Reklama

Moja druga wielka miłość

Jarka znałam z widzenia. Pracowaliśmy w tej samej firmie. Kiedyś mój fiacik nie chciał odpalić.
- Cholera jasna! Dlaczego właśnie dziś?! - denerwowałam się. Miałam umówioną wizytę u dentysty, na którą czekałam dwa miesiące. Bałam się, że mi przepadnie i znów będę musiała długo czekać.
 - Dziadek, odpal! Nie rób mi tego! Proszę! Nagle ktoś zapukał w szybę. Odwróciłam się wystraszona.
- Cześć. Jakiś problem? - zapytał Jarek.
Opuściłam szybę.
- Nie chce odpalić - jęknęłam.
- Mogę cię podrzucić - zaproponował.
- Naprawdę? Wielkie dzięki! - ucieszyłam się. - Będę ci bardzo wdzięczna.
- Czas chyba wymienić autko na nowsze - zażartował, kiedy ruszyliśmy.
- Mam do niego sentyment, dostałam go od ojca. Ale chyba muszę kupić coś mniej leciwego - potwierdziłam.
- Chętnie ci pomogę - zaproponował.
Od tamtego dnia spotykaliśmy się już prawie codziennie. Byłam w siódmym niebie, kiedy powiedział, że chce mnie przedstawić swoim rodzicom. Znaczyło to, że traktuje mnie poważnie. Miałam tremę przed spotkaniem z nimi, ale okazało się, że niepotrzebnie. Byli dla mnie bardzo mili. Rodzice Jarka podobali mi się jako małżeństwo i marzyłam, by moje relacje z przyszłym mężem wyglądały podobnie. Nieco później poznałam młodszego brata Jarka, Roberta. To był trochę zwariowany facet, ciągle gdzieś go nosiło. Taki wieczny student, który korzysta z uroków życia. Tak bardzo chciałam należeć do tej rodziny... No i pewnego dnia moje marzenie nabrało realnych kształtów.
To był wrześniowy, słoneczny, dzień. Poszliśmy po pracy do parku z psem Jarka. Mój chłopak rzucił Aronowi kij i pobiegł za nim. Wrócił po chwili, trzymając w ręku zieloną, kolczastą kulkę.
- Agata! Patrz, jaki piękny kasztan! - powiedział, podając mi go Kiedy wzięłam go do ręki, łupki  rozchyliły się i zobaczyłam pierścionek. Zaniemówiłam z wrażenia.
- Kochanie, czy zostaniesz moją żoną? - zapytał, klękając przede mną.
- Ty wariacie! - zawołałam. Łzy szczęścia zakręciły mi się w oczach. - Tak, tak!!! Tak bardzo cię kocham, że nie wyobrażam sobie życia bez ciebie - wyznałam.
- Ja ciebie też bardzo kocham! Aron! - zawołał na psa. - Od teraz masz się słuchać Agaty, to będzie twoja pani.
Tydzień później pojechaliśmy do moich rodziców, których oficjalnie poprosił o moją rękę. Ślub odbył się w styczniu. Potem zamieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu. Rok po ślubie urodziła się Julka, a potem Michał. W tym czasie Jarek awansował. Zarabiał na tyle dobrze, że mogłam wziąć urlop wychowawczy i zajmować się dziećmi. Byłam wtedy taka szczęśliwa. Myślałam, że moje szczęście będzie trwać wiecznie...

Reklama

Pewnego dnia zadzwonił jakiś mężczyzna i zapytał, czy jestem żoną Jarka. Potwierdziłam.
- Pani mąż miał wypadek. Wieziemy go szpitala specjalistycznego.
Czułam, jak nogi uginają się pode mną. Cała drżałam ze zdenerwowania. Zadzwoniłam do rodziców Jarka. Sąsiadkę poprosiłam, by przypilnowała dzieci. Wsiadłam w samochód i pojechałam do szpitala. Jarek był właśnie operowany. Chwilę po mnie przyjechali teściowie.
- Usiądź, kochanie, jesteś taka blada - teść objął mnie ramieniem i przytrzymał, kiedy siadałam na ławce. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - zapewniał.
Ale ja czułam, że wcale tak nie będzie, że stanie się coś złego. Niestety, miałam rację. Kiedy lekarz szedł w naszym kierunku, poczułam ucisk w gardle.
- Proszę państwa - zaczął - jest mi bardzo przykro, ale... Nie udało się nam uratować... - nie wiem, co jeszcze mówił.
Spadałam w przepaść. Pogrążyłam się w ciemnościach.
- Agata?! - usłyszałam głos teściowej.
Kiwnęłam tylko głową.
- Podamy pani środek uspokajający - powiedział lekarz.
Było mi wszystko jedno. Niech robią, co chcą. Wpadłam w odrętwienie. Wszystko we mnie zastygło. Miałam wrażenie, że jestem w innym świecie. Leki jeszcze pogłębiły ten stan.
Na pogrzebie stałam nad grobem Jarka nie wierząc, że to wszystko się dzieje naprawdę, nie płakałam, nie dramatyzowałam. Stałam i patrzyłam, wierząc, że za chwilę obudzę się z tego koszmarnego snu. Ale koszmar się nie kończył, wciąż trwał.
Jarek nie wrócił z pracy. Czekałam na niego. Przez pół roku żyłam w oderwaniu od rzeczywistości. Teściowie i rodzice zajmowali się mną i dziećmi. W końcu mama zabrała mnie do psychiatry. Leki i terapia zaczęły powoli działać. Po roku doszłam do siebie, musiałam wrócić do normalnego życia, do pracy, by zarobić na utrzymanie, a przede wszystkim do dzieci, które nie dość, że straciły ojca, to jeszcze mnie zabrakło przy nich w tym najcięższym okresie. Niejedną noc przepłakałam z tęsknoty za Jarkiem.


Dziś wiem, że przez cały czas był przy mnie, czuwał nade mną i to on podesłał mi opiekuna...
Rano, kiedy odwiozłam dzieci do przedszkola, auto nie chciało zapalić. Zadzwoniłam do teścia. Odebrał Robert. Powiedziałam mu, co się stało. Obiecał przyjechać za kilka minut. Razem odholowaliśmy auto do warsztatu.

- Aga, daj mi dowód rejestracyjny, zajmę się wszystkim. Teraz odwiozę cię do pracy, okej? - zawołał wesoło.
Poczułam ulgę. Ucieszyłam się, że szwagier załatwi wszystko u mechanika.
- Jak chcesz, przyjadę po ciebie i pojedziemy po dzieci - zaproponował.
- Chętnie, ale nie chciałabym cię wykorzystywać - próbowałam oponować, ale byłam mu wdzięczna za tę propozycję. Przyjechał chyba przed czasem, bo kiedy wyszłam na parking, stał oparty o maskę auta i pomachał ręką na mój widok.
- Fajnie cię widzieć - powiedział, uśmiechając się ciepło.
- Miły jesteś - odparłam.
- Jeśli chcesz, pojedziemy na zakupy - zaoferował się.
- Nie, kupię coś w osiedlowym sklepie.
 - Po co masz przepłacać, daj spokój. Zresztą obiecałem rodzicom, że zrobię zakupy.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Serio! Potrafię sam zrobić zakupy.
Byłam zdziwiona, bo do tej pory to wszyscy troszczyli się o niego...
- Skąd ta zmiana? Czyżbyś poznał jakąś dziewczynę? - zażartowałam.
- Można tak powiedzieć - odparł, lekko się rumieniąc.
- Gratuluję! Widzę, że ci na niej zależy.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - wyznał.
- Opowiesz mi o niej?
- Jest najcudowniejszą kobietą na świecie. Spodobała mi się od pierwszego spotkania, ale wtedy miała już kogoś.
- A teraz?
- Jest sama.
- Rozumiem - powiedziałam, kiwając głową. - Walcz o nią, skoro ją kochasz...
- Cały czas to robię - powiedział i spojrzał na mnie tak, że poczułam, jak oblewa mnie rumieniec.
Odebraliśmy dzieci z przedszkola.
- Wujku, wujku, pójdziesz ze mną na rower?! - dopraszał się Michał.
- Robert, nie rób sobie kłopotu - oponowałam.
- Już i tak straciłeś tyle czasu...
- Nie straciłem. Chętnie z nim pójdę na rower. W końcu to mój chrześniak.
- A ja, wujku? - dopraszała się Julka. - Wszyscy pójdziemy na dwór, a mama sobie odpocznie - zadecydował.
Dzieci przepadały za nim. Nie wiem, jak to się stało, ale Robert prawie codziennie bywał u nas, spędzał też z nami weekendy. Powoli zapełniał w naszym życiu pustkę, jaka powstała po śmierci Jarka. Niepostrzeżenie zapełnił też pustkę w moim sercu. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, poczułam potworne wyrzuty sumienia - jakbym zdradziła Jarka. I dlatego zaczęłam walczyć z tym uczuciem. Zaczęłam go unikać, wyszukiwać powody, by jak najrzadziej się z nim widywać.
- Agata, o co chodzi? Co się dzieje? - zapytał mnie pewnego dnia.
- Wiesz, Robert, jestem ci bardzo wdzięczna za wszystko, co dla mnie i dla dzieci zrobiłeś. Ale ty masz swoje życie, pracę, dziewczynę... Jej musisz poświęcić więcej czasu - tłumaczyłam mu.
- Cały czas to robię - odparł i spojrzał na mnie takim wzrokiem, że nagle wszystko stało się jasne.
- Chcesz powiedzieć, że...
- Tak, Agata, ty jesteś tą dziewczyną, w której zakochałem się od pierwszego wejrzenia, i dla której się zmieniłem. Ty jesteś miłością mojego życia...
Serce waliło mi jak oszalałe. Z jednej strony byłam szczęśliwa, ale z drugiej - bałam się tego uczucia.
- Ale my nie możemy... - szepnęłam.
- Dlaczego? W niektórych kulturach brat po śmierci brata ma obowiązek zająć się jego żoną i rodziną - zażartował. - A ja nie robię tego z obowiązku.
- Ale rodzice, Jarek... - wzbraniałam się.
- Rodzice wiedzą o wszystkim i cieszą się... Rozmawiałem o tym z nimi...
A Jarek? On chciał, żebyś była szczęśliwa i na pewno nie miałby ci tego za złe.
- Nie wiem, co mam zrobić...
- Po prostu przyjmij moją miłość.
- Muszę to przemyśleć. Daj mi trochę czasu - poprosiłam.
- Dobrze.
Całą noc myślałam o tym, ale dalej nie wiedziałam, jak mam postąpić. I nagle w drzwiach zobaczyłam Jarka.
- Jarek! - zawołałam radośnie.
- Jestem przy tobie. Robert zatroszczy się o ciebie i dzieci. Nie martw się...
Otworzyłam oczy. Pokój był pusty. To był sen... "A może on zjawił się naprawdę?" Nagle trzasnęło okno. Serce mocniej mi zabiło. Tak, to musiał być znak! Nie miałam wątpliwości.
Rok temu pobraliśmy się i wkrótce na świat przyjdzie nasza córka. A moje dzieci są szczęśliwe, że Robert zastępuje im ojca. Kiedyś im powiem, że to ich tata wybrał go na naszego Anioła Stróża....

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: partnerstwo | rodzinne relacje | związek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy