Reklama

Chcesz być piękna? Cierp!

Marzyłam o tym od lat.... Chyba już jako mała dziewczynka wydymałam wargi, udając że są pełne i zapraszające do pocałunków. To był mój największy kompleks - usta wąskie jak kreska, jakby zaciśnięte, co nadawało twarzy lekko złośliwy wyraz.

Nie cierpiałam tego! Nie cierpiałam swoich ust! I marzyłam o chwili, w której nareszcie coś z tym zrobię. Kiedy nadeszła era kwasu hialuronowego wstrzykiwanego w usta przez wszystkie gwiazdy, już wiedziałam, że stanie się on rozwiązaniem mojego problemu. Martwiła mnie jedynie cena, półtora tysiąca złotych dostawałam za cały miesiąc harówki w magazynie leków gotowych.

- Jesteś najpiękniejsza na świecie - powtarzał mi Tadeusz.

Poznałam go, będąc już po trzydziestce. Wcześniej jakoś nie układało mi się z facetami, w sumie nic dziwnego, że żaden nie chciał związać się z kobietą bez ust.

Reklama

- Naprawdę? - wydawało mi się trochę podejrzane, że nie widzi tak oczywistego defektu mojej urody...

- Naprawdę - zapewniał.

Moje "przecinkowe wargi" przeszkadzały mi teraz jeszcze bardziej. Bo Tadeusz naprawdę się we mnie zakochał, a wiadomo - miłość bywa ślepa, zwłaszcza gdy się zaczyna...

Pół roku później Tadeusz poprosił mnie o rękę. Zgodziłam się, ale równocześnie uznałam, że nadszedł czas na zmianę wyglądu. W budżecie ślubno-weselnym ujęłam jeszcze jeden punkt: powiększenie ust panny młodej.

Ślub miał się odbyć pod koniec marca, a ja natychmiast zaczęłam poszukiwania specjalisty. Okazało się, że w pewnych miejscach zabieg jest horrendalnie drogi. Już traciłam nadzieję, gdy przeczytałam informację o nowo otwartej klinice dermatologii estetycznej. Usta były w promocji. Kosztowały zaledwie pięćset złotych!

Nie mogłam się doczekać. I ślubu, i nowego wyglądu.

- Witam i zapraszam - w umówionym terminie, czyli dzień przed ślubem, pojawiłam się w klinice, w której powitał mnie osobiście lekarz.

Trochę zawiodłam się mało luksusowym wnętrzem, ale zbyt byłam zaaferowana, żeby się nad tym głębiej zastanawiać. Lekarz zaprosił mnie do gabinetu, posmarował wargi czymś zimnym od spodu i sięgnął po wielką strzykawkę, do której podpiął równie wielką igłę.

Ależ bolało! Łzy ciekły mi ciurkiem, ale nawet nie jęknęłam. Wiadomo: cierp ciało, jak chciało. Na szczęście zabieg nie trwał długo. Po paru minutach wyszłam z gabinetu. Co dwa kroki przeglądałam się w lusterku. Usta były większe. Potem jeszcze bardziej i jeszcze. Wieczorem wyglądałam, jakby wargi pogryzło mi stado os, ale przecież lekarz mówił, że delikatna opuchlizna może się pojawić. Miała zejść przez noc.

Cóż, opuchlizna nie zeszła. Kiedy rankiem zerknęłam w lustro, myślałam, że się przewrócę! Moje wargi były monstrualne!

- Musimy odwołać ślub - natychmiast zadzwoniłam do Tadeusza, który pojawił się u mnie kwadrans później.

- Kochana moja, co ci się stało?

Powiedziałam mu. A on, mój najukochańszy, zrozumiał. Nawet obrócił wszystko w żart. I powiedział, że nigdy nie zrozumie, po co mi większe usta, bo on zakochał się we mnie, gdy miałam mniejsze...

Na szczęście Tadek uszanował moją decyzję i mój nowy wygląd przypadł mu do gustu. Ślub odbył się trzy miesiące później. Usta miałam jak marzenie, bo nadmiar kwasu się wchłonął!

Kasia K., 32 lata

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy