Reklama

A tak sympatyczna z niej staruszka!...

To na pewno była ta staruszka! - tłumaczył mi mężczyzna w drogim garniturze, który przyszedł na komisariat zgłosić, że go okradli. - Upadła, więc pomogłem jej wstać, potem znowu się potknęła, zrobiło się zamieszanie... A później, gdy chciałem zapłacić za papierosy, już nie miałem portfela... - dokończył.

- Staruszka, mówi pan... - powtórzyłem. - A jest pan pewien, że to nie mogły być inne okoliczności? - spytałem wątpiąco.

- Pilnuję swoich rzeczy jak oka w głowie i wiem, co się stało! - zdenerwował się, a potem wyjął papierosa i srebrną zapalniczkę.

- Tu nie wolno palić - ostrzegłem.

- Ale ja muszę! Jestem zdenerwowany! - oburzył się.

- Więc proszę wyjść na zewnątrz.

Nie lubiłem takich gości. Zarozumiałych i odstawionych. Przy nim, w swoim wysłużonym, wytartym mundurze, czułem się jak idiota! Nie miałem więc ochoty na zbyt długie pogaduszki.

Reklama

"Babcia go okradła. Pewnie przesadził z whisky i sam nie wie, gdzie posiał portfel!", myślałem, a raczej byłem tego pewny, gdy przyjmowałem to zgłoszenie.

Tyle że trzy dni później stało się coś, co zachwiało moją pewnością...

- Była taka sympatyczna! - opowiadała kobieta w średnim wieku, której też zginęła portmonetka. - Dosiadła się do mnie, kiedy piłam kawę w ogródku w Rynku, opowiadała mi o mieście, pochwaliła moją garsonkę... A potem nagle stwierdziła, że strasznie się spieszy i zniknęła. Gdy chciałam zapłacić za kawę, okazało się, że po portmonetce ani śladu - dokończyła zmartwiona.

- I myśli pani, że to ta staruszka? - spytałem.

- Tak sądzę - pokiwała głową. - I nawet wiem, kiedy dokładnie to się stało. W pewnym momencie odwróciłam się, bo chciała mi coś pokazać. Torebka znalazła się za moim plecami, no i pewnie w tym czasie staruszka zabrała mi portfel... - westchnęła.

- Mhm... - mruknąłem. - No cóż, to proszę podać rysopis i wszystkie szczegóły, jakie przyjdą pani do głowy. Spróbujemy znaleźć tę kobietę.

Jej opis pokrywał się niemal w stu procentach z charakterystyką, którą przedstawił tamten facet kilka dni temu. Oboje stwierdzili, że babcia była niska, pulchna, miała krótkie, białe włosy, a na głowie nosiła śmieszny kapelusz. Nasz policyjny rysownik sporządził portret pamięciowy i zaczęły się poszukiwania...

Mijały jednak dni, a babcia nadal zażywała wolności. Ba, zażywała! Korzystała z niej pełną piersią, bo zgłosiły się następne ofiary. Dziewczyna i chłopak.

- Zaproponowała, że zrobi nam zdjęcie na tle ratusza - opowiadał nastolatek. - No i zrobiła. A potem zaprosiła nas na chwilę na ławeczkę. Mówiła, że ma pączki własnej roboty i musimy ich spróbować. Zgodziliśmy się, bo strasznie nalegała.

- No i pączki były pyszne - dodała dziewczyna. - Zjadłam trzy...

- I przez to nas okradła! - wtrącił jej kolega. - Bo jak Kaśka te pączki wcinała, to staruszka z radości, że tak nam smakują, wyściskała nas i przy okazji wyjęła mi portfel z kieszeni... - jęknął.

- Nie zaskoczyło was to, że obca kobieta podsuwa wam pączki? - spytałem.

- Ja myślałam - szepnęła dziewczyna - że ta kobiecina jest troszkę... no wie pan... szurnięta - dokończyła, stukając się znacząco w czoło. - Ale że była miła...

- No i dlatego że ty głowę tracisz na widok słodyczy - dodał jej chłopak.

Pokazałem im portret pamięciowy staruszki. Natychmiast pokiwali głowami.

- To ona! - powiedzieli chórem.

Jej twarz znana była już wszystkim policjantom patrolującym ulice miasta. Prędzej czy później, złodziejka musiała się znaleźć. Problem był tylko jeden: zaczęło się lato i zjechało się do nas mnóstwo turystów, więc ulicami przelewały się tłumy, na których zresztą sprytna staruszka żerowała.

Ta sprawa przyprawiła mnie o ból głowy, potęgowany jeszcze burzową pogodą i brakiem zasłużonego urlopu. Ale zaczęło się od tego, że wkrótce po tym, jak przyszła do mnie okradziona para, dwóch policjantów triumfalnie wprowadziło do komisariatu podejrzaną babcię.

- Mamy ją, szefie! - cieszył się Waldek. - Właśnie kusiła pączkami faceta!

- Ale nie zdążył zjeść, biedaczek - wtrąciła staruszka. - Może wobec tego pan się poczęstuje, panie oficerze? - zwróciła się do mnie z uśmiechem.

- Nie, dziękuję - pokręciłem głową. - Ale zapraszam panią do mojego gabinetu. Musimy poważnie porozmawiać - powiedziałem.

- No właśnie! - ucieszyła się. - A w filmach policjanci zawsze rozmawiają przy pączkach i kawie. Brakuje nam tylko kawy. Może ty, chłopcze, byś nam przyniósł? - poprosiła Waldka.

- Idziemy, ale już! - uciąłem te pogawędki i usadziłem babcię w fotelu. - Wie pani, że bardzo narozrabiała, prawda?

- Ja?! - udała oburzenie. - Ale czym niby? Że wypiekami częstuję?

- Nie - pokręciłem głową. - Tym, ile pani za nie kasuje. I to bez pytania - wyjaśniłem krótko. - Proszę nie kłamać, bo mamy świadków. Sprawa jest jasna. A pani może trafić do więzienia, jest pani tego świadoma?

- A tam! - machnęła ręką. - Ja już prawie w więzieniu żyję.

- Słucham? - zdziwiłem się.

- W domu pogodnej starości, jak to się pięknie nazywa - stwierdziła z gorzką ironią. - No właśnie - spojrzała na zegar wiszący na ścianie. - Zbliża się pora podwieczorku. Jak nie wrócę na czas, to zaczną mnie szukać i dopiero będzie afera! No to do widzenia, panie oficerze! - powiedziała i chciała zwyczajnie odejść!

- Przykro mi - powstrzymałem ją. - Nigdzie pani nie pójdzie, dopóki nie powie mi całej prawdy i nie przyzna się do winy. A potem się zobaczy...

- No dobrze - westchnęła. - Opędzlowałam paru turystów. Takich, co to wyglądali na bogatszych, więc myślę, że krzywda się im wielka nie stała. A ja naprawdę tych pieniędzy potrzebuję! - dokończyła już poważnie.

- Ale na co?! - przeraziłem się. - W domach pogodnej starości zapewniają pani wszystko, co potrzeba! Ma pani co jeść, gdzie spać, prawda?

- To nie całkiem tak... - westchnęła. - Nie wiem, czy będę potrafiła to wyjaśnić. Może lepiej będzie, jak mnie pan zawiezie na ten podwieczorek i sam zobaczy.

Nie mam pojęcia, co mi strzeliło do głowy, ale się zgodziłem. Na dodatek obiecałem, że nie puszczę pary z ust, kiedy opiekunowie będą pytać, dlaczego wróciła w obstawie policji!

Kiedy dotarliśmy na miejsce, byłem trochę skołowany. Jakoś wcześniej nie gościłem w takim domu. Był czysty, schludny, nawet z kawałkiem ogrodu, a w środku - dziesiątki starszych ludzi szło w grupkach do jadalni...

- Teresa! - krzyknęła w pewnym momencie "moja" staruszka. - Poczekaj!

Jakaś drobna kobiecina odwróciła się i wyszła nam na spotkanie.

- Kto to? - spytała, wskazując na mnie. - Twój syn?

- Mój syn?! Przecież on już nie pamięta, że ma matkę! - prychnęła złodziejka. - Ten to... znajomy. Ale o czym innym chciałam mówić. Jak ci służą okulary, które ci podarowałam wczoraj?

- Jeszcze pytasz?! - uśmiechnęła się tamta. - Przecież cię poznałam, prawda? A w starych nie wiedziałam nawet, czy mam do czynienia z kobietą czy mężczyzną, dopóki nie usłyszałam głosu - powiedziała do mnie z żalem. - I gdyby nie Halinka... - westchnęła.

Potem poznałem pana Antoniego, któremu "kochana pani Halinka" podarowała nowe kule, bo stare musiał kleić taśmą, a i tak się łamały. Pani Zofia nie rozstawała się z przenośnym radiem, na które nie miała pieniędzy i dopiero Halinka jej takie sprezentowała. Pani Jolanta stwierdziła natomiast, że podaruje mojej aresztantce swój najnowszy pejzaż, w ramach wdzięczności za sfinansowanie pędzli, farb i płócien...

- Na to właśnie idą te pieniądze - powiedziała wreszcie staruszka. - Na spełnianie ich marzeń i potrzeb. Bo choć traktują nas bardzo dobrze, to pieniędzy na wszystko nie starcza...

Natychmiast pożałowałem, że tu przyszedłem. Teraz dopiero sprawa się skomplikowała! Powinienem był zamknąć ją od razu, a nie łazić po jakichś domach pogodnej starości!

- Wszystko pięknie, pani Halino - westchnąłem. - Ale kradzież pozostaje kradzieżą... Nie może się pani bawić w Robin Hooda bezkarnie, przykro mi...

- To niech mnie pan zakuje w kajdany i idziemy - szepnęła mi na ucho i wyciągnęła nadgarstki.

Patrzyłem na jej drobne ręce i tę sympatyczną, łagodną twarz.

- Wiem, gdzie pani szukać - stwierdziłem wreszcie. - Przyjdę panią aresztować kiedy indziej. A pani niech przez myśl nie przejdzie uciekać! - ostrzegłem.

I w ten sposób się rozstaliśmy. Wróciłem na komisariat i obdzwoniłem wszystkie ofiary kradzieży, prosząc o wycofanie zarzutów. Najtrudniej było z facetem od drogiego garnituru. Ale wreszcie się zgodził.

- No dobrze - westchnął. - Jeśli odda pieniądze, nie wniosę oskarżenia...

Pozostał tylko problem z pieniędzmi... Skąd je wziąć?! Moja pensja by na to nie starczyła. Staruszka też nie miała gotówki... "Jak to rozwiązać?!", główkowałem. Aż nagle mnie olśniło!

Następnego dnia w porze podwieczorku pojechałem porozmawiać ze złodziejką i zdradzić jej mój plan.

- Da się to zrobić? - spytałem na koniec.

- Myślę, że tak - pokiwała głową. - Dziękuję, oficerze. Dobry z pana człowiek!

Machnąłem tylko ręką. Dobrym człowiekiem to była ona, jakkolwiek kontrowersyjnie by to nie zabrzmiało.

Dwa tygodnie później byliśmy gotowi do akcji. W parku przed domem pogodnej starości stanęły stragany z rzeczami przeznaczonymi do sprzedaży. Pani Halinka nasmażyła pączków i zrobiła wielką kadź kompotu, po który ustawiały się kolejki spacerowiczów. Pani Jolanta wystawiła na sprzedaż swoje obrazy. Kilka staruszek robione na drutach skarpetki, rękawiczki i czapki dla dzieci. Pan Antonii figurki rzeźbione w drewnie, pan Ignacy dziwne stworki zrobione z miedzianego drutu... Cały zysk przeznaczony był na potrzeby mieszkańców Domu. No i na "dług" pani Haliny...

- Moglibyśmy coś takiego robić częściej! - emocjonowała się staruszka. - Zastanawiam się tylko, skąd by tu wziąć więcej towaru - uśmiechnęła się szelmowsko.

- Pani Halino! - pogroziłem jej palcem. - Niech pani to sobie wybije z głowy!

- Ale co? - oburzyła się. - Myślałam o powszechnej zbiórce. Przecież ludzie mają w domach tyle niepotrzebnych rzeczy!

- No, mam nadzieję - pokiwałem głową. - Bo drugi raz ułaskawienia nie będzie... I tak sprawa została zamknięta. Ale moja znajomość z pani Halinką dopiero zaczęła się rozkręcać. W przyszłym miesiącu organizuję dla jej współmieszkańców pogadankę o tym, jak chronić się przed złodziejami... Pani Halina, w ramach pokuty, przygotowuje poczęstunek i krótkie wystąpienie. No cóż, ona na obu tych sprawach zna się najlepiej...

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy