Reklama

Kobieta rozwiedziona

Wychodzę z sądu i odruchowo kieruję się w stronę rzeki. Chodziłam tędy tyle razy... Wszystkie moje wspomnienia - te dobre i te złe - wiążą się z tym miejscem. Tu Marcin pierwszy raz mnie pocałował. Tutaj poprosił mnie o rękę. Tu, podczas jakiegoś kolejnego pikniku, zadzwonił telefon i dowiedziałam się, że moja mama miała zawał. I tędy idę na mój pierwszy w życiu spacer, jako kobieta rozwiedziona. Na szczęście - pomimo że moje dziesięcioletnie małżeństwo skończyło się koszmarem - jest w moim życiu coś, co sprawia, że mimowolnie się uśmiecham.

Reklama

Wyszłam za mąż jako ostatnia z moich przyjaciółek. Było nas trzy - Anita, Ola i ja. Trzymałyśmy się razem od szkoły średniej. Chociaż skończyłyśmy liceum pielęgniarskie, żadna z nas nie pracowała w zawodzie. Anita poszła na studia i została dentystką, Ola jest przedszkolanką, a ja mam sieć sklepów z designerskimi ciuchami. Kiedy zaczynałam współpracę z nikomu nieznanymi projektantami, moje przyjaciółki pukały się w czoło.

Pieniądze ze spadku po babci, zamiast na mieszkanie, wydałam na odnowienie starej hali fabrycznej, w której otworzyłam pierwsze studio mody. Na początku pracowałam po dwadzieścia godzin na dobę. Dziś mam czterdzieści cztery lata, siedem sklepów w różnych miastach Polski i stać mnie na wszystko, o czym tylko zamarzę. Moje przyjaciółki ledwo wiążą koniec z końcem, a jednak to ja im zazdroszczę, chociaż jeszcze pół roku temu krytykowałam wybory, jakich dokonały w życiu.

Anita wyszła za mąż za kolegę z roku. Parę lat po studiach urodziła syna i w ciągu jednej zimy z eleganckiej pani doktor zmieniła się w domową kurę. Nawet wtedy, gdy jej syn miał szesnaście lat i nie potrzebował mamuśki na każdym kroku, ciężko było wyciągnąć ją nawet na aerobik, nie mówiąc o porządnych zakupach w Paryżu. A mąż? Zdradzał ją ze swoją asystentką. I choć Anita coś podejrzewała, wciąż gotowała mu ulubione krewetki, prasowała koszule i piekła jabłecznik.

Namawiałam ją, żeby rzuciła go w diabły i otworzyła prywatną praktykę. Pomogłabym jej finansowo. Ale nie chciała. Muszę jednak przyznać, że jej sposób na faceta sprawdził się dużo lepiej, niż mój. Kiedy koleżanka wreszcie zdobyła dowody na to, że jej mąż ma kochankę, postawiła na siebie. Zawsze dobrze wyglądała, ale przez kilkanaście lat w domu trochę się zaniedbała. Wystarczył dobry fryzjer, parę zabiegów u kosmetyczki, blond farba i kilka nowych ciuchów, żeby faceci zaczęli się za nią oglądać na ulicy. Z kilkoma umówiła się na drinka w lokalu naprzeciwko gabinetu męża.

Po trzecim takim spotkaniu mąż zwolnił asystentkę i poprosił, żeby zaczęli jeszcze raz. Anita się zgodziła i wygląda na to, że jak na razie układa im się naprawdę nieźle. Mówi, że odkąd syn wyprowadził się do wynajętej kawalerki, przeżywają drugi miesiąc miodowy.

Ola ma trójkę dzieci. Nigdy nie mogłam zrozumieć, po co komuś - kto w dodatku pracuje jako przedszkolanka - drugie przedszkole w domu. Też miała problemy małżeńskie. Oprócz pracy w przedszkolu miała jeszcze drugi etat - sprzątaczki, kucharki i niańki. Mąż weterynarz bardziej troszczył się o każdego bezpańskiego kota niż o własną rodzinę. Przyjął z góry, że czysty dom i gorąca kolacja to standard, a dzieci przydają się, jeśli trzeba wyprowadzić psy na spacer. Ola znosiła to do czasu, kiedy przestało im się układać w sypialni. Nie, nie zdradzał jej, chyba po prostu spoczął zupełnie na laurach. Olka kazała mu się wyprowadzić do wynajętej klitki. Wrócił po dwóch miesiącach z różami w zębach. Od tamtej pory chodzi jak w zegarku.

Obowiązkami domowymi dzielą się po połowie, a w sypialni podobno zachowuje się jak wulkan. A ja radziłam jej, żeby nigdy więcej nie wpuszczała męża za próg, a dzieci wysłała do szkoły z internatem i zaczęła wreszcie żyć dla siebie... Zawsze byłam od udzielania dobrych rad innym... W końcu w odróżnieniu od nich żyłam dla siebie, a właściwie... dla Marcina. Podobało mi się, że interesuje się mną facet o dziesięć lat młodszy. Kiedy się poznaliśmy, Marcin był obiecującym młodym fotografem i... tak już zostało.

Ja pracowałam i zarabiałam pieniądze, on robił artystyczne zdjęcia i szukał weny. Dzieci nie mieliśmy. Marcin wciąż powtarzał, że nie cierpi małych darmozjadów, że trzeba czerpać z życia garściami, a nie fundować sobie kulę u nogi, że... On nie chciał dzieci, a ja wmówiłam sobie, że też ich nie potrzebuję. Kiedy moje przyjaciółki powtarzały mi, że zegara biologicznego nie da się oszukać, śmiałam im się w nos. Kiedy na kolejne wieści o ich małżeńskich problemach stawiałam swój związek za przykład, patrzyły na mnie z pobłażaniem.

W końcu Anita nie wytrzymała i powiedziała mi prawdę prosto w oczy. Bez ogródek... Pewnie powinnam zorientować się wcześniej. Może wtedy, kiedy Marcin poprosił mnie, żebym kupiła mu mieszkanie. Strych w starej kamienicy przez dwa miesiące remontowała wynajęta przeze mnie ekipa. A potem mój mąż powiedział, że to jego "świątynia sztuki" i prosi, żebym to uszanowała. Jednym słowem - na strych nie miałam wstępu. Byłam tak zapatrzona w mojego artystę, że uznałam to za normalne. Ostrzegawcze światełko nie zapaliło mi się nawet wtedy, kiedy Marcin wybierał dla siebie samochód.

Zamiast sportowego kabrioletu, wybrał bezpieczne volvo. "Po prostu lubi duże samochody", myślałam i płaciłam. Płaciłam też za narty z kolegami, z których wracał bez żadnych zdjęć i za żagle na Majorce, na które nie pakował kąpielówek. Co drugi weekend jeździł "w plener", z którego wracał z pustą kliszą, bo "światło było do niczego". Dopiero teraz widzę, jaka byłam zaślepiona. Tamtego wieczoru siedziałyśmy we trzy u mnie na tarasie. Piłyśmy czerwone wino. Dziewczyny narzekały na swoich facetów.

- Po diabła tkwicie w takich związkach? - zapytałam.

- Anka, to nie takie proste - tłumaczyła Anita. - Mamy dziecko, nie będę rozbijać mu domu. A ja sama... nie zacznę nagle zarabiać kokosów, nawet jeśli ktoś zatrudni mnie po tylu latach przerwy w praktyce. Z czego będę żyć? Leszka kocham i wiem, że on kocha mnie, tylko odbiło mu z powodu kryzysu wieku średniego - próbowała żartować.

- Eee... Mój Krzysiek mimo wszystko trochę się uspokoił, wciąż pamięta, jak dałam mu popalić - stwierdziła Ola.

- Gorzej, jak zapomni... - mruknęłam.

- A ty, moja droga? - odwróciłam się do Anity. - Jak możesz spać w jednym łóżku z facetem, który od lat zdradzał cię z inną kobietą?

- Od lat? A co byś powiedziała na dekadę? - zdenerwowała się Anita, a Olka popatrzyła na nią z przerażeniem w oczach i pokręciła głową.

- O co chodzi? - zapytałam. Najpierw Ola próbowała obrócić wszystko w żart. Ale Anita nie popuściła.

- Od dwudziestu lat wysłuchuję dobrych rad specjalistki od udanych związków... Chyba już czas, żeby Anka dowiedziała się prawdy o swoim idealnym małżeństwie! - powiedziała z błyskiem w oku.

- Anita, daj spokój, nic dobrego z tego nie wyniknie - łagodziła Ola.

- O co chodzi? - zapytałam jeszcze raz, coraz bardziej zaniepokojona. - Możecie mi wyjaśnić?

- Twój wspaniały mąż wcale nie jest taki super! - wypaliła Anita. - Ciągnie z ciebie tylko kasę. Od wielu lat żyje na dwa fronty. Ma inną kobietę i syna! Roześmiałam się, bo zabrzmiało to niedorzecznie. Marcin nie znosił dzieci.

- A jeśli wierzysz jeszcze w te bajki o dzieciach, to jesteś po prostu głupia - dodała moja przyjaciółka. - Owszem, on nie chciał mieć dzieci z tobą! Ty jesteś dla niego po prostu skarbonką. A swoją szansę na macierzyństwo już przegrałaś. Może moje małżeństwo też się rozleci, ale ja przynajmniej mam dziecko. Ty będziesz miała tylko pieniądze. A jeśli mi nie wierzysz, zajrzyj do "pracowni" Marcina. Uwili tam sobie całkiem miłe gniazdko na twój koszt.

Anita dopiła wino i wyszła, trzaskając drzwiami. Spojrzałam pytająco na Olkę.

- Tak mi przykro, Aniu - zaczęła ze łzami w oczach. Wtedy zrozumiałam, że Anita nie wymyśliła całej tej niedorzecznej historii. Mówiła szczerze... I to mnie przeraziło.

- Powiedz mi, Olka, tylko prawdę. Jak długo o tym wiesz? - zapytałam krótko.

- Parę miesięcy - odpowiedziała Ola. - Poszłyśmy kiedyś do pracowni do Marcina, bo chciałyśmy omówić z nim twoje przyjęcie urodzinowe. Otworzyła nam jakaś kobieta.

- Wyjdź stąd! - krzyknęłam. - Nie chcę was znać! Przyjaciółki!

Jeszcze tego samego wieczoru pojechałam do pracowni Marcina. Miałam zapasowe klucze, które zostawili robotnicy. Otworzyłam drzwi i po cichu weszłam do środka. Dla mnie Marcin był znów "w plenerze". Spali razem w dużym, małżeńskim łóżku. Między nimi leżał może czteroletni chłopiec. Marcin otworzył oczy i spojrzał na mnie.

- O, Anka... - powiedział tylko. - Cóż... Może to i lepiej, że już wiesz - wzruszył ramionami.

Nie próbował nawet nic wyjaśniać. Po tej scenie w pracowni spotkaliśmy się jeszcze tylko raz, kiedy przyjechał po swoje rzeczy. Później rozmawialiśmy przez prawników. Marcin zażądał ode mnie połowy majątku. Zgodziłam się dla świętego spokoju zostawić mu mieszkanie i samochód. Nie chciałam go więcej oglądać, patrzeć na moją porażkę, zastanawiać się, czy zawsze, kiedy kochał się ze mną, myślał o tamtej. Dzięki "życzliwym" dowiedziałam się, że oszukiwał mnie właściwie od początku. Dziewczyna była modelką na ASP. Zakochał się podczas sesji fotograficznej na uczelni. Oczywiście rozbieranej. Podobno był świetnym ojcem. Od czasu tamtej rozmowy przy winie minęły długie trzy miesiące, w ciągu których ani razu nie widziałam moich przyjaciółek. Wiedziałam, że Anita, wbrew moim obawom, świetnie dogaduje się z mężem, że Olka też nie musi się martwić o Krzyśka, który docenia jej pracę i regularnie zabiega o względy małżonki. Na początku byłam na nie wściekła, bo zburzyły moje małżeństwo. Potem zrozumiałam, że ono naprawdę nie istniało. Jeszcze później dowiedziałam się o czymś, co sprawiło, że nawet po rozprawie rozwodowej uśmiechałam się całą sobą. Zaprosiłam Anitę i Olę na obiad. Chyba powinnam im podziękować. Przyszły razem, jakby bały się, co je spotka. Może myślały, że będę im robić wymówki, może bały się, że zamiast znajomej im Anki - zawsze uśmiechniętej, eleganckiej, z głową do góry - zastaną jakąś zapłakaną, zrezygnowaną czterdziestolatkę.

- Anka, świetnie wyglądasz! - krzyknęła na powitanie Anita i lody zostały przełamane.

- To wy jesteście świetne - zaczęłam. - I dziękuję wam za wszystko.

- Daj spokój, wyrzucałam sobie przez dwa tygodnie, że nie potrafiłam utrzymać języka za zębami - rzuciła Anita.

- Wszystko dobrze się skończyło - uspokoiłam ją. - Zjedzmy coś pysznego i wszystko wam wyjaśnię.

- O co chodzi? - zapytała Ola, przyglądając mi się z ciekawością.

- No cóż, równie dobrze możecie dowiedzieć się już teraz. Będzie co świętować przy obiedzie - zaczęłam tajemniczo.

- Marcin mógł mnie naciągnąć na mieszkanie, samochód, wikt i opierunek dla niego i jego rodziny przez wiele lat. Ale tak naprawdę to ja go wykorzystałam... - przerwałam i spojrzałam znacząco na przyjaciółki.

- O czym ty mówisz, Aniu? - zdziwiły się dziewczyny.

- Przecież ten drań żerował na tobie przez lata!

- Marcin zostawił mi pożegnalny prezent, o którym nie ma pojęcia - powiedziałam. - Jestem... w ciąży!

Anna L., 44 lata

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy