Reklama

Brzydka ona, brzydki on

Jak to mówią: Każda potwora znajdzie swojego amatora. Coś w tym musi być, ponieważ nawet pani Krysia spod ósemki wzięła ślub. Myślicie sobie, że to nic nadzwyczajnego, ale gdybyście zobaczyli moją sąsiadkę, od razu zrozumielibyście, o czym mówię.

Pani Krysia, kobieta po czterdziestce, wyglądała jak wielka, tocząca się kula. Łaziła w wyciągniętych swetrzyskach i koszmarnie niemodnych sukienkach. Co prawda była sympatyczna i miała w sobie to "coś", wewnętrzne ciepło, ujmujący uśmiech, ale...

Nie uwierzycie, w jakie zdziwienie wprawiła pół bloku, kiedy pewnego dnia, spakowana w elegancką walizkę, owinięta wielkim szalem wsiadła do taksówki i wyjechała na dwa tygodnie.

- Gdzie ta nasza Krysiunia się wybrała, taka ubrana i odświeżona? - pytały mnie sąsiadki, w końcu mieszkam obok niej i jestem najlepszym źródłem informacji.

Reklama

- Oj, tego to ja pani nie powiem, pani Janko - odparłam rezolutnie. - Wiem tylko tyle, że od jakiegoś czasu przychodzi do niej poczta częściej niż zazwyczaj. Słyszałam też cały czas, jak wydzwaniały do niej telefony, wie pani, ma tak głośny dzwonek, że dziwne by było, gdybym go nie słyszała.

- Oj, pani Władziu, teraz to ci ludzie bez tych telefonów to się czują jak bez rąk - podsumowała pani Janka.

- Może pojechała do rodziny albo na jakieś wczasy. W końcu pracuje całymi dniami w tej bibliotece, nigdy nigdzie nie jeździ, wysłali ją pewnie na jakiś urlop- gdybałam.

- A może, pani Władziu, ona jest chora, może do szpitala pojechała, a tam przecież trzeba się porządnie ubrać. - Wymyśliła pani Janina.

- Nawet niech pani tak nie mówi, może ona tam sama leży półżywa, a my tu wymyślamy, że ona na wczasach.

Żadna z naszych przepowiedni się nie sprawdziła, dwa tygodnie później nasza pulchna sąsiadka wysiadła z taksówki, ale już nie taka pulchna i zaniedbana, a co najważniejsze, nie była sama. Towarzyszył jej jakiś mężczyzna. Oboje byli tak zapatrzeni w siebie, że nawet nie odpowiedzieli na moje "dzień dobry". Jemu co rusz spadał kapelusz, takiego niedorajdy to ja dawno nie widziałam. Następnego dnia wyszli na spacer. Krysiunia

z promiennym uśmiechem na ustach kolebała się po całej szerokości chodnika. Jej towarzysz z trzy razy potykał się jak nie o swoje sznurówki, to o wystające nierówności. Komiczny człowiek. Cały czas trzymał ją za rękę i szeptał coś do uszka. Nawet w najdramatyczniejszym momencie, gdy już prawie całował krawężnik, patrzył na nią.

Okazało się, że moja zaniedbana sąsiadka zgłosiła się do programu "Idąc w stronę piękna", nowości, która właśnie wchodziła na antenę telewizyjną. Tam poznała Marka, swojego obecnego narzeczonego. On również był uczestnikiem programu.

W ciągu tych dwóch tygodni przeszli szereg zabiegów upiększających, dobrano im odpowiednią dietę, pokazano, w co się ubierać, żeby wyglądać szczuplej, młodziej, jednym słowem: lepiej. Pani Krysia paradowała teraz po osiedlu w nowych kreacjach, zawsze w towarzystwie swojego ukochanego ciamajdy. Wyglądało na to, że jest szczęśliwa jak nigdy wcześniej. I tak sobie myślę, jak na nią patrzę, że w świecie jednak musi być sprawiedliwość.

- No, pani Władziu - zagadnęła pani Janka. - Nasze brzydkie kaczątko może nie wyrosło na pięknego łabędzia, ale za to na szczęśliwą, tłuściutką kaczuszkę!

- Niech jej się wiedzie, oby tak dalej.

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy