Reklama

Jak młody bóg

Jarek jest super! - rzuciłam z westchnieniem, wlepiając wzrok w firmowego przystojniaczka.

- Ach, i te pośladki. Co ja bym dała za faceta o takim tyłeczku - dorzuciła Sylwia, a ja profilaktycznie zdzieliłam ją łokciem.

- No, no, no! - pogroziłam palcem. - Jesteś mężatką, koleżanko.

- To już pomarzyć nie można? - żachnęła się. - Ja bym tam swojego Krzysia nigdy nie zdradziła, ale ten koleś to istne ciasteczko. No popatrz tylko?

- No patrzę - odparłam i w tej chwili moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Marka.

Ten chodzący ideał posłał mi słodki uśmiech, a potem podszedł do mnie.

- Cześć, Marta. Czy mogłabyś przefaksować dla mnie tę umowę? Będę ogromnie wdzięczny, bo to pilna sprawa?

Reklama

"Dla ciebie wszystko, mój ty biurowy Bradzie!", pomyślałam, ale głośno rzuciłam:

- Okej, nie ma sprawy.

Kiedy odszedł, Sylwia natychmiast wyrwała mi papier z ręki.

- Hej, co ty robisz? - zdziwiłam się.

- Wybacz, ale muszę się czymś powachlować. Tak się tu nagle zrobiło gorąco? - zaśmiała się. - To pewnie skutek napięcia seksualnego między wami.

- Jakiego napięcia, na miłość boską?! -zapytałam, zaliczając setę.

- No tego, po którym tak drżą ci nogi.

- Nie bądź wredna! - rzuciłam i wzięłam się za faksowanie.

- A tak swoją drogą? od kiedy ze sobą sypiacie? - zapytała beztrosko.

- Ja i on? Nie w tym życiu, kochana!

- Nie byłabym taka pewna - uśmiechnęła się. - W końcu obie jesteśmy tu sekretarkami, ale on wszystkie dokumenty nosi tobie. I jeszcze te jego uśmieszki. Kochana, mówię ci, on robi zwiad, a wkrótce przypuści frontalny atak.

- Przepraszam, ale nie załapałam tej wojskowej metafory. Czy mogłabyś jaśniej?

- Moim skromnym zdaniem on w najbliższym czasie zaprosi cię na randkę.

Popukałam się w głowę.

- Ty to się chyba za dużo seriali naoglądałaś. Prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie niż Marek zaprosi mnie na kawę! Wiem, co mówię!

Ledwo to powiedziałam, Marek pojawił się przed moim biurkiem.

- Hej! O czym tak zawzięcie dyskutujecie? - zapytał, patrząc mi prosto w oczy.

- No tak właściwie? - zaczęła Sylwia z szelmowskim uśmiechem, ale w porę powstrzymałam jej krasomówcze zapędy obcasem moich pantofli.

- Auć! - jęknęła, a ja dokończyłam.

- O niczym istotnym! Naprawdę!

- Oczywiście - odparł bez przekonania. - A jak tam moje dokumenty?

- Przefaksowane - rzuciłam szybko.

- Świetnie - ucieszył się. - To może w ramach rewanżu dasz się zaprosić na kawę?

- CO?! - zapytałam zdumiona.

- Jeśli nie chcesz, to przepraszam?

- Nie, no pewnie, że chcę!

- To wpadnę po ciebie o piątej - odparł i zniknął w swoim gabinecie.

- A nie mówiłam, że na ciebie leci? - ucieszyła się Sylwia.

Do piątej pozostało zaledwie pół godziny. Ubłagałam więc kumpelę, by załatwiła za mnie parę telefonów, a sama pobiegłam się szminkować i pudrować.

Punkt piąta byłam już ślicznie zrobiona i drżąca z emocji czekałam na Marka.

- To jak, idziemy? - zagadnął po chwili.

- Idziemy - odparłam i ruszyłam za nim.

Marek zaprowadził mnie do urokliwej kawiarenki niedaleko centrum.

- Na co masz ochotę? - zapytał.

- Umawialiśmy się na kawę, więc niech będzie kawa. Czarna i bez mleka.

- No to ja wezmę zbożową - rzucił, a ja mimowolnie się zaśmiałam.

- Kurczę, myślałam, że tylko dzieci to piją - wypaliłam dość niezręcznie, nim ugryzłam się w język. - Ech, wybacz, nie chciałam ci przygadać.

- Nie ma problemu - odparł. - Lubię zbożówkę. A jeśli dzięki temu mam w twoich oczach coś z dziecka, to bardzo się cieszę.

"O RANY! On jest boski i taaaaki uroczy", pomyślałam, tonąc w jego cudownym spojrzeniu.

Zbyt wiele z tej rozmowy nie udało mi się zapamiętać. Wiem, że było miło, że fajnie nam się gadało i że gdyby tylko poprosił, z miłą chęcią zostałabym matką jego dzieci. Na razie jednak musiałam się zadowolić cmoknięciem w policzek.

Nazajutrz Sylwia przywitała mnie okrzykiem: "I co, i co, i co?!".

- No świetnie? Marek jest świetny!

- A jak te jego pośladki?

- Daj spokój, kochana, to była dopiero pierwsza kawa, jasne?

Sylwia wyraźnie się zmartwiła.

- Myślałam, że dostarczysz mi jakichś nowych wrażeń.

- Od dostarczania wrażeń to masz chyba Krzyśka, nie mnie - odcięłam się.

- Żartujesz? Po piętnastu latach małżeństwa trudno liczyć na NOWE wrażenia.

Zaśmiałam się tylko, a potem w telegraficznym skrócie opowiedziałam jej o wrażeniach z wczorajszego wieczoru.

- Uroczy facet. Ty to masz fajnie!

Uśmiechnęłam się i wlepiłam wzrok w drzwi gabinetu Marka. "Boże, jak ja się teraz skupię na pracy?", zastanawiałam się, mieszając kawę łyżeczką.

I faktycznie, ze skupieniem uwagi nie szło mi najlepiej. Gdyby nie czujność i fachowe wsparcie Sylwii, dałabym szefowi przynajmniej kilka powodów do tego, by zwolnić mnie z pracy. Na domiar złego obiekt moich westchnień przez cały dzień siedział na zebraniach. Nie miałam więc okazji, by z nim pogadać.

Na szczęście tuż po piątej Marek zjawił się w sekretariacie i zapytał, czy mógłby mnie podwieźć do domu. Nie muszę chyba dodawać, że byłam wniebowzięta.

Z dnia na dzień nasza znajomość nabierała rumieńców. Marek zapraszał mnie na spacery, wyciągał do kina lub do wegetariańskiej restauracji. Po niespełna dwóch tygodniach randkowania mogłam już oficjalnie zapewnić moją koleżankę, że to chodzące cudo faktycznie ma genialne pośladki. Sylwia zdjęła z widełek słuchawkę telefonu i zaczęła mnie przesłuchiwać.

- No dobra, to mów, jaki on jest.

- Hm? Boski i delikatny - powiedziałam po chwili namysłu. - I to ciało? Jeszcze nigdy nie byłam z facetem, który miałby tak wyrzeźbione mięśnie. Ech? Normalnie się przy nim kompleksów nabawię?

Sylwia pokręciła głową i spojrzała na mnie karcąco.

- Jakich kompleksów, dziewczyno? Jesteś młoda, zgrabna.

- Ale przy nim czuję się jak szara myszka!

Bo jak tu nie nabrać kompleksów przy facecie, który wygląda jak młody bóg? Wkrótce zresztą mój ukochany utwierdził mnie w przekonaniu, że chyba jednak powinnam wziąć się za siebie?

Było piątkowe popołudnie, marzyłam tylko o tym, by wrócić do domu, wziąć dłuuuugą kąpiel i trochę się zdrzemnąć. Marek jednak miał inne plany. W przerwie obiadowej podszedł do mnie i powiedział:

- Mam coś dla ciebie - uśmiechnął się, a potem podał mi niewielką kopertę przewiązaną czerwoną wstążeczką.

- Dziękuję! - ucieszyłam się, sądząc, że to bilety na kinową premierę, a potem zajrzałam do środka. - Karnet na siłownię?

- No tak - Marek posłał mi słodki uśmiech. - Pomyślałem, że możemy chodzić razem?

- Aha, czyli uważasz, że powinnam? - zapytałam lekko zdołowana.

- Cóż? - odparł po chwili. - Z pewnością przyda ci się trochę ruchu. To jak? Może po pracy pojedziemy poćwiczyć?

- Jasne - odparłam, a gdy Marek zniknął w biurze, natychmiast poskarżyłam się Sylwii. - On uważa, że jestem gruba!

- Zwariowałaś? - rzuciła. - On chce po prostu spędzać z tobą więcej czasu.

- To nie może wpaść do mnie na film?

- Może woli aktywny wypoczynek?

- Ale przecież na seks też mógłby wpaść - stwierdziłam zrezygnowana. - A to dużo przyjemniejsze niż siłownia?

- Wspomnij mu o tym! - zaśmiała się.

Ja też zarechotałam i oczywiście nic nie powiedziałam Markowi. Zamiast tego dałam się przeczołgać przez wszystkie przyrządy gimnastyczne znajdujące się w siłowni. Suma sumarum byłam bardziej skonana niż przedtem, a Marek dosłownie tryskał energią.

- Wspaniałe uczucie, prawda? - emocjonował się. - Po takim intensywnym treningu człowiek czuje, że żyje!

- T-tak? Chyba? - szepnęłam, czując, że zaraz zasnę.

Kiedy wróciłam do domu, mój kontakt z rzeczywistością był? znikomy. Liczyłam, że choć w sobotę trochę wypocznę, ale o siódmej rano obudził mnie telefon:

- Marta? No nie mów, że jeszcze śpisz! Ubieraj się i pakuj walizkę. Zarezerwowałem nam weekend w górach!

Nie było sensu protestować. Tym razem czekała mnie przebieżka wśród górskich szczytów. W sumie nie było tak źle.

- Ale jestem głodna - rzuciłam, gdy wróciliśmy do schroniska. - Co zamawiamy?

Marek z prawdziwą wnikliwością przeanalizował menu.

- Weźmiemy jarzynową. Cała reszta to dania z mięsem - rzucił, a gdy zobaczył moją zbolałą minę, zapytał jeszcze: - No chyba że preferujesz zwierzęce zwłoki?

- Nie? Zupa jest w porządku?

W poniedziałek zjawiłam się w firmie głodna i zmęczona.

- Łał! - zwołała Sylwia na mój widok. - Marek nie wypuszczał cię z łóżka, co?

- Raczej do niego nie wpuszczał! - odparłam. - Cały weekend łaziliśmy po górach, żywiąc się chwastami. Wiesz, kocham go i w ogóle, ale to był jakiś koszmar?

- To mu o tym powiedz!

- Dobra! - postanowiłam wreszcie.

Byłam naprawdę zdeterminowana, ale gdy wieczorem mój facet tak sam z siebie zaproponował, żebym z nim zamieszkała, nie miałam śmiałości, by poruszać drażliwy temat jego stylu życia.

Resztę tygodnia spędziłam pomiędzy pracą, siłownią i walką z kartonami, w które próbowałam upchnąć swoje rzeczy. W sobotę ostatecznie przetaszczyłam pakunki do mieszkania mojego mężczyzny, a potem zasnęłam w jego pięknych ramionach. Niestety, koło szóstej rano obudził mnie hałas. Podniosłam się na łokciu i przetarłam oczy. Marek ubrany w bokserki wykonywał jakieś skomplikowane gimnastyczne ćwiczenia. Nie powiem, cudownie było patrzeć, jak pręży to swoje boskie ciało? przynajmniej do czasu, gdy zauważył, że nie śpię i zaproponował, żebym do niego dołączyła. Ech? Nie było łatwo. Ale się poświęciłam. Prawdziwe zaskoczenie przyszło dopiero potem, gdy mój luby przygotował nam zdrowe śniadanko, skrupulatnie odważając porcje na kuchennej wadze.

- Nie uważasz, skarbie, że to lekka przesada? - zapytałam bardzo rozbawiona.

- Ze zdrowiem nie ma żartów! - odparł.

Po miesiącu wspólnego pomieszkiwania wiedziałam już, że zdrowy tryb życia mojemu zdrowiu raczej nie służy.

- Słuchaj, a może on ma ortoreksję? - zasugerowała Sylwia.

- Przecież nie jest za chudy - odparłam.

- Nie mówię o anoreksji, tylko ortoreksji! - oburzyła się. - To taka obsesja na punkcie zdrowego trybu życia. Twój facet, tak na moje oko, właśnie na to cierpi.

- Czy ja wiem? - rzuciłam niepewnie.

Po pracy zasiadłam przy komputerze i poszukałam informacji na temat tego schorzenia. Wszystko pasowało jak ulał do mojego Marka.

Przez kolejne dni próbowałam z nim o tym pogadać, ale nie chciał mnie słuchać. Cały czas powtarzał, że nic mu nie jest, że nad tym panuje, że troszczy się o zdrowie.

Nie dałam jednak za wygraną. Pewnego wieczoru po prostu kupiłam pudełko lodów i zaproponowałam, żebyśmy je zjedli.

- Zwariowałaś?! Przecież to puste kalorie! Czemu chcesz jeść coś takiego?

- Bo lubię - odparłam - i wkurza mnie jak diabli, że tego nie rozumiesz! Wiesz co, mam już dość tych twoich głupich ćwiczeń i jedzenia! Mam dość ciebie!

Potem zacisnęłam wargi i wyszłam z domu. Byłam przekonana, że to koniec. Powiedziałam dużo więcej niż chciałam. "Pewnie jak wrócę, moje walizki będą stały spakowane na korytarzu", pomyślałam i nagle zrobiło mi się strasznie smutno, bo mimo wszystko kochałam Marka.

Kiedy wróciłam do domu, mój facet spojrzał na mnie z miną porzuconego szczeniaka, a potem powiedział:

- Słuchaj, Marta. Ja? To znaczy? Myślę, że miałaś rację. I jeśli nadal tak bardzo ci zależy, możemy zjeść te lody?

No i zjedliśmy.

Od tego czasu Marek strasznie się stara, by nie przeginać z tą swoją zdrowotną obsesją. Wprawdzie rozluźnienie ostrych rygorów nieco osłabiło tę jego fenomenalną muskulaturę, ale co tam! Przynajmniej teraz nie muszę go przekonywać, że sypialnia jest lepsza od siłowni.

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama