– No nie, to znowu wy?! – ciśnie mi się na ustach na widok mojej rodzinki, której otwieram drzwi. Ale nic nie mówię, tylko nadrabiam miną. Uśmiecham się krzywo i jakoś tak niewyraźnie. Mąż też.
- Ależ wchodźcie! Cieszymy się, że przyjechaliście - kłamię jak z nut. - Czujcie się jak u siebie w domu.
Mamy dość już tych wizyt. Nie dość, że są kilkudniowe, to jeszcze niezapowiadane. W dodatku męczące.
Bo tam stoją z torbami podróżnymi: ciocia Jasia z moją siostrą cioteczną, Wandą. A za nimi czai się wuj Bronek. Dlaczego przyjechali? Tak sobie, bo mieli wolne. A poza tym chcą zwiedzić miasto i zrobić zakupy. Zatrzymają się u mnie "tylko" na kilka dni...
- Nie będziemy ci przeszkadzać - usprawiedliwiają się i zaraz pakują się do kuchni. - A co będzie na obiad?
No i zaczyna się: obiadki, śniadanka, kolacyjki. A wieczorem nocne Polaków rozmowy. Wstaję niewyspana, zmywam stos brudnych naczyń, sprzątam, szykuję jedzenie, zabawiam gości, biegam po zakupy. A potem lecę do pracy, zajmuję się dziećmi i modlę się, aby goście szybko wyjechali. Na nic nie mam czasu. Lubię ich, ale bez przesady. To takie uciążliwe!
A oni rzeczywiście czują się jak u siebie. Wszędzie robią bałagan. Domagają się mojego towarzystwa i liczą na to, że będę ich obsługiwać. Zresztą to już kolejny raz. Często nam się zwalają do domu, bo mieszkamy w mieście i blisko tu do galerii handlowej.
Poprzednie wizyty jakoś przetrwałam, ale teraz moja cierpliwość już się wyczerpuje. W dodatku jest mi głupio, bo mam nieposprzątane mieszkanie i nie przygotowałam się na ich przyjazd. Nie spodziewałam się i tyle! Jak ich zniechęcić?
Zuzanna, 33 l.