Reklama

Mama jest chora

Znajomi z Klubu AA twierdzą, że dobrze zrobiłem. Podobno tylko w ten sposób mogłem jeszcze Grażynę uratować. Bolesny to jednak sposób dla nas wszystkich i nie ma pewności, czy skuteczny.
Nie wyobrażam sobie życia bez dzieci. Weronika i Lidka są moją chlubą, radością, a w najtrudniejszych momentach - podporą. Dodają sił, gdy bliski jestem załamania, podtrzymują na duchu, gdy zaczynam mieć wątpliwości, czy słusznie postąpiłem, wyrzucając ich matkę. Zapewniam - nie była to łatwa decyzja. I gdyby nie to, że Grażyna zaczęła sprowadzać sobie obcych facetów do domu, nigdy bym jej nie podjął. Nie miałem jednak wyjścia. Nie mogłem pozwolić, by dziewczynki patrzyły na to, co ich matka wyprawia. Bałem się, że któryś ze znajomków Grażyny skrzywdzi moje córki.

Reklama

Gdy żona poszła na kilka dni w miasto, wystawiłem jej torbę za drzwi. Po powrocie czekała ją niemiła niespodzianka: spakowana walizka w korytarzu i zmienione zamki w drzwiach do mieszkania. Waliła w nie przez pół nocy, ale ja pozostałem nieczuły. Potem płakała. Jej łzy też mnie nie wzruszyły, a sam rozpłakałem się dopiero, gdy usłyszałem, że żona w końcu dała za wygraną i odeszła.

- Tato, dlaczego płaczesz? - spytała starsza córka.

- Bo wyrzuciłem z domu waszą mamę - odpowiedziałem. - Kiedyś przyrzekłem, że "nie opuszczę jej aż do śmierci" i nie dotrzymałem słowa.

- Ależ tato, nasza mama już dawno umarła - Weronika mówiąc to, przytuliła się do mnie mocno.

Trudno mi przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Za radą ludzi z Klubu AA, gdy ktoś pyta mnie o Grażynę, opowiadam całą prawdę, kończąc zawsze w ten sam sposób:

- Nie ma dla niej miejsca pod moim dachem, dopóki nie zgłosi się na odwyk i na zawsze nie zerwie z nałogiem.

Po tym, jak zostaliśmy sami, moje córki odżyły. Wreszcie nie potrzebują się bać, że matka znów sprowadzi do domu swoich kolesi, ani wstydzić za nią przed koleżankami. Dziewczyny zachowują się tak, jakby w ich życiu matka nigdy nie istniała. Nie rozmawiają o niej, a wszystkie wspólne zdjęcia zapakowały do pudła i wyniosły na strych.

Nie mam im tego za złe, choć sam stale myślę o Grażynie. Nie mogę zrozumieć, jak taka fajna kobieta mogła upaść tak nisko. Czasami odczuwam z tego powodu wyrzuty sumienia. Myślę, że gdyby była ze mną naprawdę szczęśliwa, nie szukałaby zapomnienia w wódce. Z drugiej jednak strony ja naprawdę się starałem, by mojej żonie i dzieciom było dobrze. Zapracowałem na własne mieszkanie, samochód. Zabierałem na wczasy nad morze. Kochałem i robiłem wszystko, co dyktowało mi serce, ale dla Grażyny ciągle było mało albo nie tak...

Na początku żona nie piła dużo: kieliszek czerwonego wina albo pół szklanki piwa dziennie.

- Dla odprężenia - mówiła. - Nie karmię już, to mogę.

Czasem się do niej przyłączałem, ale nie za często, bo z zawodu jestem kierowcą i muszę się pilnować. Zresztą, nigdy nie ciągnęło mnie do alkoholu.

Kiedy Lidka skończyła trzy latka, wyjechałem do pracy do Niemiec. Żona została sama z dziećmi, ale zawsze mogła liczyć na pomoc mojej mamy. I to właśnie ona jako pierwsza powiedziała mi, że Grażyna lubi sobie tęgo popić. Na początku nie chciałem uwierzyć, ale raz, zaalarmowany telefonem z Polski, wsiadłem w samochód i niespodziewanie zjawiłem się w domu, a tam brud, bałagan, smród i Grażyna pijana jak bela.

- Co tu się dzieje? - zacząłem potrząsać nieprzytomną żoną.

- Cicho, bo odpoczywam - wybełkotała.

- A gdzie dziewczynki? - spytałem, choć dobrze wiedziałem, że Weronika i Lidzia są pod opieką babci.

- Stara jędza je porwała?

Nie wytrzymałem i uderzyłem ją w twarz.

- Zjeżdżaj, jesteś zerem - roześmiała się.

Kiedy wytrzeźwiała, opowiedziałem jej o wszystkim. Wtedy jeszcze było jej wstyd. Tłumaczyła, że pije z rozpaczy, bo czuje się samotna. Że ma dość siedzenia z małymi dziećmi w domu. Prosiła, żebym wrócił do Polski.

- A jak poradzimy sobie ze spłatą kredytu za mieszkanie? - spytałem.

- Pójdę do pracy - powiedziała.

Przystałem na propozycję żony. Kochałem ją i chciałem ratować za wszelką cenę. Muszę przyznać, że przez następne cztery lata Grażyna piła tylko od wielkiego dzwonu. Gdy jednak zaczęła, nie potrafiła przestać i zalewała się w trupa. Oczywiście ukrywałem jej wybryki przed rodziną. Starałem się też, żeby dziewczynki nie widziały pijanej matki. Ale czas nie stał w miejscu. Weronika i Lidzia rosły i zaczynały rozumieć, że w domu dzieją się czasem dziwne rzeczy.

Pierwszy poważny alkoholowy eksces Grażyny, który na zawsze utkwił mi w pamięci, wydarzył się późną jesienią 2005 roku. Władze naszego powiatu postanowiły w ramach oszczędności zlikwidować szkołę, w której żona pracowała jako nauczycielka. Część pracowników miała zostać przeniesiona do innej placówki, resztę czekała redukcja. Grażyna, jako że zawsze brak jej było wiary w siebie i we własne szczęście, z miejsca uznała, że to ona straci pracę. Przez kilka tygodni chodziła jak struta, aż w końcu nie wytrzymała i poszła zaszaleć do pewnej meliny. Skąd znała adres - do dziś nie wiem. W każdym razie wróciła stamtąd w środku nocy, ledwo trzymając się na nogach. Oczywiście nie mogła trafić kluczem w zamek, dlatego zdjęła but i zaczęła nim walić w drzwi. Kiedy wpuściłem ją do środka, rozpętała się awantura. Żona krzyczała, że zmarnowałem jej życie. Że przeze mnie ją zwolnią. Że przestanie zarabiać i umrzemy z głodu, bo przecież z jednej pensji nie wyżyjemy. Starałem się ją uspokoić. Tłumaczyłem, że nawet jeśli tak się stanie, zawsze mogę wrócić do pracy w Niemczech. Ona mnie jednak nie słuchała. W końcu machnąłem ręką, zamknąłem ją w stołowym pokoju, a sam poszedłem do sypialni dziewczynek. Weronika i Lidzia oczywiście nie spały. Leżały przerażone i wsłuchiwały się we wrzaski.

- Śpijcie - powiedziałem. - Mama jest chora i dlatego tak krzyczy.

- Tatusiu - odezwała się starsza. - A kiedy ona przestanie? Boimy się.

- Nie ma czego - uśmiechnąłem się, choć wcale mi nie było wesoło. - Zostanę z wami. Będę spał na podłodze.

Po kilku dniach Grażyna znów wstąpiła do meliny i tak przez kolejne trzy dni. Czwartego, był to piątek, w ogóle nie wróciła do domu. Przepadła jak kamień w wodę, lecz domyśliłem się, że pije ze swoimi znajomkami. W domu pojawiła się dopiero w niedzielę wieczorem. Wyglądała koszmarnie: brudna, włosy potargane, ubranie zmięte i śmierdzące.

- Gdzie byłaś?! - spytałem ostro, a potem siłą zawlokłem ją przed lustro. - Spójrz, moja żona, matka moich dzieci, nie może tak wyglądać!

- Nie ty mi będziesz mówił, jak mam wyglądać, pajacu! - odparowała.

- Jak ty mnie nazywasz?! - oburzyłem się. - Nie wstyd ci przed dziećmi? A twoi uczniowie, ich rodzice? Co oni by powiedzieli, gdyby cię teraz zobaczyli?

- Nic mnie to obchodzi! - rzuciła, po czym chwiejnym krokiem poszła do kuchni.

- Umyj się najpierw, a potem szukaj jedzenia - rzuciłem za nią.

- Nie jedzenia szukam, dupku, tylko piwa! - krzyknęła.

Poszedłem za nią, ale Grażyna była szybsza. Gdy wszedłem do kuchni, ona już otwierała puszkę.

- Zostaw to! - wrzasnąłem.

- To ty mnie zostaw! - odpowiedziała.

Chciałem ją uderzyć, ale w tym momencie usłyszałem, że dziewczynki płaczą, więc poszedłem do ich pokoju. W domu zapanowała na jakiś czas błogosławiona cisza. Właśnie kończyłem czytać córkom bajkę, gdy nagle rozległ się straszliwy huk. Okazało się, że to Grażyna próbowała wejść w ubraniu i szpilkach do pustej wanny, ale straciwszy równowagę, runęła na ziemię, strącając przy okazji z niewielkiej półeczki butelki z szamponami i kremy.

- Wstawaj, pijaczko! - z trudem podniosłem żonę z ziemi.

Potem, choć cuchnęła niemiłosiernie, zaniosłem ją do naszej sypialni i rzuciłem na łóżko, sam natomiast poszedłem spać na kanapę do pokoju dzieci.

Rano zawiozłem córki do swojej mamy. Następnie od znajomej lekarki wziąłem dla żony zwolnienie i zaniosłem je do szkoły, w której uczyła.

- Dla kogo ja to robię? - mruczałem pod nosem, wchodząc do sekretariatu.

Pamiętam, tego samego dnia wieczorem poszedłem na pierwszy w swoim życiu miting organizowany przez Klub Anonimowych Alkoholików.

- Przychodzę zamiast żony - powiedziałem, bo jeszcze wtedy nie wiedziałem, że jako mąż Grażyny również potrzebuję tych spotkań.

Żona trzeźwiała przez dwa dni. Gdy doszła do siebie, przyznała się, że piła, dopóki nie skończyły się jej pieniądze.

- Ale ze mnie jędza! - raptem chwyciła się z rozpaczy za głowę. - Proszę, wybacz mi. Naprawdę nie wiem, czemu tak podle się zachowuję. Czuję się taka bezradna.

- Guzik mnie to obchodzi - odpowiedziałem oschle. - Rozstaniemy się, jeżeli dalej będziesz pić.

- Nie zostawiaj mnie, proszę - spojrzała błagalnie. - Bez ciebie nie dam rady.

Rozpłakała się jak małe dziecko, a ja, choć podobno facetowi nie wypada, płakałem razem z nią. W jednej chwili mój żal i gniew zamienił się we współczucie. Uwierzyłem w zapewnienia Grażyny i dałem jej kolejną szansę.

Niestety wkrótce małżonka wyruszyła na kolejny pijacki "rajd", z którego wróciła po trzech miesiącach. Kiedy tylko usłyszałem jej kroki na schodach, natychmiast otworzyłem drzwi, a następnie bez żadnych ceregieli od razu zaprowadziłem ją do sypialni i tam zamknąłem na klucz.

Przez kilka lat stosowałem tę samą taktykę: kiedy żona wracała pijana, trzymałem ją pod kluczem, dopóki nie wytrzeźwiała. Niestety, nie mogłem za każdym załatwiać razem jej zwolnień lekarskich, dlatego w końcu straciła pracę.

Utrzymanie rodziny spadło na moje barki. Sam musiałem martwić się spłatą kredytu, opłatami za prąd, wodę, samochód. Sam kupowałem ubrania naszym dziewczynkom. Z czasem zauważyłem, że córki wstydzą się swojej matki. Że nazywają ją między sobą pijaczką.

Pewnego jesiennego dnia żona znów zniknęła. Wróciła jednak nadspodziewanie szybko, bo już po kilku godzinach, w dodatku nie sama, lecz w towarzystwie czterech zakapiorów. Byłem wtedy akurat w pracy, więc nie wiedziałem o niczym. Wieczorem, gdy wróciłem do domu, przeraziłem się tym, co zastałem: córki ciężko przerażone zabarykadowały się w swoim pokoju, a Grażyna z facetami balowali w stołowym. Zadzwoniłem na policję i pozbyłem się drani. Gorzej z małżonką - ta została.

Gdy wytrzeźwiała, zwyzywałem ją za to, że z własnego mieszkania robi melinę. Żona jak zwykle wyraziła skruchę i obiecała poprawę, i jak zwykle nie dotrzymała słowa. Jeszcze dwa razy zdarzały się podobne sytuacje. Weronika i Lidzia dzwoniły na policję i do mnie. Do czwartego razu nie doszło. Wystawiłem Grażynie rzeczy za drzwi i cześć - skończyło się życie na mój koszt. Nie mam już dla niej ani współczucia, ani litości. Przez tyle lat prosiłem, by się leczyła, ale ona nie chciała mnie słuchać, to i ja wreszcie ogłuchłem na jej prośby.

Czy Grażyna kiedykolwiek do nas wróci? Nie wiem. Wszystko zależy od niej. Wie, gdzie szukać pomocy. Zna drogę do poradni dla uzależnionych. Czy zdecyduje się na odwyk? Trudno powiedzieć. Bardzo bym tego chciał, przede wszystkim ze względu na Weronikę i Lidzię, ale z drugiej strony - już dawno przestałem być marzycielem. Życie nauczyło mnie twardo stąpać po ziemi.

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy