Reklama

Klaps od szefowej

Miałem niespełna dwadzieścia pięć lat, dopiero co skończyłem studia, gdy ta kobieta postanowiła zawładnąć moim młodym, jędrnym ciałem. A było to tak...

Szukałem pracy w agencji reklamowej. Wygadany jestem, kreatywny, wprost stworzony do tej roboty. Postanowiłem mierzyć wysoko i wysłałem CV do najlepszych firm w branży. Po kilku tygodniach odezwała się do mnie kadrowa jednej z nich i zaprosiła na rekrutację.
Potem byłem na jeszcze kilku rozmowach... Nienaganne maniery plus szykowny garnitur i odrobina pewności siebie zdziałały cuda, bo zaproponowano mi angaż aż w czterech agencjach. Wybrałem, oczywiście, najlepszą z nich i z początkiem miesiąca zacząłem pracę.
Moją szefową została ekscentryczna baba, która pomimo tego, że miała chyba z pięćdziesiąt lat, zachowywała się jak nastolatka. Szczególnie jej garderoba świadczyła o zbliżającym się wielkimi krokami kryzysie wieku średniego - jak nie mini, to dekolt do pępka! I ta krzykliwa kolorystyka: neonowy róż i zieleń!

Reklama

Może i wyglądałaby w tym nieźle, gdyby nie to, że ta kobieta była zbudowana jak mężczyzna. Szerokie plecy i nogi jak u piłkarza! Do tego wszystkiego, moja szefowa obdarzona była cudną barwą głosu... Można by go nazwać barytonem! No i co najgorsze, słynęła z tego, że nadawała ludziom ksywki, mnie przypadł "cukiereczek", ale od czasu do czasu lubiła mnie też nazywać "złotkiem".

Na szczęście, pani Irmina była profesjonalistką. W sprawach kreowania wizerunku i reklamy zaliczała się do ekspertów. Postanowiłem nie zrażać się jej wyglądem czy też "milutkim" głosikiem i nauczyć się od niej jak najwięcej. Niestety, przez pierwsze dwa miesiące nie było to łatwe. Szefowa zrobiła sobie ze mnie chłopca na posyłki... Zaopatrywałem ją w kawę i słodkie bułeczki. Archiwizowałem i wyszukiwałem zdjęcia do reklam prasowych. Co jakiś czas dostawałem większe zadanie, na przykład zaprojektowanie wizytówek... Pewnego dnia pani Irmina wezwała mnie do siebie.

- Marcinku, mój ty cukiereczku, przyjdź, proszę do mnie - oznajmiła przez telefon i natychmiast się rozłączyła.

Chwilę później pukałem do jej drzwi.

- Wejdź, złotko! - zawołała. - Pracujesz u nas już jakiś czas, cukiereczku, więc postanowiłam dać ci szansę rozwinięcia skrzydeł! - powiedziała na wstępie.

- Chciałabym, żebyś wymyślił koncepcję identyfikacji wizualnej pewnego nowo otwartego hotelu. Kończy się twój okres próbny i będę musiała podjąć decyzję, czy nadajesz się do naszego zespołu, czy też może lepiej by było, gdybyś zaczął działać w jakiejś innej branży... Z twoją buźką i zgrabnym tyłeczkiem na pewno coś by się znalazło - dodała i puściła mi oczko.

Ostatnie słowa szefowej i jej frywolny gest wprawiły mnie w osłupienie. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Zapomniałem języka w gębie. Na szczęście w ostatniej chwili zreflektowałem się i powiedziałem:

- Dziękuję, że dała mi pani szansę. Mam już parę pomysłów.

- Na taką odpowiedź liczyłam, przystojniaku! Teraz możesz się odmeldować i przynieść szefowej kawę. A potem bierz się do roboty! Masz tydzień na stworzenie koncepcji!

Wyszedłem z gabinetu. Byłem i szczęśliwy, i... zmieszany. Wiedziałem już, że pani Irmina ma swoje zagrywki, ale to, że mówiła o moim tyłku, było dla mnie zaskoczeniem.

Już z kawą wróciłem do jej biura.

- Dziękuję, cukiereczku, wiedziałam, że na ciebie mogę liczyć. Pyszna kawa!

- Uszczęśliwianie kobiet to moja specjalność - dodałem, ale już po chwili pożałowałem swoich słów, bo demoniczna władczyni w lot podchwyciła moją uwagę.

- No tak, mam nawet kilka pomysłów na to, jak mógłbyś mnie uszczęśliwić...

"To jakiś koszmar", pomyślałem. "Ta kobieta mnie molestuje!"

- Cukiereczku! - jej głos zadudnił mi w uszach. - Nie wiedziałam, że są jeszcze mężczyźni, którzy się rumienią! Słodkie, naprawdę, wręcz przeurocze!

W tym momencie rzeczywiście zrobiłem się czerwony jak burak. Chyba jeszcze nikt mnie tak nie poniżył.

- Ojej, widzę, że cię zawstydziłam... Idź już lepiej i zajmij się pracą. Tu masz teczkę, w której znajdziesz wskazówki od klienta na temat tego, co mają zawierać foldery informacyjne. Pamiętaj, że będziesz pracował nad wizerunkiem hotelu o wysokim standardzie.

- Jasne! Będzie elegancko! - odpowiedziałem.

Przez następny tydzień ciężko harowałem. Wymyśliłem dwie koncepcje. Jedną nowoczesną, a drugą luksusową. Foldery aż "ociekały złotem".

- No, młody, spisałeś się! - rzuciła pani Irmina, widząc efekty mojej pracy. - Nie sądziłam, że tak dobrze sobie poradzisz.

- Dziękuję! - powiedziałem.

- Miłe zaskoczenie, żółtodziobie! Mnie się bardzo podoba, ale zobaczymy jeszcze, co powie klient. W każdym razie postanowiłam, że podpiszemy z tobą umowę o pracę - na rok - oznajmiła.

Byłem z siebie taki dumny! Stałem na baczność z wypiętą piersią, jakbym oczekiwał, że za chwilę pani Irmina przypnie mi order.

- Chciałabym jeszcze, żebyś w tym pierwszym projekcie dodał trochę więcej grafiki. Znajdź, proszę, ten wydruk z logo hotelu, pokażę ci, o co dokładnie mi chodzi.

Wyjąłem stronę, o którą mnie poprosiła. W tym momencie szefowa wyszła zza biurka. Gdy zmierzała w moim kierunku, wypadł jej z ręki długopis. Szybko schyliłem się, żeby go jej podać. W tym samym momencie poczułem mocne klepnięcie w pośladek!

- Boże, jakiż on jędrny! - zawołała z entuzjazmem.

Odskoczyłem jak oparzony. W pierwszym odruchu chciałem jej przyłożyć.

- Co pani robi?! - krzyknąłem.

- Wybacz, poniosło mnie. Nie mogłam oprzeć się pokusie. Mam nadzieję, że ta delikatna pieszczota cię nie uraziła?

- Wolałbym unikać takich pieszczot w przyszłości - powiedziałem już znacznie ciszej, bo przypomniałem sobie, że przede mną jeszcze podpisanie umowy opiewającej na całkiem spore pieniądze i możliwość pracy w jednej z najlepszych agencji w kraju... Musiałem przetrwać.

- No, cukiereczku, możesz się już odmeldować - powiedziała przymilnie. - Idź i rób, co do ciebie należy!

Cała radość i energia uleciały ze mnie jak z pękniętego balonika. Nie wiedziałem, co mam robić. "Przecież prędzej czy później ta hetera dorwie mnie w męskiej toalecie i zmusi, żebym ją zaspokoił", oglądałem tę drastyczną scenę oczami wyobraźni. "Może powinienem odejść z tej firmy?

W końcu honor to rzecz święta!", analizowałem. Usiadłem za biurkiem i zająłem się robotą. Moją smutną minę zobaczyła graficzka - Aldona.

- Co, ciebie też podrywa? - zapytała bez ogródek.

- Nie wiem, o czym mówisz... - starałem się zachować twarz.

- Daj spokój, to jeden z jej chwytów rekrutacyjnych - wszyscy faceci w tej firmie przez to przeszli. To sposób na pokazanie, kto tu rządzi. Nie poddawaj się. Tak naprawdę, Irmina jest świetną szefową. No chyba, że naprawdę wpadłeś jej w oko...

- Nic z tych rzeczy... - uciąłem.

Kilka dni później podpisałem umowę o pracę, a projekt, który przygotowałem, okazał się sukcesem. Firma hotelarska rozpoczęła z nami współpracę, a pani Irmina kolejny raz wezwała mnie na dywanik.

- Marcin, doskonale poradziłeś sobie z wszystkimi zadaniami, okazałeś też dyskrecję i lojalność wobec mnie. Cieszę się, że będziemy razem pracować. Od dzisiaj kawę robię sobie sama!

- Skoro taka jest pani wola - powiedziałem, uśmiechając się pod nosem.

- No, no, już się nie podlizuj. Lepiej idź do siebie, bo znowu będę zmuszona pomóc ci stąd wyjść - powiedziała i kolejny raz puściła do mnie oczko.

Zaakceptowałem jej specyficzne poczucie humoru i fascynację młodymi mężczyznami. W końcu moje jędrne, młode ciało było stworzone do tego, aby je podziwiać!

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy