Reklama

Mała miss

Moja córka dostała zaproszenie na konkurs piękności.

- Mamuś, zobacz, co ja mam! - krzyczała od progu moja pięcioletnia córeczka, Justynka.

- Co takiego, kochanie? - zaintrygowana wyjrzałam z kuchni.

- Zaproszenie - pochwaliła się. - Pani w przedszkolu nam to dała.

Spojrzałam na kolorowy kartonik. "Wybory Małej Miss", głosił napis, a pod spodem widniał tytuł lokalnej gazety.

- Wybory małej miss? - zdziwiłam się. - Co to za wymysł?

- Pójdziemy na to, mamuś? - mała spojrzała na mnie prosząco. - Powiedz, że tak! Powiedz! Proszę...

Reklama

- No, nie wiem, musimy się z tatusiem zastanowić - zerknęłam na męża.

- To ja umyję rączki, a wy porozmawiajcie! - wykrzyknęła radośnie i pobiegła do łazienki.

Przyznam, że sama nie wiedziałam, co mam o tym sądzić. Uważałam wszelkie konkursy piękności za płytką rozrywkę, tak jak głupawe reality-show. Wiadomo, co wtedy jest najważniejsze - ile która ma w biuście i w biodrach, i czy jest wystarczająco "zrobiona", żeby zadowolić jury i publiczność. Pół biedy, gdy startowały w nich dorosłe albo niemal dorosłe dziewczyny, ale tu chodziło o dzieci. Ciekawe, co takie maluchy mają prezentować - szczerby po mleczakach? Jeszcze raz spojrzałam na zaproszenie. Przeczytałam, że kandydatki powinny mieć ze sobą strój wizytowy, kąpielowy i jeszcze dodatkowo postaci z dowolnej bajki. "Kąpielowy? To chyba jakiś kiepski żart!", pomyślałam z lekkim niesmakiem. "Co może być pięknego w pięciolatce w bikini?"

- Darek, co o tym myślisz? - zapytałam mojego ślubnego.

- Hm, Justysia ma śliczne blond włoski, jest szczupła i ładnie się rusza... - zaczął mówić z dumą.

- Na Boga, mówisz o naszej córce jak o jakiejś głupiej modelce! - napadłam na niego natychmiast.

- Ale pani Alinka powiedziała, że będzie świetna zabawa, dzieci dostaną prezenty... - usiłował się bronić.

- No właśnie, dzieci! - podchwyciłam. - Konkurs piękności dla dzieci! Jasne, świetna zabawa! - kpiłam. - Już widzę, jak jury wybiera miss pieluszki! Naprawdę uważasz, że to odpowiednie dla pięciolatki?

- Ale ona bardzo chce - zaprotestował.

- Mamuś, ja bardzo chcę! - zawtórowała Justynka, która właśnie wyszła z łazienki. - Proszę, pozwól mi tam iść!

- To mi się nie podoba - pokręciłam głową. - Konkursy piękności są dla dorosłych, a nie dla przedszkolaków.

- Ale TEN jest dla przedszkolaków! I wszystkie dziewczynki idą - w oczach mojej córeczki pojawiły się łzy.

- Ania, i Iza, nawet gruba Monika! Mamusiu... - i rozpłakała się żałośnie.

- Cicho, dobrze, najpierw porozmawiam z twoją panią, a potem zobaczymy - obiecałam i przytuliłam ją. Następnego dnia postanowiłam dowiedzieć się szczegółów na temat tego konkursu piękności.

- Zapewniam, że dla dzieciaków to będzie wspaniała przygoda. Dziewczynki poczują się jak dorosłe panie! - zachwycała się pani Alinka, wychowawczyni Justyny. - Każda uczestniczka dostanie nagrodę. Nie musi się pani martwić, maluchy będą miały dobrą zabawę.

- W to nie wątpię - uśmiechnęłam się. - Tylko nie rozumiem, po co jeszcze mają występować w kostiumach kąpielowych?

- Pomysł organizatora - nauczycielka rozłożyła ręce. - Nie mam na to wpływu. Ale mimo to szkoda by było, gdyby Justynka nie poszła. Będzie jej żal, bo z tego, co wiem, inne dziewczynki idą.

Cóż, ten argument był dla mnie całkiem przekonujący. Bardzo kochałam moje dziecko i widok jej zawiedzionej minki byłby dla mnie nie do zniesienia. Dlatego w końcu zgodziłam się, aby uczestniczyła w tym konkursie.

- Ale fajnie! - ucieszyła się Justynka, gdy powiedziałam, że się zgadzam. - Mamuś, a nakręcisz mi włosy, żeby były loczki? A pożyczysz mi szminkę?

- Coś ty, małe dziewczynki się nie malują! - uśmiałam się.

- Ale Ania powiedziała, że ona się pomaluje, i to czerwoną szminką. Ja też chcę! - zrobiła żałosną minkę. Nie chciałam robić z mojej córki starej maleńkiej. Cóż, ale z drugiej strony, kiedy sama byłam w jej wieku, wprost uwielbiałam przebierać się w sukienki mojej mamy i używać jej kosmetyków. Tylko że nie pokazywałam się potem publicznie. A tu... W końcu jednak udało mi się wytłumaczyć Justysi, że jej śliczna buzia nie potrzebuje upiększania za pomocą kolorowych mazideł. Potem powstała kwestia stroju. Justynka miała tylko jedną wizytową sukienkę, więc tu akurat nie miałyśmy wyboru. I dobrze, bo moja córka prezentowała się w zielonej aksamitnej princesce naprawdę elegancko. Jednak chyba tylko ja tak uważałam.

- Mamusiu, nie podoba mi się - stwierdziło moje dziecko, okręcając się przed lustrem. - Chcę taką z falbanami i kokardami, bo Ania powiedziała, że taką będzie miała. Bo misska musi mieć bogatą no... kre...cję.

- Kreację - poprawiłam ja odruchowo. - Ale takie kreacje mają tylko te, które nie są zbyt ładne. Tobie to niepotrzebne.

- Hm, sądzę, że na taką okazję trzeba mieć strojną sukienkę - mąż stanął po stronie córki.

- Ta jest trochę jakby... tego, no wiesz, za skromna.

Potem jeszcze okazało się, że zeszłoroczny strój kąpielowy jest za mały, a w domu nie ma nic, z czego można by sklecić przebranie Czerwonego Kapturka. No i koniec końców musieliśmy pojechać na zakupy...

Wreszcie nadszedł dzień konkursu. Przed umówionym czasem stawiliśmy się w miejskim domu kultury.

- Ale tłum! - stwierdziłam z niechęcią. Jedno z pomieszczeń wyznaczono na garderobę dla małych missek i ich opiekunów. Rozbrykane dzieciaki, mamy biegające w pośpiechu tam i z powrotem, wieszaki z ubraniami i stosy walających się reklamówek - to wszystko nie wyglądało zachęcająco. Jakoś udało nam się znaleźć wolny kąt. Pomogłam Justynce założyć nową, falbaniastą kreację i błyszczące różowe pantofelki. Wyglądała jak księżniczka.

- Chodź tu, Edytka, tusz ci się rozmazał! - usłyszałam gdzieś z boku. Odwróciłam głowę i ze zdumieniem ujrzałam, jak mama chyba trzyletniej dziewczynki wyjmuje z torebki mascarę i poprawia jej rzęsy.

- Siusiu, mama, siusiu chcę! - z drugiej strony mała elegantka w błękitnej krynolinie do kostek podskakiwała niecierpliwie, ciągnąc swoją matkę za spódnicę.

- Mogłaś iść wcześniej, teraz nie wolno, bo suknia się pogniecie - tłumaczyła wyraźnie wzburzona kobieta. - Tylko mi nie becz, bo makijaż ci się rozmaże!

Mała wygięła usteczka w podkówkę.

- Siusiu, siusiu... - jęczała, zgięta w pół i wyraźnie cierpiąca. Matka jednak w ogóle nie reagowała na jej prośby.

- Uspokój się! - huknęła nagle i szarpnęła dziewczynkę za rękę. - Idziemy! Skaranie boskie z tobą... - i zniknęły w tłumie.

Inna matka z kolei ćwiczyła ze swoją córką jakieś dziwne, zupełnie nienaturalne ruchy.

- Pamiętaj, broda do góry, ręka na biodrze, jak w filmie - instruowała. - Nie, źle! Jeszcze raz!

- Co tu się wyprawia? - powiedziałam półgłosem, w zdumieniu. - Oni wszyscy chyba powariowali...

Nagle zobaczyłam mamę Ani, najlepszej koleżanki Justynki. Pomachałam więc do niej ręką.

- Witam - kobieta uśmiechnęła się do mnie. - A co to, Justysia jeszcze nie gotowa? - spojrzała krytycznym wzrokiem na moje dziecko.

- Oczywiście, że gotowa - obruszyłam się, patrząc na moją córkę z dumą.

- A gdzie kręcone loki, a gdzie makijaż i manicure? - zapytała. Przez moment myślałam, że żartuje, ale zaraz zorientowałam się, że mówi serio. Zza jej pleców wyłoniła się Ania. Ubrana była w... no, nawet nie wiem, czy można to było nazwać sukienką. W każdym razie na pewno utrudniało poruszanie się, a buzia dziewczynki ledwo była widoczna wśród powodzi koronek i falbanek. Na głowie małej wznosił się skomplikowany kok, a jej twarz przypominała maskę - tyle było na niej pudru i szminki.

- Moja Ania to prawdziwa miss - powiedziała z dumą kobieta. - Wygraną ma w kieszeni. A jak się rusza! Zobaczy pani, jak zawodowa modelka! Pokaż, czego cię uczyłam - zwróciła się do córki.

- Ja się wstydzę... - wydukała mała i przywarła do pleców matki.

- Przecież zaraz wychodzisz na scenę! - wykrzyknęła zdumiona matka.

- Nie chcę...

- Jak nie wyjdziesz, to popamiętasz! - rozzłościła się kobieta, odciągnęła córkę na bok i zaczęła jej coś tłumaczyć. Z wrażenia wmurowało mnie w podłogę. Wyglądało, jakby wszyscy ci rodzice postradali rozum. Wybory Małej Miss miały być przygodą dla dzieci, ale z moich obserwacji wynikało, że chyba stały się dla nich koszmarem.

- Miałam rację, to jest jakieś wariactwo - westchnęłam półgłosem. Spojrzałam na Justynkę. Przy tych wszystkich wystrojonych jak lalki dziewczynkach wyglądała niczym kopciuszek, nawet w nowej sukience. Ale przynajmniej nie okazywała strachu ani nie płakała. "Będzie zawiedziona, jak nie wygra", pomyślałam ze smutkiem. "Ale raczej nie ma szans. Nie podobają mi się pięciolatki z fluidem na twarzy, ale jury może mieć inne zdanie. Skoro większość tak wygląda, widocznie tak trzeba..."

- Mamuś, nie podoba mi się tu - oświadczyła nagle moja córeczka.

- Dlaczego, kochanie?

- Bo dzieci strasznie krzyczą i... płaczą. Tu nie jest fajnie - stwierdziła mała z przekonaniem. Oczywiście przyznałam jej rację.

- Chodźmy stąd - poprosiła. Nie protestowałam. Zaczęłam więc zbierać nasze rzeczy, gdy nagle wpadł mi do głowy pomysł.

- Zanim stąd pójdziemy, musimy jeszcze coś załatwić - wzięłam Justynkę za rączkę i pociągnęłam w kierunku sali, gdzie miał się odbyć konkurs. Tak jak przypuszczałam, członkowie jury siedzieli naprzeciwko sceny. Podeszłam do nich.

- Bardzo przepraszam - zaczęłam uprzejmie. - Chyba państwo nie zdajecie sobie sprawy, co się dzieje za kulisami.

- Czy coś nie w porządku? - miła pani w okularach, najprawdopodobniej przewodnicząca, spojrzała na mnie uważnie. Opowiedziałam więc jej, co zobaczyłam.

- Uważam, że ktoś tu przegiął z zasadami, i to na pewno nie dzieci - dodałam na koniec.

- Proszę wybaczyć, ale konkurs musi się odbyć - powiedział starszy facet, siedzący po prawej stronie przewodniczącej. - Sponsor zapłacił, nie możemy niczego odwołać. Skoro nie chce pani wystawić w nim córki, nikogo nie zmuszamy.

- Nie to miałam na myśli - próbowałam się bronić. - Ale uważam, że wszystkie dzieci powinny mieć równe szanse. A tutaj chyba się na to nie zanosi.

- Niech się pani nie martwi - przewodnicząca spojrzała na mnie życzliwie. - Fakt, niektórzy rodzice przesadzają w strojeniu córek. Ale to wcale nie podwyższy ich szans. Liczy się naturalny wdzięk dziecka, uroda i to coś, co się ma lub nie, niezależnie od ilości wstążek i falbanek.

Zastanowiło mnie to. "Może Justynka ma jednak jakieś szanse?", przemknęło mi przez głowę. Tylko nie byłam pewna, czy moje dziecko ma nadal ochotę startować w wyborach.

- Chcesz wystąpić? - zapytałam córkę, gdy odeszłyśmy na bok.

- Chciałam, ale teraz to nie wiem... Mam wystąpić? - zapytała mnie.

- Tylko jeśli nadal tego chcesz. Ale skoro już tu jesteśmy, to może spróbuj...

- Dobrze! - zawołała. Choć byłam pełna obaw, pozwoliłam Justynce zaprezentować się na scenie. Wypadła bardzo naturalnie, w ogóle nie widać było po niej żadnej tremy. I to zaprocentowało - została Miss Uśmiechu i drugą Małą Wicemiss.

- Super, byłaś świetna! - pochwaliłam ją, gdy zeszła ze sceny. Jako nagrodę dostała plastikowy diadem, szarfy i lalkę Barbie. Jakoś tak się złożyło, że parę dni później w telewizji pokazywali wybory Miss World. Justynka patrzyła przez chwilę, jak kandydatki prezentują na scenie swe wdzięki.

- Wyglądają jak Barbie - stwierdziła w pewnej chwili.

- Podobają ci się, chciałabyś też tak wyglądać? - zapytałam.

- Barbie jest fajna, ale twarda i nie da się z nią spać - odpowiedziała. - I musi uważać na sukienki. I na włosy, i paznokcie. Te panie pewnie też. To musi być okropne - dodała i pobiegła do swojego pokoju.

Z uśmiechem sięgnęłam po pilota i wyłączyłam telewizor.

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: Monika Pietrasińska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy