Jestem zła, bo otacza mnie zło
Pod wpływem pracy w policji stałam się agresywna. Musiałam to zmienić.
Wyjęłam mundur z szafy. Guziki błyszczały w słońcu, a materiał lśnił czystością.
- Coś nie tak, kochanie? - zapytał Tomek, wchodząc do sypialni.
- Nie - potrząsnęłam głową. - Po prostu... Nie mogę uwierzyć, że będę go nosiła.
Mąż objął mnie w pasie.
- Boisz się? - wyszeptał mi do ucha.
- No coś ty! - odparłam i wyswobodziłam się z jego objęć, a potem spojrzałam na łóżeczko, w którym spała nasza córka, i zawładnęły mną wątpliwości. "Praca na zmiany, nocne dyżury, stres... Czy sobie poradzę?", zaczęłam się zastanawiać. Tomek rzucił mi badawcze spojrzenie.
- Wahasz się, prawda? - zapytał.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Ja? Daj spokój - machnęłam ręką.
- Po prostu trochę się stresuję. Muszę dać z siebie wszystko i udowodnić, że zasłużyłam na tę odznakę.
Tomka poznałam tuż przed końcem nauki w szkole policyjnej i całkiem straciłam dla niego głowę. Kiedy obroniłam pracę dyplomową, wzięliśmy ślub i przenieśliśmy się do stolicy, bo Tomek załapał się na staż w szpitalu. Też chciałam znaleźć sobie jakieś zajęcie. Ale zanim zaczęłam rozglądać się za pracą, zaszłam w ciążę.
- I co teraz? - spojrzałam na Tomka trochę spanikowana. Planowałam mieć dzieci, ale najpierw chciałam się sprawdzić w nowym fachu. Za to mój mąż wcale nie wyglądał na przerażonego.
- Głowa do góry, Alu. Dopiero teraz będziemy rodziną - uśmiechnął się.
Narodziny Lenki przewróciły nasze życie do góry nogami, zwłaszcza że mała była bardzo chorowita. Przez pierwsze dwa lata czuwałam przy niej cały czas. Ale potem zaczęłam marzyć o pracy w zawodzie.
Początek służby nie był szczególnie udany. Choć szef zdawał się nie zauważać, że jestem dziewczyną, i traktował mnie na równi z kolegami, to kumple po fachu zachowywali się zupełnie inaczej. Zdecydowana większość uważała mnie za funkcjonariusza specjalnej troski i próbowała wyręczać w różnych obowiązkach. A przecież nie po to zostałam policjantką, żeby grać niezaradną życiowo kobietkę.
Nie chciałam taryfy ulgowej i gdy któryś z chłopaków próbował bawić się w dżentelmena, wybijałam mu to z głowy. Docieranie się z zespołem zajęło mi blisko pół roku. Starałam się być szorstka, stanowcza i bardziej męska, żeby zyskać opinię dziewczyny, która świetnie radzi sobie sama. Niestety, cierpiały na tym trochę moje relacje z Tomkiem.
- Czasem mam wrażenie, że nie jestem ci do niczego potrzebny - rzucił kiedyś przy kolacji urażonym tonem.
Spojrzałam na niego zdumiona.
- Co ty gadasz? - zdziwiłam się.
Tomek wzruszył ramionami.
- Nawet nie dajesz mi się wykazać. Ciągle słyszę: "nie ruszaj, zostaw, ja to zrobię", a ja chciałbym ci pomóc - wyjaśnił.
- A... - mruknęłam. - W takim razie... Kran się zepsuł - rzuciłam złośliwie.
Tomek bez słowa wstał od stołu i zajął się kranem, a ja poczułam się głupio. Po tym zdarzeniu przystopowałam. Zaczęłam wyznaczać wyraźną granicę między domem a pracą. Kiedy wracałam z dyżuru, odwieszałam mundur do szafy i zapominałam o prowadzonych sprawach. W domu znowu całkiem nieźle nam się układało, przynajmniej dopóki pracowałam w prewencji... Ale po trzech latach służby szef wezwał mnie na dywanik.
- Coś nie tak? - zapytałam od razu, bo Rysiek rzadko zapraszał ludzi na prywatne "audiencje".
- Nie, przeciwnie - zapewnił. - Mam dla ciebie propozycję, tylko dobrze ją rozważ. Szukają ludzi do kryminalnego. Jeśli jesteś zainteresowana...
- Pewnie! Choćby od zaraz - weszłam mu w słowo, bo od początku chciałam pracować w wydziale kryminalnym.
- Cieszy mnie twój zapał - uśmiechnął się. - Ale chciałbym, żebyś to dobrze przemyślała. Masz rodzinę, małe dziecko, a tam może być naprawdę niebezpiecznie.
- Liczyłam się z tym, wybierając taki zawód - odparłam oschle, bo nie spodobała mi się ta jego przesadna troska.
Już wiedziałam, że przyjmę tę pracę. Nawet nie skonsultowałam tego z Tomkiem. Po prostu poinformowałam go, że dostałam awans i przeniesienie. Nie myślałam o konsekwencjach tej decyzji.
W nowym wydziale poczułam się jak ryba w wodzie. Skończyło się wlepianie mandatów pyskatym dzieciakom i spacerki po dzielnicy. Na początku miałam pomagać bardziej doświadczonym policjantom i uczyć się nowych obowiązków. Z tego czasu najbardziej zapadło mi w pamięć przesłuchanie pewnej czternastoletniej ćpunki, która poturbowała własną matkę, bo ta nie dała jej kasy na dragi.
- Stara k... Zasłużyła sobie! - bluzgała dziewczyna, patrząc mi prosto w oczy.
Natychmiast odsunęłam się od niej, bo naprawdę świerzbiła mnie ręka. Miałam ochotę nauczyć tę pyskatą małolatę szacunku dla matki.
- Spoko, Ala. Nie spinaj się tak - powiedział potem kumpel, który był ze mną podczas przesłuchania. - Ćpuni tak mają, za działkę sprzedaliby własną nerkę. Z czasem przywykniesz.
Wieczorem, gdy wracałam do domu, wciąż miałam przed oczami drwiący uśmiech tej dziewczyny. Zaczęłam się zastanawiać, co czuła jej matka, gdy zabierało ją pogotowie. "Pobita przez własne dziecko. Co za koszmar!", myślałam, otwierając drzwi. Kiedy tylko przekroczyłam próg mieszkania, Lenka wpadła na mnie.
- Mamo! Pobaw się ze mną! - zażądała.
- Chwileczkę, kochanie. Mama jest bardzo zmęczona - powiedziałam i odsunęłam ją na bok.
Ledwo zrobiłam parę kroków, a młoda znów uczepiła się mojego płaszcza.
- Ale ja chcę się bawić! Teraz!
Sama nie wiem, co mnie wtedy napadło. Chwyciłam ją za te drobne ramionka i potrząsnęłam.
- Nie teraz, do jasnej cholery! - wrzasnęłam. - Ile razy mam ci powtarzać, że jestem zmęczona?!
Lenka popatrzyła na mnie pełnymi strachu oczami, a po chwili spod jej powiek popłynęły łzy. Nim zdążyłam zareagować, do przedpokoju wpadł Tomek i wziął małą w ramiona.
- No już, kochanie, już. Tatuś jest obok - zaczął ją pocieszać, a do mnie syknął: - Co ty wyrabiasz, Ala? Opanuj się.
Chciałam mu to wyjaśnić, ale nie potrafiłam. Nie miałam pojęcia, dlaczego zareagowałam w ten sposób. Tego dnia obiecałam sobie, że już nigdy nie zrobię czegoś takiego. I trwałam w tym postanowieniu aż do kolejnej sprawy, która odcisnęła na mnie piętno...
To miała być prosta robota. Rutynowe zatrzymanie faceta podejrzanego o udział w napadzie. Najwyraźniej jednak ktoś dał mu cynk, bo mężczyzna się nas spodziewał. Kumple pobiegli na górę, a ja czekałam na podwórku. Miałam po prostu zabezpieczać tyły. Nagle usłyszałam straszliwy huk. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to podejrzany wyskoczył przez okno.
- Stać! Policja! - zawołałam, a wtedy on odwrócił się i ruszył w moim kierunku. Nim zdążyłam wyciągnąć broń, otrzymałam pierwszy cios, po chwili posypały się kolejne. Zanim koledzy go dorwali i obezwładnili, zdążył rozciąć mi łuk brwiowy i obić żebra. Trafiłam do szpitala, na szczęście lekarz nie stwierdził poważnych obrażeń. Zszył mi brew i dał coś na uspokojenie.
Tomek odebrał mnie ze szpitala, a potem razem zabraliśmy Lenkę z przedszkola. Mała zasypała mnie pytaniami, na które nie chciało mi się odpowiadać.
- Kochanie, pozwól mamusi odpocząć - Tomek pogładził mnie po policzku.
W domu owinęłam się kocem i zasnęłam. Nie był to jednak spokojny sen. Znów widziałam tego faceta i czułam na sobie ciosy, których nie udało mi się uniknąć. Obudziłam się zlana potem i wtedy poczułam na ramieniu czyjś dotyk. Nie mogłam znów dać się zaskoczyć. Chwyciłam napastnika i wykręciłam mu rękę.
- Jezu! Ala! - usłyszałam przerażony głos męża, a potem rozległ się płacz Leny.
Podobno rzucałam się przez sen i Tomek próbował mnie uspokoić. Tylko że gdy się obudziłam, prawie wyłamałam mu rękę, i to na oczach naszego dziecka! Załamałam się i zaczęłam głośno szlochać. Mąż zajął się Leną i nawet nie próbował mnie pocieszyć. Może uważał, że tak będzie lepiej, a może po prostu się mnie bał?...
Kiedy doszłam do siebie, zapisałam się na terapię. I choć nie ominęłam żadnej z wizyt, po kilku miesiącach znów zdarzyło mi się wybuchnąć. Czułam się jak potwór w ludzkiej skórze, zupełnie jakbym stała się jedną z tych osób, które ścigałam. Bałam się samej siebie, a raczej tego, co mogłam zrobić ludziom, na których mi naprawdę zależało.
Długo się wahałam, ale w końcu dałam za wygraną i zrezygnowałam z pracy. Kumple byli w szoku.
- Jak to? - pytali. - Przecież awans miałaś w kieszeni!
Nie wyjaśniłam im powodów swojej decyzji. Zwyczajnie było mi wstyd. Po kilku miesiącach znalazłam sobie spokojną biurową posadkę. Praca jest nudna i gorzej płatna niż etat w policji, ale nie narzekam. Przynajmniej nie myślę o niej w domu i mogę skupić się na tym, co naprawdę ważne - na mojej rodzinie.
Alicja B., 34 lata