Reklama

Bałem się, że mną wzgardzisz

"Nie chce mnie spotkać rano, żeby sobie nie psuć nastroju przed wyjściem do pracy", pomyślałem. Spokojna głowa i tak miałem zamiar zwlec się z łóżka dopiero po jej wyjściu. "Zresztą, nie muszę wstawać, przecież i tak nie mam nic do roboty i nigdzie się nie spieszę", przypomniałem sobie o beznadziejności swojej sytuacji.

Ja i Magda byliśmy małżeństwem od półtora roku. Jeszcze rok temu każdy, kto nas znał, uważał za szczęśliwych. I tak chyba było w istocie. Magda kończyła studia, pracowała już od drugiego roku, ja też miałem pracę, kupiliśmy wymarzone mieszkanie na kredyt. Wszystko zaczęło się psuć, gdy przestało mi się układać w pracy. Było coraz gorzej, aż wreszcie nadszedł moment, że nie mogłem już dłużej wytrzymać:

Reklama

- Wiesz, Madziu, postanowiłem rzucić tę robotę, nie daję rady - podjąłem rozmowę pewnego wieczoru przy kolacji.

- Witek, co ty opowiadasz? Jak to rzucić? Nie zniechęcaj się tak od razu. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze - żona próbowała mnie uspokoić.

- Ale ty nie wiesz, jak tam jest, istny wyścig szczurów! Mam wrażenie, że jeśli spędzę tam jeszcze tydzień dłużej, to zwariuję! - tłumaczyłem jej nerwowo. - Zresztą, skończyłem prawo i mam już jakieś doświadczenie. Myślę, że bez problemu znajdę coś w tej branży.

- Obawiam się, że "jakieś doświadczenie" nie wystarczy, ale widzę, że już podjąłeś decyzję, więc chyba nie ma o czym mówić - Magda wstała i zaczęła pospiesznie zbierać talerze ze stołu.

Rzuciłem pracę. Bez pośpiechu zacząłem rozglądać się za czymś nowym. Minęły dwa tygodnie, miesiąc i nic się nie działo, ale nie niepokoiło mnie to jeszcze. Czułem się wypoczęty, pełen energii i zapału. Wstawałem wcześnie, by sprawdzić, czy ktoś odpowiedział na moją ofertę.

Szedłem na siłownię, robiłem zakupy, potem wracałem i szykowałem dla Magdy obiad. Zawsze starałem się ugotować coś oryginalnego. Gotowanie dobrze mi wychodziło i było moim hobby. Wtedy jeszcze nie układało się źle między nami. Degustując kolejną z moich potraw, żona zażartowała kiedyś:

- Jak to dobrze, że jesteś bezrobotny, bo kto by mi tak gotował...

Zaśmialiśmy się oboje, lecz słowo "bezrobotny" jakoś nieprzyjemnie zadźwięczało mi w uszach.

Wkrótce jednak żarty się skończyły. Minęło kilka miesięcy, a ja wciąż byłem bez pracy. Zacząłem wstawać coraz później. Sport już mnie nie kręcił. Uciekałem przed stresem w sen, żeby jak najmniej myśleć. Próbowałem czytać, podszkolić angielski, ale wszystko szybko mnie nudziło.

Już nie chciało mi się pichcić dań dla Magdy, zacząłem nawet myśleć, że takie zajmowanie się domem jest poniżej mojej godności. Nie umiałem sobie znaleźć miejsca w domu, więc wychodziłem. Snułem się po mieście, spacerowałem po parku, lecz nie przynosiło mi to ukojenia. Na chodnikach wymijał mnie spieszący się tłum, a parki pełne były matek z małymi dziećmi. Każdy coś robił. Każdy, tylko nie ja.

Po południu zaglądałem do kina. I zostawałem tam do wieczora. Starałem się wracać jak najpóźniej, bo Magda coraz więcej czasu spędzała w pracy. Nie chciałem być w domu przed jej powrotem. Nie mogłem znieść pogardy w jej oczach. Wydawało mi się, że właśnie wtedy, gdy ona wraca zmęczona po całym dniu pracy, a ja siedzę sobie wygodnie w domu przed telewizorem, najbardziej mną gardzi.

Jeszcze jakiś czas temu pytała mnie po powrocie, co słychać. Opowiadała mi też, jak jej minął dzień. Zawsze miała tyle do powiedzenia. Pracowała przecież, widywała się z ludźmi, żyła pełnią życia. A ja? O czym miałem jej mówić? Co najwyżej mogłem jej streścić fabułę obejrzanego filmu lub zdać relację ze spotkania z sąsiadem z dołu, które zresztą zawsze przebiegało tak samo:

- Jak tam idzie szukanie pracy, panie Witku? - pytał, a ja odpowiadałem:

- Powolutku, rozglądam się.

W końcu nawet i o tym nie mogłem jej mówić, bo przestałem chodzić do kina i zacząłem unikać sąsiadów. Męczyły mnie ich pytania i pełne litości spojrzenia. Czułem, że wszyscy na czele z Magdą uważają mnie za nieudacznika będącego na utrzymaniu własnej żony.

Coraz mniej z sobą rozmawialiśmy. Magda przestała mnie pytać o szukanie pracy, przestała mnie pytać o cokolwiek. Wymienialiśmy zdawkowe informacje na temat zakupów lub rachunków do zapłacenia. Czułem, że oddalamy się od siebie. Nie byłem godny jej miłości, więc nawet nie próbowałem Magdy przytulać.

I tak nadszedł kolejny jałowy dzień bezrobotnego. Nic nie zapowiadało, że tego dnia coś się odmieni. Bez entuzjazmu przyłożyłem do ucha komórkę, gdy usłyszałem sygnał. Już od paru tygodni nie byłem na żadnej rozmowie, więc nie liczyłem na jakąkolwiek propozycję.

- Dzień dobry, jestem przyjaciółką Magdy i jeśli zależy panu na żonie, musi się pan ze mną spotkać - powiedziała nieoczekiwanie jakaś kobieta.

Umówiliśmy się na spotkanie w kawiarni za godzinę. Szykując się do wyjścia, zastanawiałem się, kto to taki. "Pewnie to jakaś koleżanka z pracy, Magda od dawna nie mówi mi o swoim życiu, to mogę jej nie znać", rozmyślałem. "Ciekawe, czego też ona może ode mnie chcieć".

Szybko wypatrzyłem przy kawiarnianym stoliku kobietę w popielatym żakiecie i ciemnych włosach upiętych w kok, bo tak opisała siebie przez telefon. Podszedłem niepewnie, a ona energicznie wyciągnęła do mnie rękę, przywitała się i wskazała miejsce naprzeciwko. Od razu było widać, że nie są jej obce kontakty interpersonalne.

- Panie Witku, mam na imię Anna, jestem przyjaciółką Magdy i zarazem jej - zawahała się na moment, żeby dokończyć - psychologiem.

- Psychologiem? - zdziwiłem się.

- Tak. Magda jakiś czas temu podjęła u mnie terapię - kontynuowała Anna.

- Nie mogła sobie poradzić z sytuacją, jaka zaistniała między wami. Wiem, że stracił pan pracę i to bardzo odbiło się na waszym związku. Magda bardzo przeżywa to, co się z panem i z wami dzieje.

- Przeżywa? - próbowałem się wtrącić.

- Wiem, że ona ma mnie za nieudacznika, że mną gardzi. Nic jej nie obchodzi, co ja czuję, o czym myślę. Chciałaby tylko, żebym znalazł tę cholerną pracę i przestał zalegać w domu, na jej utrzymaniu! - żachnąłem się.

- Z pewnością Magdzie zależy na tym, aby znalazł pan pracę, ale to nie do końca jest tak, jak pan myśli. Panie Witku, brak pracy nie jest wyłącznie pana kłopotem, ale trudnością, z którą musicie zmierzyć się oboje. I nie chodzi tu tylko o kwestie finansowe, lecz o pana stan psychiczny, który fatalnie wpływa na Magdę i na wasze małżeństwo. Dlatego trafiła do mnie - tłumaczyła Anna.

- To co ja mam robić? - zapytałem.

- Staram się, by Magda zrozumiała, że powinna pana wspierać, bo ta trudna sytuacja musi być przez was postrzegana w kategoriach wyzwania, z którym trzeba się zmierzyć wspólnymi siłami, a nie jako problem dotyczący wyłącznie jednej osoby. Myślę, że jestem na dobrej drodze, lecz potrzebuję pana pomocy. Panie Witku, pan musi się otworzyć przed żoną, opowiedzieć jej o swych odczuciach, lękach, pokazać, jak bardzo jej pan potrzebuje - mówiła, a ja milczałem.

- Zobaczy pan, że takie poczucie wspólnoty przyniesie wam obojgu ulgę i szansę na pozytywną zmianę w waszym życiu uczuciowym, a może nawet pana zawodowym - przekonywała mnie.

- Brzmi przekonująco - odparłem. - Tylko zastanawiam się, czemu pani tak na tym zależy - dodałem niepewnie.

- Ach, wy, prawnicy, wszędzie wietrzycie podstęp - zaśmiała się. - Bardzo polubiłam Magdę, zaprzyjaźniłyśmy się. A poza tym ta sytuacja przypomina mi moją, sprzed lat, gdy mój mąż stracił pracę, a ja zajęta byłam własną karierą. Akurat otworzyłam gabinet. Tylko że nasze małżeństwo nie przetrwało. Nie chciałabym, żeby Magdę spotkało to samo - dokończyła już bardzo poważnym tonem.

Po wyjściu z kawiarni poszedłem do parku. Musiałem ochłonąć po tej rozmowie, poukładać sobie wszystko. Analizowałem słowa pani psycholog i powoli docierało do mnie, że w mojej sytuacji najbardziej bolesny jest nie tyle brak pracy, ile brak kontaktu z żoną. Poczucie, że jestem poszkodowany i zostałem sam z tym problemem. I to uczucie upokorzenia, że jestem bezwartościowym facetem, który jest do niczego, bo co to za mężczyzna, którego utrzymuje żona.

"A jednak Magdzie na mnie zależy", pomyślałem.

"Przecież gdyby było jej wszystko jedno, nie szukałaby pomocy psychologa. Boże, jakim ja byłem cholernym egoistą. Użalałem się nad sobą, nie widząc, że ona też cierpi", olśniło mnie. Czym prędzej podniosłem się z parkowej ławki i ruszyłem w stronę domu. Po drodze kupiłem wino, kwiaty i produkty na wykwintną kolację. Zamierzałem zrobić Magdzie niespodziankę. Posprzątałem mieszkanie na błysk i przygotowałem kolację. Gdy żona wróciła, czekałem już na nią przy nakrytym odświętnie stole. Stanęła w progu i oniemiała. Już tak dawno niczego dla niej nie przygotowałem. Podszedłem do niej i nieśmiało otoczyłem ją ramieniem. Bałem się, że Madzia się odsunie, lecz ona przytuliła się do mnie.

- Kochanie, muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego, lecz najpierw zjedzmy - wyszeptałem drżącym głosem.

Pyszna kolacja i odrobina wina sprawiły, że oboje się rozluźniliśmy. Zacząłem otwierać się przed żoną. Opowiedziałem jej o tym, co czułem przez ostatnie miesiące. Przeprosiłem ją również za swój egoizm. Magda słuchała z uwagą, jak kiedyś. A potem sama zaczęła mi się zwierzać. Ona również przepraszała mnie za to, że nie okazywała mi wsparcia, że chodziła sama na bankiety, by uniknąć pytań, czym zajmuje się jej mąż.

Ta nasza rozmowa była jak katharsis.

A później oboje zaczęliśmy się zastanawiać, co dalej robić. Na początek Magda zaproponowała mi, że przejrzy moje CV, może coś się uda poprawić lub dodać.

- A może popracujesz gdzieś w ramach stażu lub wolontariatu. Pieniędzy nam na razie nie brakuje, a ty będziesz mógł podnieść kwalifikacje, zdobyć doświadczenie i później się za czymś rozejrzeć - popatrzyła na mnie z nadzieją.

Dużo zmieniło się od spotkania z Anną w kawiarni i szczerej rozmowy z Magdą. Przede wszystkim nie czułem się już samotny z moim problemem. Przestałem użalać się nad sobą i myśleć, że wszyscy mną gardzą lub się nade mną litują. Podszedłem do mojej sytuacji jak do wyzwania. Starałem się przeżywać ten czas nie jako stracony, lecz taki, który mogę pożytecznie wykorzystać. Bardzo pomogły mi w tym spotkania z Anną, bo i ja postanowiłem chodzić na terapię.

Pomysł Magdy z wolontariatem okazał się strzałem w dziesiątkę. Podjąłem pracę jako radca prawny w pewnej fundacji. Zajęcie to pozwoliło mi podnieść kwalifikacje, zdobyć doświadczenie i dało możliwość nawiązania nowych kontaktów. Dzięki temu po paru miesiącach dostałem pracę, o jakiej marzyłem.

Teraz czuję się tak silny, że mam ochotę na spełnienie kolejnego marzenia - otworzenie własnej knajpki. W końcu moje umiejętności kulinarne też pomogły w przezwyciężeniu trudnych chwil.

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama