Reklama

Czy kiedyś cię odnajdę?

Wróciłam do pensjonatu, w którym spędziłam z Marcinem najcudowniejsze chwile mojego życia...

Przemoczona deszczem szłam nadmorskim deptakiem. "Jak tu jest pięknie", pomyślałam. Spojrzałam w niebo. Krople deszczu spadały mi na twarz. Uśmiechnęłam się do siebie. Szłam dalej, chciałam znaleźć tę wąską ścieżkę prowadzącą przez wydmy nad brzeg morza. Kiedyś lubiłam samotne spacery...

- Z ciebie to taki kot - śmiał się Marcin. - Zawsze chodzisz swoimi drogami.

- Towarzystwo drugiej osoby nie zawsze jest mi potrzebne - odpowiadałam. - Lubię czasem pobyć sama.

- No wiesz - udawał obrażonego. - Nie jestem ci potrzebny?

Reklama

Wtedy śmiałam się i całowałam go w ucho - uwielbiał to.

- Wiesz przecież, że potrzebuję cię jak nikogo innego na świecie.

Gdy weszłam na szczyt wydmy i poczułam wiatr we włosach, nie myślałam już o niczym innym. Uwielbiałam to miejsce, nasze miejsce... Kiedyś przychodziłam tu razem z Marcinem, niestety, od trzech lat byłam sama i nie była to samotność z wyboru... Nagle zobaczyłam na wydmach męską postać. "Marcin?", pomyślałam. Spojrzałam jeszcze raz, dużo uważniej. Miał, tak jak mój mąż, szerokie plecy, ciemną czuprynę i wykonał dłonią taki sam jak on gest, niedbale przeczesując włosy. Przyspieszyłam kroku, serce zaczęło mi walić jak oszalałe! Musiałam to sprawdzić. Chciałam spojrzeć mu w twarz i spytać, dlaczego odszedł bez pożegnania... Mężczyzna zatrzymał się nieopodal pustej o tej porze wieży ratowniczej i nerwowo poszukiwał czegoś w kieszeni... No tak, dzwoniła jego komórka. Wyjął telefon z kieszeni i wdał się z kimś w ożywioną rozmowę. Kiedyś wierzyłam, że poznam męża już z odległości kilkudziesięciu metrów. Śmiał się zawsze:

- Ciekawe po czym? Chyba tylko po tym moim wielkim nosie.

Teraz miałam szansę sprawdzić swoją teorię. Z duszą na ramieniu pobiegłam w stronę mężczyzny. Wiatr utrudniał mi ruchy, stopy zapadały się w piasku.

- Marcin?! - zawołałam, kładąc rękę na jego silnym ramieniu - Marcin?...

Mężczyzna odwrócił się powoli. Chciwie wpatrywałam się w jego twarz, szukając rysów mojego ukochanego...

- Słucham? - zapytał, patrząc mi prosto w oczy.

- Przepraszam - cofnęłam rękę. - Pomyliłam pana z kimś... - powiedziałam zawiedziona. "To nie on, to nie jest mój ukochany mąż!", lamentowałam w myślach.

- Nic nie szkodzi - uśmiechnął się nieznajomy. A potem dodał nagle:

- Lubię deszcz, pani chyba też - popatrzył na mnie uważnie. Nie miałam ochoty na rozmowę, odwróciłam się na pięcie i uciekłam, nie słuchając już, co do mnie mówi.

- Poczekaj - gdzieś za plecami słyszałam niski męski głos. Silny wiatr sypnął mi piaskiem prosto w twarz. Rozpoczęła się prawdziwa ulewa, ale było mi to obojętne. Krople spływały mi po twarzy i mieszały się z łzami.

- Marcin! - wołałam, patrząc w niebo. - Gdzie teraz jesteś?

Wróciłam do pensjonatu. Zdjęłam przemoczoną kurtkę i zeszłam do bufetu. Zamówiłam herbatę. Stanęłam przy oknie i patrzyłam na spływające po szybie smugi deszczu. Znowu zaczęłam o nim myśleć... 

Poznaliśmy się na piątym roku studiów i od tego czasu byliśmy nierozłączni. Nie nudziliśmy się ze sobą. Mieliśmy mnóstwo wspólnych zainteresowań. A każde zarobione pieniądze wydawaliśmy na wyjazdy nad Bałtyk. Kochaliśmy nasze polskie morze. To tu spędzaliśmy wakacje i urlopy, to tu Marcin wyznał mi miłość i to właśnie na tej plaży się oświadczył. Nigdy nie zapomnę, jak siedzieliśmy wieczorem na piasku i piliśmy wino, a on wyjął z kieszeni śliczne pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym. Pobraliśmy się pół roku później. 

Byliśmy tacy szczęśliwi, dlatego nie potrafię zrozumieć, dlaczego mnie zostawił... Pamiętam dzień, w którym odszedł. Staliśmy na dworcu kolejowym, czekając na pociąg do Koszalina. Rozmawialiśmy o tym, co będziemy robić pierwszego dnia nad Bałtykiem. Ja chciałam się opalać, a Marcin szeptał mi do ucha, że marzy o tym, żeby kochać się ze mną na piasku pod rozgwieżdżonym niebem. Zachowywał się tak jak zawsze. Całował mnie ukradkiem i patrzył mi w oczy. Czy tak zachowuje się człowiek, który zamierza odejść od swojej kobiety? Wsiedliśmy do pociągu. Marcin był taki opiekuńczy. Okrył mnie swoim swetrem i gładził po włosach.

- Miło patrzeć na taką zakochaną parę - skomentowała starsza pani siedząca z nami w przedziale. Zasnęłam utulona stukotem kół. Obudził mnie zgrzyt hamulców.

- Marcin?! - rozejrzałam się rozespana i od razu spojrzałam na zatroskaną twarz starszej kobiety.

- Pani mąż już wysiadł - usłyszałam. - Prosił, żeby pani nie budzić. Powiedział też, żebym przekazała pani, że spotkacie się na miejscu.

- Na miejscu? - powtórzyłam, nie rozumiejąc, o co chodzi.

- Tak powiedział.

Nie widziałam, co robić, byłam w szoku. Na nic takiego się nie umawialiśmy.

- Może ktoś do niego zadzwonił, może coś się stało i musiał wysiąść? - pytałam.

- Nie wiem - powiedziała starowinka. - Zabrał swoją torbę, pocałował panią w czoło, otulił swetrem i wyszedł.

Wybiegłam na korytarz. Z nerwów zrobiło mi się niedobrze. Wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer męża. "Abonent czasowo niedostępny", poinformował mnie automat i mówił tak za każdym razem, kiedy próbowałam się do niego dodzwonić. Postanowiłam kontynuować podróż. "On pewnie szykuje dla mnie jakąś niespodziankę", myślałam. Niestety, gdy wysiadłam na stacji w Koszalinie, nikt na mnie nie czekał. Postanowiłam zgłosić sprawę policji.

- Czy podejrzewa pani, że mąż odszedł do innej kobiety? - spytał policjant.

- Nie wiem... Nie!

- A może zauważyła pani coś dziwnego w jego zachowaniu? Czy miał jakieś problemy, może długi? A może pokłóciliście się państwo w czasie podróży?

- Nie! - odpowiadałam na wszystkie pytania policjanta. Niestety, nie potrafili mi pomóc. Wiem tylko, że Marcin wysiadł z pociągu w Poznaniu i na tym trop się urwał. Najpierw usiłowałam go szukać. Walczyłam. Pisałam do gazet, współpracowałam z policją. Potem przyszło załamanie nerwowe - depresja. Chciałam, żeby wszyscy dali mi spokój, pragnęłam zaszyć się gdzieś, gdzie nikt nie będzie mnie znał. Chciałam nie myśleć, nie czuć i z nikim nie rozmawiać na jego temat. Wyjechałam nad morze. Czułam się taka zraniona. Były chwile, kiedy naprawdę go nienawidziłam. Nie rozumiałam, dlaczego mnie zostawił. Sprawił, że nie byłam ani wdową, ani rozwódką. Jak miałam ułożyć sobie życia na nowo?

- Dobrze się pani czuje? - z zamyślenia wyrwał mnie męski głos. Odwróciłam się. Za mną stał mężczyzna, którego spotkałam na plaży. Był mokry od deszczu, wiatr potargał jego czarne włosy.

- Tak... - powiedziałam cicho.

- Może mógłbym pani w czymś pomóc?

- Może... - powiedziałam, spoglądając mu w oczy. Był taki przystojny. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

- Tym razem mi pani nie ucieknie - powiedział.

- Nie mam zamiaru - szepnęłam.

- Też lubię deszcz - dodałam. Tej nocy kochałam się z nieznajomym. Pierwszy raz od tak dawna nie myślałam o mężu. Pierwszy raz od tak dawna nie chciałam, żeby wrócił...

Izabela J., 29 lat

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: wspomnienia | nostalgia | tęsknota
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy