychodzę z domu, gdzie ją schować na randce, jak iść na imprezę, tańczyć i nie zapaść w cukrzycową śpiączkę, co będzie, kiedy zjem loda albo napiję się wina? (Wiem, wiem, całe życie powinnam podporządkować chorobie, ale jestem tylko człowiekiem i mam swoje słabości!). Takich informacji nigdzie nie było!

- Potrzebowałam ich także po to, żeby poczuć, że nie jestem sama, że nie tylko ja muszę żyć z cukrzycą. Oczywiście, wiedziałam, że gdzieś są inni, ale dlaczego nie zadają pytań? Zrozumiałam, że niektórzy wstydzą się swojej choroby. W szpitalu słowo "cukrzyk" było zakazane. Kiedy trafiłam na oddział, współpacjenci mówili tylko: "Aha, też TO masz" i zmieniali temat. Babcia doradziła, żebym w szkole nie mówiła, co mi jest, bo może narażę się na pokazywanie palcami. Nie rozumiałam tego. Czym zawiniłam? Cukrzycy nie dostaje się z powodu obżarstwa ani dlatego, że je się za dużo słodyczy. I nie można się nią zarazić. Chciałam to wyjaśnić.

- Musiałam też zrobić coś, by swoją cukrzycę oswoić. Dlatego zaczęłam pisać blog. O sobie, swoim życiu, o tym, jak sobie radzę, ale też o tym, jak inni reagują na wiadomość o chorobie. Cieszyłam się, kiedy pod postami zaczęły pojawiać się komentarze i pytania. Pisali cukrzycy tacy jak ja. Poczułam się za nich odpowiedzialna i tak mój blog stał się motywacją dla mnie samej. I wcale mi nie przeszkadza, że nie wszyscy zgadzają się z moim zdaniem, że czasem ktoś pyta mamę, czy nie wstydzi się, kiedy publikuję zdjęcia ze swoim gołym brzuchem i pompą insulinową albo kiedy opowiadam o pierwszej nocy spędzonej z ukochanym, podczas której kilka razy włączał się alarm w mojej pompie insulinowej. To właśnie moje słodkie życie!

- Piszę o swoich lękach, codzienności, o nowych urządzeniach pomagających cukrzykom żyć i o kolejnych odkryciach medycyny, związanych z naszą chorobą. O zdrowym jedzeniu i o tym, co zrobić, kiedy się na chwilę zapomnimy, a poziom cukru zacznie szaleć. Bo w życiu nie zawsze wszystko jest uporządkowane jak w szpitalu, a cukrzycy, tak jak inni ludzie, mają prawo popełniać błędy! Ważne tylko, żeby wiedzieli, jak się z nich podnieść.

Chcę pokazać, że autystyk może być normalnym dzieckiem

Anna Męcik-Nowak, mama autystycznej Julki, współautorka blogu (razem z mężem Łukaszem) RozbrykanaJulka.pl: - Nie bardzo rozumiałam, co ma na myśli lekarz, który oznajmił, że Julka ma autyzm. Z niczym mi się to nie kojarzyło. Nie wiedziałam, co powinnam robić, jak zajmować się córeczką, dokąd zwrócić po pomoc. Razem z mężem zaczęliśmy szukać informacji, wertować dostępne książki o autyzmie, przeglądać internet. Ale wszystko, co było dostępne osiem lat temu, wydawało nam się niewystarczające. Literatury było niewiele, blogów jeszcze prawie nikt nie pisał. A my byliśmy bezradni.

- Diagnozą przejęliśmy się nie tylko my, ale i cała nasza rodzina. Żeby nie opowiadać każdemu z osobna, co u nas, postanowiliśmy stworzyć miniblog i opisywać tam nasze życie. Pisaliśmy, co u Julki, jakie robi postępy, jak się zachowuje, gdzie bywamy - bo za wszelką cenę postanowiliśmy żyć  normalnie. Chcieliśmy udowodnić, że autystyczne dziecko jest jak najbardziej normalne i otoczone miłością może się rozwijać. Przecież każdy jakiś jest! Julka jest może nieco bardziej rozbrykana (czasem elegancko ubrana potrafi wytarzać się w kałuży), może zauważa rzeczy, których inni nie widzą, a może jest bardziej wrażliwa. Na przykład obchodzi urodziny krzesła, stroi je i prosi o tort z tej okazji. Ale czy to nie jest cudowne? Nie wyobrażamy sobie, że mogłaby być inna. Taką ją kochamy. I o tym piszemy.

Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne123RF/PICSEL

- Człowiek z autyzmem jest jak komputer z innym procesorem. Większość to PC, autystycy to Apple, albo odwrotnie. Każdy jest lepszy w czymś innym. Nasz blog miał być o tej "normalności" z autystycznym dzieckiem i miał być tylko dla nas. Kiedy zauważyliśmy, że nasze wpisy czytają nie tylko znajomi, byliśmy bardzo zaskoczeni. Oglądając komentarze, uświadomiliśmy sobie, że pisząc, pomagamy rodzicom innych dzieci autystycznych. Przyznając się, że miewamy dość, innym dodajemy otuchy. Przyznajemy się do zmęczenia, zniecierpliwienia, nawet do łez bezsilności. Przecież one zdarzają się w życiu każdego rodzica, nieważne, zdrowego czy chorego dziecka.

- Być może dzięki naszemu pisaniu inni rodzice nie czują się tak samotni i bezradni jak my, kiedy Julce postawiono diagnozę. Wiedzą, co robić. Jakie od początku podjąć kroki. Do kogo zwrócić się o pomoc i czego żądać. Ale przede wszystkim, że z autystycznym dzieckiem da się żyć! Zdarza się, że spotykamy się z zarzutami, że to nie tak, jak w książkach, że są lepsze metody albo że za mało się poświęcamy. Ale z autystycznymi dziećmi nie ma reguł. Żyjemy najlepiej, jak potrafimy.

- W blogu staramy się też wskazywać dobre albo złe placówki terapeutyczne, polecamy sobie lekarzy i specjalistów, ale przede wszystkim tłumaczymy świat autyzmu z naukowego na "nasze", sprawdzone na własnej skórze. Nasz blog ma jeszcze jedno ważne zadanie. Czytając go, rodzic zdrowego dziecka może dowiedzieć się, że autystyczne dziecko nie musi być zamkniętym w sobie agresywnym potworem ani geniuszem o nadzwyczajnych zdolnościach. Bo taki, niestety, jest stereotyp powielany w filmach i popularnych mediach. Autystyk może być normalnym dzieckiem. I o tę normalność nam chodzi.

Mówię ludziom, że nadwaga to nie wyrok na całe życie

Marta Barszczewska jest inspiratorką, czyli twarzą w Centrum Odchudzania Konrada Gacy: - Całe życie byłam gruba. Rosłam, ale razem z centymetrami przybywało mi kilogramów. Wreszcie przy 188 cm wzrostu ważyłam blisko 140 kg. Nie zastanawiałam się nad tym, jak wyglądam. Innej siebie nie znałam. Nie walczyłam, nie odchudzałam się. Wiedziałam, że nigdy nie włożę sukienki, w której będę się sobie podobała, ani dwuczęściowego kostiumu kąpielowego. Nie będę biegała po górach ani pływała na desce windsurfingowej.

- Jedyną osobą, która od czasu do czasu proponowała mi, żebym się za siebie wzięła, była mama. Dla niej oczywiste było to, że otyłość to choroba, prowadzi do nadciśnienia, cukrzycy, ma wpływ na rozwój niektórych nowotworów. Dopiero po powrocie z zeszłorocznych wakacji, kiedy obejrzałam swoje zdjęcia, uznałam, że czas na zmiany. Przypomniałam sobie, że mama wspominała o Konradzie Gacy, który odchudza największe grubasy. Odszukałam go w internecie i zapisałam się na spotkanie informacyjne.

- Zaczęłam stosować dietę, biegałam na zadane ćwiczenia i... chudłam: 5, 10, wreszcie 30 i więcej kilogramów. Bywało, że miałam dość, że chciałam zrezygnować, ale wtedy zawsze trafiałam na kogoś, kto podtrzymywał mnie na duchu, dodawał sił. Potem i ja zaczęłam wspierać innych. Nie odpuszczaj - mówiłam. Znajomi pytali, co robię, a ja opowiadałam o metodzie, którą stosowałam. Publikowałam swoje zdjęcia na Facebooku, za każdym razem wzbudzając wielkie zainteresowanie moich koleżanek. Na komplementy reagowałam rumieńcem na twarzy. Ale spotykałam się też z zazdrością, brakiem zrozumienia dla mojej determinacji. Kilka osób nie chciało dłużej się przyjaźnić. Myślę, że stając koło mnie grubej, mogły się dowartościować. Przestałam im być potrzebna. Na szczęście dla mnie, stałam się potrzebna innym.

- Któregoś dnia menedżer klubu, w którym ćwiczyłam, zapytał, czy nie chciałabym zostać inspiratorką - publicznie opowiedzieć swojej historii podczas spotkania motywacyjnego w Gaca Centrum, a na stronie umieścić zdjęcia przed odchudzaniem i teraz. Schudłam wtedy już blisko 70 kilogramów. Zastanawiałam się chwilę. Miałam nowe życie. Nową pracę. Nawet nie bardzo pamiętam, jak to było przed schudnięciem. Wielu moich obecnych znajomych nie znało mnie wcześniej. Może wzbudzę niezdrową sensację, może będą się śmiać, ale... uświadomiłam sobie, że opowiedzenie swojej historii to najlepsza rzecz, jaką mogę zrobić. Tak. Chciałam przekonać tych, którzy zaczynają, że ich ciało nie musi być więzieniem, w którym są zamknięci.

- Dziś z radością jeżdżę po całej Polsce na spotkania z tymi, którzy chcą się odchudzać. Staję przed nimi i opowiadam swoją historię. Bo jestem dowodem na to, że wszystko jest możliwe, a ograniczenia są tylko w naszej głowie. I ja w to wierzę! I jeszcze jedno - w wakacje nauczyłam się pływać na windsurfingu.

Aldona Bejnarowicz

Fitmania: Trening odchudzającyVideo Brothers
Olivia
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas