Kobiece dziedzictwo: Z matki na córkę

Matka nie tylko kocha i chroni córkę. Kształtuje ją też jako kobietę, przekazując swoje doświadczenia. Co jednak, gdy ten bagaż okazuje się dla córki ciężarem? Jak bez obciążeń ma podążać swoją drogą?

Matki i córki łączy wspaniała, chociaż czasem trudna relacja
Matki i córki łączy wspaniała, chociaż czasem trudna relacja123RF/PICSEL

Uczucie matki i córki daje oparcie oraz poczucie bezpieczeństwa. Jest jedną z najsilniejszych więzi łączącą dwoje ludzi. Nadchodzi jednak moment, kiedy młodsza kobieta musi nabrać dystansu, by się usamodzielnić. Bywa to trudne nie tylko wtedy, gdy matka nie akceptuje dojrzałości córki.

Czasem na własne życzenie stajemy się niewolnikami wzorców wyniesionych z domu. I choć zdajemy sobie sprawę, że żyjemy w innej rzeczywistości niż nasi rodzice, niełatwo zerwać z przekonaniami wpajanymi nam od dziecka. Podjęcie tego wysiłku bywa jednak konieczne i korzystne dla obu stron.

Czy mój chłopak musi być mądrzejszy ode mnie?

Iza, 24 lata, jej narzeczony nie skończył studiów

Witka poznałam trzy lata temu na obozie jeździeckim. Już pierwszego dnia wpadł mi w oko: był przystojny, dowcipny i miał fajne podejście do koni. Po dwóch tygodniach rozjechaliśmy się do domów, ale nie umiałam o nim zapomnieć. W końcu zebrałam się na odwagę i pierwsza do niego zadzwoniłam, proponując spotkanie. Wkrótce zostaliśmy parą, a kilka miesięcy temu mój ukochany mi się oświadczył. Jestem szczęśliwa, lecz mam wątpliwości. Bo moja mama, choć lubi Witka, uważa, że nie jest dobrym kandydatem na męża.

Muszę myśleć praktycznie

Problemem dla niej jest to, że mój narzeczony, w przeciwieństwie do mnie, nie studiował. Od kilku lat pracuje i choć nie zarabia dużo, jest zadowolony. Ale mama uważa, że nawet jeżeli dzisiaj nie przeszkadza mi różnica w wykształceniu, to później to się zmieni. Ona docenia zalety Witka, lecz uważa, że mężczyzna powinien też imponować kobiecie wiedzą, mieć nad nią intelektualną przewagę.

Mama jest dla mnie autorytetem, zna się na ludziach i zawsze mądrze mi doradzała. Dlatego nie lekceważę jej ostrzeżeń. Teraz wprawdzie doskonale dogaduję się z Witkiem, ale co się stanie, gdy zauroczenie minie? Poza tym w mojej rodzinie wszyscy mają wyższe wykształcenie i gdybym wyszła za chłopaka po technikum, na pewno nie byłoby to dobrze widziane. Wiele razy rozmawiałam z mamą na ten temat.

Jej obawy nie biorą się ze snobizmu. Chodzi o to, że ambitny partner zapewnia kobiecie lepszą przyszłość. Mama twierdzi, że powinnam myśleć praktycznie i wyobrazić sobie swoją sytuację za dziesięć lat. "A co, gdy zapragniesz poświęcić się dzieciom i rodzinie?" - pyta. - "Czy mąż zagwarantuje ci finansowe bezpieczeństwo?". Poza tym ja jestem molem książkowym, natomiast Witek nie przepada za czytaniem. Mamy wspólne zainteresowania, na przykład sport, ale czy to wystarczy? Te argumenty do mnie przemawiają, więc postanowiłam namówić swojego chłopaka na studia.

Ale on jest strasznie uparty! Powiedział, że nie widzi takiej potrzeby, a jeśli będą nam potrzebne pieniądze, znajdzie dodatkowe zajęcie. W końcu zarzucił mi, że nie kocham go takim, jakim jest. A to przecież nieprawda. Boję się jednak tego, co przyniesie przyszłość. Bo jak mówi mama, należy uwzględniać perspektywę wielu lat, nie tylko jutrzejszego dnia.

Porada eksperta: Sławomira Rozbicka, psycholog

W opisanej historii przenikają się dwie perspektywy. To teraźniejszość, która przynosi pani zadowolenie, i przyszłość, której się pani lęka. Szczęście zawdzięcza pani udanemu związkowi. Natomiast niepokój bierze się z obaw mamy, które traktuje pani jak własne. Matka jest dla dziecka autorytetem, więc jej opinii nie sposób lekceważyć. Ona bez wątpienia chce, aby pani miała udane życie. Ma rację, gdy mówi, aby myśleć o przyszłości w wieloletniej perspektywie. Jednak to, co uważa za warunki konieczne do szczęścia, trzeba uznać wyłącznie za jej osobiste przekonania.

Nie istnieją bowiem reguły, które gwarantują, że czytanie książek, wyższe wykształcenie lub przewaga intelektualna mężczyzny zapewniają satysfakcjonującą relację i dobrobyt materialny. W małżeństwie najważniejsza jest silna więź łącząca partnerów. A jej podstawami powinny być akceptacja, szacunek, dbanie o dobro drugiej osoby. Dlatego radziłabym zastanowić się, czy wątpliwości dotyczące ślubu choć częściowo wynikają z tego, jak układa się pani relacja z narzeczonym. Bo jeżeli jest to tylko negatywna wizja zbudowana na pesymistycznych przewidywaniach mamy, lepiej posłuchać własnego serca.

Odeszłam z pracy, ale chcę do niej szybko wrócić

Kolejna ciąża była dla mnie zaskoczeniem, ponieważ po Martynce i Kubusiu nie planowaliśmy z mężem więcej dzieci. Gdy na świecie pojawiła się Tereska, zrezygnowałam z pracy, zwłaszcza że mała po urodzeniu dużo chorowała. Wiem, że podjęłam słuszną decyzję, ale czuję się z jej powodu nieszczęśliwa.

To potrafi każda kobieta

Wychowałam się w rodzinie, w której zawodowo pracował tylko tata. Mama wcześnie wyszła za mąż i przez całe życie zajmowała się domem. Rzadko narzekała, ale bardzo zazdrościła swojej siostrze nauczycielce. Wciąż podkreślała, że ciotka robi coś wartościowego i zarabia pieniądze, które może wydawać bez poczucia winy. Zawsze powtarzała, żebym postawiła na niezależność, bo inaczej ludzie nie będą mnie szanować.

Choć nie znałam bardziej sumiennej i zdyscyplinowanej osoby, nie uważała, żeby jej wysiłek był prawdziwą pracą. "Robię to, co umie każda kobieta" - mówiła. - "Cóż w tym nadzwyczajnego?". Kiedy wszystkie jej córki skończyły studia, nie posiadała się z radości. Uznała, że nareszcie zaspokoiła część swoich ambicji. Kiedyś zwracałam mamie uwagę, że nie potrafi docenić swoich umiejętności. Przekonywałam, że wychowanie czwórki dzieci to sztuka, przy której bledną najbardziej błyskotliwe kariery. A dziś muszę to sobie sama powtarzać, by się dowartościować.

Mam poczucie, że przez przerwę w pracy cofam się w rozwoju, że omija mnie coś ważnego. Stałam się drażliwa i marudna. Wyobrażam sobie, że mój mąż znudzi się kobietą, która przez większość dnia wykonuje rutynowe, przyziemne czynności. Zanim wrócę do firmy, miną jeszcze minimum dwa lata. Stąd mój następny lęk: czy nie będzie już za późno, by spełnić się zawodowo? Bo muszę sama przed sobą przyznać, że tak samo jak dla mojej mamy, krzątanina w domu nie przedstawia dla mnie większej wartości.

Porada eksperta: Ryszard Lichuta, psycholog

Rezygnacja z pracy w pani przypadku jest mądrym rozwiązaniem. Unieszczęśliwia panią jednak nadawanie mu negatywnego znaczenia. Podobnie jak kiedyś mama, uwarunkowała pani poczucie własnej wartości sukcesami zawodowymi. Odnoszę także wrażenie, że podświadomie czuje pani wyrzuty sumienia, że zawiodła pani ukochaną osobę, której bardzo zależało na karierze córek.

Mama wpoiła pani przekonanie, że kobieta może spełnić się jedynie poza domem i tylko to jest ważne. W chwili, kiedy znalazła się pani w podobnym co ona położeniu, odżyło znajome uczucie frustracji. Dlatego proponuję podsumować korzyści, które daje rodzinie pani obecność. Proszę stworzyć listę "za i przeciw" i często ją przeglądać. Może to będzie pomocne w uporaniu się z destrukcyjnymi przekonaniami. Zwłaszcza że przerwa w pracy jest przecież tymczasowa.

Zamierzam naprawić błędy, które popełniłam w przeszłości

Dagmara, 49 lat, nie jest zadowolona ze swego wyglądu

Każdy chyba wyrasta w przekonaniu, że jego mama jest pięknością, ale w przypadku mojej matki naprawdę tak było. Na własne oczy widziałam, jakie wzbudzała zainteresowanie, gdziekolwiek się pojawiła. Mężczyźni oglądali się za nią na ulicy, kobiety były zazdrosne, a ja pękałam z dumy. W dzieciństwie wydawało mi się, że jest śliczną księżniczką z bajki, która przypadkiem zamieszkała z nami. Mój ojciec też ją uwielbiał, rozpieszczał i zgadzał się na wszystko, czego zapragnęła. Mama ceniła swoją urodę. Uważała, że wiele jej zawdzięcza. Bardzo dbała o cerę i włosy, stosowała diety, by zachować idealną figurę, ubierała się elegancko.

Przez całe lata nie widziałam jej bez makijażu. Wpoiła mi przekonanie, że wygląd zewnętrzny jest ważny. "Ludzie są wzrokowcami" - mówiła. - "Nawet jeśli nie zdają sobie z tego sprawy albo temu zaprzeczają". Nauczyła mnie chodzić regularnie do kosmetyczki i do fryzjera, pilnowała, żebym elegancko się ubierała. Niestety, choć byłam całkiem niebrzydka, nie odziedziczyłam po niej wielkiej urody. Wprawiało mnie to w liczne kompleksy. Żebym nie wiem jak się starała, mama zawsze wyglądała o niebo lepiej. Świadomość tego nie pozwoliła mi cieszyć się do końca swoją kobiecością. Wyrosłam na osobę niepewną siebie i nieśmiałą. Do mankamentów swojej urody przywiązywałam zbyt dużą wagę.

Zamiast docenić, że natura obdarzyła mnie zgrabnymi nogami, zamartwiałam się jakimiś drobiazgami: niezbyt prostym nosem i trochę odstającymi uszami. Moje koleżanki zakochiwały się, zakładały rodziny, były szczęśliwe. Ja sądziłam, że nie zasługuję na miłość. Przed żadnym mężczyzną nie umiałam się otworzyć i zachowywałam się tak, że ich do siebie zrażałam. Uchodziłam za zarozumiałą i niemiłą. Ale w głębi duszy wstydziłam się. Tyle przecież brakowało mi do ideału!

Botoks mi nie pomoże

Najgorsze przyszło jednak z wiekiem. Do moich kompleksów dołączył się nowy, tym razem związany z upływem czasu. Oczywiście wiem, że młodość nie jest wieczna, ale chyba nikt nie jest przygotowany na chwilę, gdy zaczyna przemijać. Dziś czuję się nawet jeszcze bardziej zagubiona niż dawniej, zupełnie nie umiem się odnaleźć. Mama, kiedy zaczęła się starzeć, miała przy sobie przynajmniej kochającego męża, a ja jestem sama jak palec. Wbiłam sobie do głowy, że trzeba być perfekcyjnym, bo nic innego mnie kiedyś nie zadowalało. Wiem, że popełniłam błąd i bardzo chciałabym go teraz naprawić. Martwię się jedynie, czy nie jest już za późno. Zdecydowałam się nawet na botoks, ale on przecież nie zmieni mojej sytuacji.

Porada eksperta: Iza Kurzejewska, psycholog

Starzenie się jest trudnym doświadczeniem dla każdej z nas. Jednak kobiety mogą przeżywać je szczególnie boleśnie. Trudno bowiem pogodzić się z utratą urody, która zwraca uwagę i zjednuje sympatię otoczenia. Mama wychowała panią w przekonaniu, że piękny wygląd jest atutem kobiety. Na co dzień obserwowała pani jej udany związek z mężem. A jednak wydaje mi się, że w tym przypadku przeceniła pani znaczenie walorów zewnętrznych. Małżeństwo rodziców było szczęśliwe prawdopodobnie - a może przede wszystkim - także z całkiem innych powodów.

Przypuszczam, że mama i ojciec darzyli się wzajemnym zaufaniem, stawiali dobro partnera ponad swoje własne, byli zdolni do poświęceń na jego rzecz. Uroda przyciąga jak magnes, ale jej działanie jest ulotne i z reguły najsilniejsze na samym początku znajomości. Potem większe znaczenie dla przetrwania i umocnienia miłości mają charakter, empatia oraz nasze postępowanie. Niestety, koncentracja na domniemanych brakach w wyglądzie (a więc w gruncie rzeczy na sobie), uniemożliwiła pani zaangażowanie się w wartościowy związek.

Nieustanne porównywanie się z doskonałą, pani zdaniem, matką odwróciło pani uwagę od tego, co w relacji naprawdę istotne. Dlatego obecna sytuacja stwarza pani szansę. Daje bowiem okazję do zbudowania związku opartego na stabilnych podstawach. Warto zapomnieć o swym niezbyt prostym nosie, a nawet o zgrabnych nogach. Na pewno są w pani życiu różne zajmujące rzeczy: ciekawy zawód, pasjonujące hobby, działalność społeczna. To one mogą stać się podstawą porozumienia z drugim człowiekiem. I początkiem nowego rozdziału w pani życiu.

Maria Barcz

Olivia
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas