Reklama

Amatorka cudzych mężów

"To jakiś żart!", przeszło mi przez myśl. "Pomyłka. Ale przecież było w tekście imię mojego męża. Przypadek?", rozmyślałam gorączkowo. Nie mieściło mi się w głowie, że Marek mógłby mnie zdradzić. Kto jak kto, ale on z pewnością nie był do tego zdolny. Nie potrafił kłamać, oszukiwać. "Czy na pewno?", znów dopadły mnie wątpliwości. "Może jestem tak pewna jego miłości, że nie dostrzegam pewnych rzeczy?", na samą myśl o tym zrobiło mi się gorąco. Łzy spłynęły mi po policzkach. Otarłam je szybko, bo w tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć. Jak to robiłam każdego dnia o tej samej porze.

Reklama

- Cześć, kochanie - przywitał się ze mną Marek. - Co się stało? Płakałaś? - przyjrzał mi się uważnie.

- Nie - zaprzeczyłam. - Wydaje ci się.

- Na pewno? - dopytywał się.

- A dlaczego miałabym płakać? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- Nie wiem, dlatego pytam - cmoknął mnie w policzek i zdjął płaszcz. - Co jest na obiad?! - zawołał, idąc do łazienki.

- Pomidorowa i pieczeń wołowa! - odkrzyknęłam z kuchni.

- Jak ci minął dzień? - zapytał, kiedy wrócił.

- Tak jak zawsze, nic szczególnego się nie działo - odparłam mechanicznie.

To pytanie zadawał mi każdego wieczoru, kiedy siadał do obiadu, a właściwie kolacji. Z pracy wracał bardzo późno, po dwudziestej. Awansował, a to wiązało się z nienormowanym czasem pracy. Tak mi tłumaczył pół roku temu, kiedy pochwalił się swoim sukcesem zawodowym. Ale czy rzeczywiście pracował do późna? A może w tym czasie spotykał się z tą całą Ewą? Mój Boże, już sama nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć.

- Kasia, co jest? - zapytał Marek, przypatrując mi się z uwagą.

- Nic, nic. Wszystko w porządku - odparłam, nie patrząc na niego.

- Na pewno? - dopytywał się.

- Tak - powiedziałam, odwracając głowę. Nie chciałam mu nic mówić, postanowiłam poczekać na rozwój wypadków, przekonać się, czy był to tylko głupi żart, czy rzeczywiście w życiu Marka jest jakaś Ewa.

Parę dni później znów otrzymałam SMS-a: "Czy to ci się podoba, czy nie, Marek będzie mój!", przeczytałam. "Spotkajmy się i porozmawiajmy", odpisałam. "Nie widzę przeszkód. Jutro o osiemnastej w Parkowej. Będę w czerwonej marynarce".

- Kochanie, umówiłam się na jutro, nie wiem, o której będę. Gdybym nie wróciła przed tobą, odgrzej sobie obiad - poinformowałam męża o swoich planach.

- Nie martw się, kochanie, jestem dużym chłopcem, dam sobie radę - uśmiechnął się. - A z kim się umówiłaś?

- Z koleżanką.

- Aha, no to baw się dobrze - odparł.

Następnego dnia po pracy wróciłam do domu, przygotowałam obiad, potem poprawiłam makijaż, założyłam wyjściową spódnicę i bluzkę, i najlepsze buty.

Kiedy weszłam do kawiarni, od razu ją zauważyłam. I powiem szczerze: byłam rozczarowana. Myślałam, że Marek ma lepszy gust. Przy stoliku pod oknem siedziała niespełna trzydziestoletnia wypłowiała blondynka w czerwonej marynarce i białej bluzce z dużym kołnierzem... Koszmar. Podeszłam do niej.

- Dzień dobry. To chyba z panią byłam umówiona - zagadnęłam.

- Zgadza się - odparła, przyglądając mi się z ciekawością. - Jestem Ewa.

- Domyśliłam się - powiedziałam z ironią i usiadłam na krześle. - Skąd ta pewność, że mój mąż będzie z panią? - zapytałam wprost.

- Bo mnie kocha i powiedział, że się z panią rozwiedzie - powiedziała ze stanowczością w głosie.

- Skoro tak... A może opowie mi pani, jak się poznaliście...

- W pracy - odparła. - Pół roku temu zostałam przyjęta do zespołu Marka. Pomagałam mu tworzyć nową strukturę naszego działu. No i tak się zaczęło. Podobały mu się moje pomysły, okazało się, że mamy takie same zainteresowania - chwaliła się. - Kiedyś zaprosiłam Marka do siebie, żeby mu pokazać swoje zdjęcia, no i wtedy... - spojrzała na mnie wymownie.

- I wtedy zaiskrzyło między nami, i...

- Spotykacie się?

- Tak. Marek kocha mnie i chce, żebym urodziła mu dziecko - teraz wytoczyła ciężką broń.

Czułam, jak jakaś obręcz zaciska mi się na szyi, z trudem mogłam złapać oddech.

- Powiedział też, że jest panią znudzony, że potrzebuje nowych doznań, że, przepraszam, że to mówię, jest pani kiepska w łóżku...

- Dosyć! - powiedziałam podniesionym tonem. Odsunęłam krzesło i bez pożegnania wyszłam z kawiarni.

Zabolało mnie to, co usłyszałam. "Jak mógł coś takiego zrobić? Wyciągać nasze intymne sprawy?! Zwierzać się obcej kobiecie z takich rzeczy?! Czy nie mógł mi powiedzieć, że coś jest nie tak, że coś mu się nie podoba?!". Ale najbardziej bolało to, że chciał być z nią, żeby mieć dziecko. Szłam na oślep, łzy zalewały mi oczy. Mnie nie udało się donosić żadnej z trzech ciąży. Nawykowe poronienia. Leczyłam się, ale już prawie straciłam wiarę, że urodzę dziecko.

Gdy dotarłam do domu, Marek oglądał telewizję.

- Jak się bawiłaś?! - zawołał z pokoju.

- Jak długo miałeś zamiar mnie okłamywać? - zapytałam.

- O czym ty mówisz? - na jego twarzy malowało się zaskoczenie.

- Wiem już wszystko, więc daruj sobie te gierki. Odpowiedz tylko na moje pytanie - powiedziałam zmęczonym tonem.

- Co wiesz? W czym cię okłamałem? Możesz jaśniej? - zdenerwował się.

- Znasz Ewę?

- Nie, nie znam żadnej Ewy! - odparł podniesionym głosem.

- Kłamiesz! - wyjęłam z torebki telefon i wyświetliłam SMS-a od Ewy. - A to co jest? Nadal twierdzisz, że jej nie znasz, że nic cię z nią nie łączy?!

- O żesz... - zaklął. - Kasia, przyrzekam na co chcesz, nie mam z tą kobietą nic wspólnego - zarzekał się.

- Ja usłyszałam coś wręcz odwrotnego: że ją kochasz i chcesz mieć z nią dziecko - patrzyłam na niego z pogardą.

- Kto ci nagadał takich bzdur?!

- Ewa, osobiście, dziś się z nią spotkałam i wszystko mi powiedziała. Jak się poznaliście, o fascynacji fotografią, o pierwszej nocy, a także o tym, że jestem kiepska w łóżku - głos zaczął mi drżeć.

- Ta kobieta to jakaś cholerna mitomanka! - mówił podniesionym głosem. - Próbowała mnie poderwać, ale od razu dałem jej do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany. Od razu połapałem się, co to za jedna. Opowiadała niestworzone rzeczy o sobie, które szybko zweryfikowałem, odsunąłem ją od naszego projektu, bo jest po prostu głupia. Nie wiem, co sobie ubzdurała, ale ja nie dałem jej ani jednego powodu, by mogła pomyśleć, że mi się podoba. Uwierz mi. Ona to wszystko sobie wymyśliła.

- A skąd ma mój numer telefonu?

- Może wykradła z mojej komórki. Czasem zostawiam ją na biurku, to żaden problem - odparł, wzruszając ramionami.

- Zapewniam cię, że ani jedno jej słowo nie jest prawdą. Kasiu, kocham tylko ciebie. Poza tym widziałaś ją, czy mógłbym romansować z kimś, kto tak wygląda i się ubiera? - zaśmiał się. - Chryste! Co za koszmar!

- To prawda, kiedy ją zobaczyłam, zastanawiałam się, gdzie ty masz oczy - zawtórowałam mu. - A co zrobisz, jeśli ona nadal będzie wysyłała mi te SMS-y, albo zacznie mnie nachodzić.

- Porozmawiam z nią. Mam nadzieję, że sobie odpuści. A jeśli nie, to wtedy będziemy się martwić. Chodź tu do mnie - przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w jego ramiona jak mała dziewczynka.

- Kocham cię - szepnęłam, wycierając łzy z policzków.

- Nie płacz, słoneczko moje. Ja ciebie też kocham i nie zamieniłbym cię na żadną inną - zapewnił mnie mąż.

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy