Reklama

Bez dziecka jestem nikim

Najpierw nie mogłam zajść w ciążę, potem trzy razy poroniłam. Dla męża przestałam być kobietą…

- Karol odwiózł cię do domu? I nie wszedł nawet na górę? - zdziwiła się mama.
- Mamo, naprawdę chciałam zostać sama.
- Ale wszystko w porządku,Basiu? - mama była już zaniepokojona.
- Oczywiście - przytaknęłam skwapliwie, choć niezgodnie z prawdą.
Nie miałam jednak ochoty tłumaczyć jej wszystkiego. Przysporzyłam jej już dość zmartwień...

Odłożyłam słuchawkę i potarłam skroń dłonią. Naprawdę bolała mnie głowa... Podczas kolacji z Karolem zadzwoniła do mnie koleżanka sprzed lat. Słyszała od kogoś, że wróciłam w rodzinne strony i chciała zapytać, jak sobie radzę. Zdziwiłam się, bo nigdy nie byłyśmy szczególnie zaprzyjaźnione, jednak po chwili sprawa się wyjaśniła.
- A wiesz, że Adam się żeni? I dziecko jest już w drodze... - rzuciła lekko.
- Będzie ojcem? - udawałam twardzielkę,choć serce przeszył mi ból.
- Szybko się pocieszył, co? - koleżanka doskonale wiedziała, jak uderzyć w czuły punkt.
- Najwyraźniej - bąknęłam, po czym szybko się pożegnałam.
- Stało się coś? - przed Karolem niczego nie potrafiłam ukryć, bo w lot wyłapywał mój nastrój.
- Telefon od dawnej znajomej. Wiesz... - przez moment chciałam mu powiedzieć całą prawdę, ale czułam, że to nie jest najlepszy moment. To było trudne nawet wtedy, kiedy jeszcze nie miałam wiadomości o Adamie.

Reklama

Poprosiłam Karola, żeby odprowadził mnie do domu, wymawiając się bólem głowy. Był niepocieszony, ale też szczerze zatroskany moim samopoczuciem.
- Wyśpij się dobrze, Basieńko - delikatnie pocałował mnie w policzek.
Poczułam miłe ukłucie jego zarostu i pomyślałam, że w innej sytuacji nie dałabym mu odejść.
A już myślałam, że się pozbierałam, że najgorsze zostawiłam za sobą... Przecież przeprowadziłam się, urządziłam wynajęte mieszkanie, zaaklimatyzowałam się w nowej pracy... Tymczasem wystarczyła jedna rozmowa ze znajomą z dawnych lat, żeby ten mój pozorny spokój runął jak domek z kart.
Adam... Mój eksmąż i wielka miłość. Poznaliśmy się na studiach i szybko staliśmy parą. Byliśmy zakochani do szaleństwa, młodzi, piękni. Zaraz po obronie Adam poprosił mnie o rękę. Zgodziłam się bez wahania, bo byłam pewna, że właśnie takiego męża pragnę. Przystojnego, inteligentnego, a na dodatek ze świetnymi perspektywami. Adam pochodził z naprawdę zamożnego domu, więc mieliśmy ułatwiony start. Posada w rodzinnej firmie, od razu na kierowniczym stanowisku, z dobrą pensją.

Po ślubie i hucznym weselu zamieszkaliśmy w domu pod Warszawą, który kupili mu jego rodzice. Wszystkie koleżanki mi zazdrościły, a moja mama była wniebowzięta. Skromna nauczycielka z prowincjonalnej szkoły nie mogła lepiej wydać córki za mąż. Tymczasem ja przyjmowałam to wszystko jako dodatek do prawdziwej miłości. Wiedziałam, że Adama kochałabym tak samo nawet wtedy, gdybyśmy musieli do wszystkiego dochodzić sami. A że nie musieliśmy, tym lepiej. Więcej uwagi mogliśmy poświęcać sobie i poświęcaliśmy ją bez ustanku. Romantyczne kolacje, spontaniczne weekendowe wypady za miasto, wakacje nad morzem i mnóstwo czułości.

- Nie mogę się tobą nasycić - powtarzał mi Adam, a ja roztapiałam się pod wpływem jego słów i jego dotyku.
Jakiś rok po ślubie zdecydowaliśmy się na dziecko. Rodzice Adama systematycznie przypominali nam, że między innymi po to ludzie się pobierają. Próbowaliśmy kilka miesięcy i wreszcie  zobaczyliśmy dwie kreski na teście. Radości nie było końca, a teściowie kupili mi w prezencie pojemne rodzinne auto.
- Prosto z salonu - uśmiechała się teściowa. - Bezpieczne i na gwarancji.
Za namową męża i teściów porzuciłam posadę anglistki w szkole. Przekonali mnie, że w moim stanie powinnam unikać żywiołowości gimnazjalistów.
- Najważniejsze jest teraz dziecko - mruczał mi Adam w łóżku każdego wieczoru.
Było najważniejsze do szesnastego tygodnia. Poroniłam nagle... Lekarz wytłumaczył, że czasami się tak zdarza, pocieszył, że jestem młoda, zdrowa, silna i zalecił zacząć starania za pół roku.
- Aż tyle? - skrzywiła się teściowa podczas odwiedzin w szpitalu.
Pamiętam, jak zrobiło mi się wtedy przykro. Także dlatego, że Adam nic nie powiedział. Stał z zaciętą miną i miałam wrażenie, jakby obarczał mnie winą...
Do kolejnej ciąży przygotowaliśmy się staranniej. Specjalna dieta, odżywki, witaminy. A kiedy zaszłam w ciążę, leki na podtrzymanie.
- Obiecaj, że tym razem wszystko będzie dobrze - poprosił mnie Adam.
- Obiecuję - uśmiechnęłam się.
Bo byłam pewna, że tym razem wszystko się uda. Niestety... Ta ciąża skończyła się jeszcze wcześniej. A wraz z nią na dobre odeszła nasza beztroska, radość i wielka miłość okazywana sobie na każdym kroku i w każdych okolicznościach. Zamiast nich pojawiły się kolejne badania, rozmowy w poradniach genetycznych, stosy recept i fiolek z lekami, a na dodatek ciągłe pytania rodziców Adama, kiedy wreszcie doczekają się wnuka.
- Czy oni nie mogą się od nas odczepić?! - wybuchnęłam w końcu.
- Masz do nich pretensje? - najeżył się Adam.
- A do kogo mam mieć?
- Może do siebie?...
- Co?! - byłam wstrząśnięta.

Przeprosił mnie wtedy, ale coś już zakiełkowało. Zrozumiałam, że i mąż, i teściowie patrzą na mnie jak na kobietę, która nie spełnia pewnych ważnych dla nich oczekiwań. Do tej pory myślałam, że  najważniejsze jest to, że ja i Adam się kochamy. Jak bardzo się myliłam...
- Mam dziedziczyć po rodzicach, żeby potem zostawić wszystko swoim dzieciom - wyznał Adam, gdy któregoś razu zdołałam namówić go na szczerą rozmowę.
Dodał jeszcze, że nie chce zmarnować tego wszystkiego, a ja nie rozumiałam, co go to będzie obchodziło po śmierci.

- Pragnę dziecka i już - odpowiedział.
- Przecież możemy adoptować - zasugerowałam.
- To wykluczone - potrząsnął głową. - To musi być krew z mojej krwi.
- A jak nie będę mogła mieć własnych dzieci? - wyszeptałam ze strachem.
- Nawet tak nie mów... - odparł.
A jednak. Rok później znowu byłam w ciąży i znowu poroniłam. Kolejny "najlepszy specjalista" wyszukany przez teściową rozłożył ręce.

- Na tym etapie medycyna nie jest w stanie państwu pomóc. Proponuję rozważyć adopcję, bo pani organizm nie jest zdolny do donoszenia ciąży.
Gdyby doktor przypuszczał, że tymi słowami podpisuje wyrok skazujący moje małżeństwo na niebyt.... Długo trwało, zanim pozbierałam się po trzecim poronieniu. Kiedy się ocknęłam z letargu,  uzmysłowiłam sobie coś, co powinnam dostrzec wcześniej. Adam przestał mnie zauważać. Coraz później wracał do domu z pracy, w weekendy też miał zawsze coś pilnego do załatwienia. Skończyły się romantyczne wieczory, spontaniczne wyjazdy, o seksie też nie było już mowy. Najdziwniejsze było dla mnie odkrycie, że nawet nad tym nie ubolewam.

- Nie ma sensu tego ciągnąć - oznajmił Adam którejś niedzieli przy obiedzie.
Spodziewałam się tego, ale i tak zaczęłam płakać. Może w głębi duszy miałam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Że Adamowi bardziej niż na dziecku, którego nawet nie zna, będzie zależało na mnie, na kobiecie z krwi i kości, którą kochał i ślubował kochać zawsze.
- Basiu, nie utrudniaj - usłyszałam jednak i poczucie żalu stłumił gniew. Miałam ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że potraktował mnie jak rzecz, którą - kiedy okaże się wybrakowana - wyrzuca się bez ceregieli na śmietnik. Poczucie godności nie pozwoliło mi jednak krzyczeć.
Tego samego wieczoru wyszłam z naszego pięknego domu, zabierając ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy. Trzy godziny później zaparkowałam swój wielki samochód pod domkiem mamy w rodzinnym miasteczku.


Mama długo tuliła mnie w ramionach i powtarzała, że wszystko będzie dobrze. Rozwód przebiegł szybko. Za pieniądze, które przypadły mi w wyniku podziału majątku, wynajęłam i wyremontowałam małe mieszkano przy Rynku. W tutejszym liceum mieli wakat na stanowisku anglisty, objęłam go bez zastanowienia. Dorabiałam lekcjami prywatnymi i właściwie byłam zajęta od rana do wieczora. Nie musiałam, ale chciałam. Żeby nie myśleć. Żeby nie cierpieć. Powoli wychodziłam na prostą.
Jakiś czas później spotkałam Karola. Po ponad dziesięciu latach, bo ostatni raz widzieliśmy się na rozdaniu świadectw maturalnych.
Zawsze się lubiliśmy. Gdyby nie on, za nic nie zdałabym do każdej kolejnej klasy z matematyki. Cierpliwie tłumaczył mi zadania, w krytycznym momencie podsuwał ściągi. A teraz okazało się, że jest jednym z moich uczniów na kursie angielskiego zorganizowanym przez urząd gminy. I tak się zaczęło. Na pierwszej kawie, na którą mnie zaprosił, okazało się, że wciąż jest kawalerem. Powiedział mi, że skończył informatykę i od początku pracował w zawodzie. Ostatnio w urzędzie gminy.

- Zawsze lubiłeś siedzieć w komputerach - uśmiechnęłam się.
- Ty wręcz przeciwnie. A podobno przeciwieństwa się przyciągają...
Flirtował ze mną, a ja podjęłam grę. Sprawiało mi to przyjemność. Tym większą,że jeszcze niedawno wydawało mi się, że już nigdy nie zainteresuję się żadnym facetem. Nie po Adamie. Nie po tym, jak mnie potraktował. Spotykaliśmy się regularnie. W dzień na lekcjach, wieczorem bardziej prywatnie. Miło było razem się  śmiać. W ramionach Karola znowu czułam się bezpiecznie, a w jego oczach widziałam zachwyt, który ponownie obudził we mnie kobietę. No i otwierałam się coraz bardziej, ale wciąż nie do końca.
- Opowiedziałam Karolowi o rozwodzie - któregoś dnia zwierzyłam się mamie. - Bez szczegółów.
- Rozumiem - pokiwała głową. - Ale... Wiesz, on chyba powinien wiedzieć.
- Że nie mogę mieć dzieci? - najeżyłam się, ale tylko na moment. - Wiem...
- Powiedz mu jak najszybciej - radziła mi. - Gdyby mu to przeszkadzało...
- Im szybciej się ulotni, tym lepiej dla mnie - westchnęłam gorzko.

Chyba zaczynało zależeć mi na Karolu. Po prostu i zwyczajnie... "A jemu naprawdę zależy na mnie...", wspominałam nasze wieczorne rozstanie. Patrzył na mnie z taką troską... "Tylko że Adam kiedyś też tak patrzył. Też mu zależało. I co? Wielkie nic! Kiedy stało się jasne, że jestem wybrakowana,potraktował mnie jak rzecz.
Boże...", tknęło mnie nagle. "A jeśli oni wszyscy są tacy sami? Adam. I Karol... Przecież on też może chcieć mieć dzieci i wtedy ja pójdę w odstawkę. W końcu po co mu taka żona?..." Naraz poczułam, że muszę się przekonać. Natychmiast. Niewiele myśląc, chwyciłam za słuchawkę.
- Basia? Czy coś się stało? - kiedy usłyszałam jego głos, zdałam sobie sprawę, że nie przeżyłabym odrzucenia.
No i się rozpłakałam. Dziesięć minut później Karol był u mnie. Powiedziałam mu o wszystkim. O miłości do Adama, o naszym małżeństwie, o trzech ciążach, poronieniach, rozwodzie... I o tym telefonie, który mnie rozbił, przypominając o wszystkim...
Bałam się, że Karol mnie odrzuci, ale niczego nie zatajałam. Był zbyt ważny. Musiał znać całą prawdę. Kiedy umilkłam, on ujął moją twarz w dłonie i powiedział, że mnie kocha...
To był ten pierwszy raz, który zapoczątkował całą serię. Jesteśmy małżeństwem trzy lata i "kocham cię" słyszałam niezliczoną ilość razy. Tyle samo razy słyszał to Karol. I mała Małgosia, która od roku jest naszą adoptowaną córką.

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: macierzyństwo | małżeństwa | ciąża | poronienie | rozwód
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy