Reklama

Moja żona jest szalona

Zauroczyła mnie jej żywiołowość, ale liczyłem, że z czasem się ustatkuje.

Tomasz

Przyznaję, pierwszą rzeczą, jaka mi się w Izie spodobała, była jej żywiołowość. Wpadła spóźniona na nudnawą imprezę w akademiku i od razu zrobiło się weselej.

- A wiecie, jaka jest pierwsza myśl blondynki, kiedy dowiaduje się, że jest w ciąży? - spytała, nie bacząc, że gospodyni imprezy jest właśnie blondynką.

- "Czy to na pewno moje dziecko?"

Wszyscy gromko zarechotali, a potem było tylko lepiej. Żart za żartem, szalone tańce - ich inicjatorem była oczywiście Iza, która pląsała na stole. Z imprezy wychodziłem nad ranem - pijany i oczarowany tą szajbniętą dziewczyną. Nie, nie wziąłem wtedy jej numeru telefonu, bo... po prostu się jej bałem. Była zupełnie inna niż ja. Zamęt, jaki wokół siebie wytwarzała, fascynował, ale jednocześnie niepokoił...

Reklama

Izabela

Dobrze pamiętam - w sesji zimowej czekał mnie egzamin, który mogłam oblać. Ba! Na 99% bym go oblała bez pomocy kogoś mądrzejszego ode mnie.

- Tomek jest świetny z analizy matematycznej - powiedziała Lucyna, koleżanka z roku.

- Poznałaś go u mnie na imprezie... Wysoki, spokojny szatyn.

- Był tam wtedy ktoś taki? - zdziwiłam się szczerze, bo zupełnie nie kojarzyłam gościa. Dopiero po chwili przypomniało mi się, że rzeczywiście był taki koleś, który mało się odzywał i siedział z boku. Nawet przystojny, ale taki nijaki. Po prostu wtapiał się w tłum. Ale numer do niego wzięłam i umówiłam się na spotkanie. Bo był mi bardzo potrzebny.

Tomasz

Umówiliśmy się u mnie w akademiku. Iza przyszła spłoszona i poważna, aż się zdziwiłem. A kiedy zacząłem jej tłumaczyć matmę, zrozumiałem, skąd ta powaga się wzięła. Dziewczyna była beznadziejna. Dosłownie nic nie umiała. Musieliśmy się umówić na kolejne spotkanie. A potem na jeszcze jedno. Po jej humorze mogłem ocenić efekty mojej pracy i zdolności korepetytora. Im więcej umiała, tym była weselsza. Na ostatnim spotkaniu przed egzaminem właściwie wcale się nie uczyliśmy, tylko pękaliśmy ze śmiechu. Ze wszystkiego - podobnych wspomnień z dzieciństwa, wykładowców na naszej uczelni, oryginalnych znajomych, filmów, które nam obojgu się podobały... Tyle nas łączyło. Szok!

Izabela

- Wiesz, że na początku uważałam ciebie za ponuraka? - zagadnęłam Tomka, stojąc już w kurtce w drzwiach jego pokoju.

- Tymczasem zobacz, jak pozory mogą mylić... - powiedział poważnie. To wtedy, przy tych drzwiach, uświadomiłam sobie, jak bardzo mi się podobał. Stałam w tej kurtce, a pot ciekł mi po plecach. Ale jeszcze goręcej było w moim sercu... Wspięłam się na palce i cmoknęłam Tomka w policzek.

- Dziękuję - szepnęłam. Owiał mnie lekko zwietrzały zapach jego wody po goleniu, do tego chłopak był tak blisko, że gdyby nie poranny egzamin na pewno wymyśliłabym jakiś pretekst, żeby zostać dłużej.

- Podziękujesz, jak zdasz - odparł. - Pamiętaj, że czekam na SMS-a z raportem, jaki wynik twojego boju z analizą matematyczną.

- Tak jest! - zasalutowałam.

Tomasz

Noc przed egzaminem Izki mogłem zaliczyć do nieprzespanych. Ta dziewczyna ciągle stała mi przed oczami. Owszem, martwiłem się o wynik tego jej egzaminu, ale, kurczę, te moje myśli robiły się coraz bardziej kosmate. Zamiast notatek z analizy wspominałem ślicznie wykrojone usta Izy, tembr jej głosu, kiedy się śmiała. Linię szyi, kiedy rozbawiona odchylała głowę. I... rowek między piersiami, w który naprawdę starałem się nie gapić. Gdzieś koło 4 nad ranem zrozumiałem, że jestem ugotowany. Zakochany w Izabeli. Przez chwilę nawet łudziłem się, że obleje ten egzamin i będziemy dalej razem przerabiać zadania z analizy...

Izabela

Z tej paskudnej analizy dostałam tróję. Najszczęśliwszy dostateczny w moim życiu. Cieszyłam się z niego podwójnie. Od razu zadzwoniłam do Tomka.

- Musisz się ze mną spotkać! Jestem ci winna kawę! Pięć kaw! Piętnaście - trajkotałam przez telefon. Boże, tak bardzo bałam się, że on odmówi, a ja tej cholernej analizy uczyłam się przecież także dla owych kaw w towarzystwie Tomka...

Tomek

Zaczęliśmy się spotykać. Znajomi nie mogli się nam nadziwić. Izka była trzpiotką z głową pełną pomysłów, ja - piorunochronem, który niwelował ewentualne uderzenia błyskawicy. Miała mnóstwo znajomych i z tuzin przyjaciółek, które dzwoniły o każdej porze dnia i nocy. Przez nasze mieszkanie przewijały się tabuny ludzi, bo zorganizowanie spontanicznej imprezki to był dla Izy pryszcz. Stać ją było też na więcej. Przywiozła moim rodzicom na rocznicę ślubu żywego królika. Po absolutorium cała jej grupa wypuściła pod gmachem uczelni białe gołębie... Owszem, niektóre jej pomysły mi się bardzo podobały. Jak na przykład ten, kiedy wróciła do domu w dniu moich urodzin ubrana w sztuczne futro pożyczone od koleżanki. A pod nim nie miała nic oprócz pończoch... Na szczęście ta szalona głowa musiała czasem odpocząć i ów stan odpoczynku najbardziej mi odpowiadał. Dużo czasu spędzaliśmy wtedy we dwoje, na spacerach i w kinie. Ale po krótkim czasie znowu przychodził Izie do głowy jakiś pomysł. Musiałem się do tego przyzwyczaić... Po cichu wierzyłem jednak, że jak weźmiemy ślub, Iza się wyciszy.

Izabela

Zaraz po ślubie zatrudniłam się w agencji reklamowej. Poczułam się tam jak ryba w wodzie. Tylu ludzi z wyobraźnią wokół mnie! Ja i tak byłam najspokojniejsza: mężatka w szczęśliwym związku, żadnych nałogów... Ale szybko znalazłam wspólny język z ludźmi w agencji. Impreza integracyjna za imprezą integracyjną... Kochałam to. Ruch, zabawę, ludzi. Zupełnym przypadkiem zobaczyłam plakaty reklamujące koncert ulubionego zespołu mojego i Tomasza.

- Idziemy - oznajmiłam mężowi. Nie wspomniałam tylko, że o imprezie powiedziałam też w pracy... Rozesłałam maile informacyjne do znajomych spoza firmy i tak, zupełnym przypadkiem, zebrała się spora ekipa...

Tomasz

Byliśmy na zakupach w galerii handlowej, kiedy Iza oznajmiła, że musimy zajść do Empiku.

- Po bilety na koncert - usłyszałem. Ale mało nie padłem, kiedy zwróciła się do sprzedawcy:

- 20 sztuk proszę...

Obaj myśleliśmy, że żartuje. Ale nie, nie żartowała. W dodatku wydała na bilety pół swojej pensji, bo oczywiście nie wszyscy wpłacili jej pieniądze! Kilka dni później siedziałem w klubie muzycznym wśród znajomych żony. Ale bez niej. Nie, Izuni nie w głowie było towarzyszenie mężowi. Ona latała wszędzie jej było pełno. Zbierała zamówienia na drinki, pilnowała, czy każdy z tej dwudziestki dotarł i czy się dobrze bawi. Niemal przegapiła początek koncertu, tak była zajęta rozmowami! Kiedy NASZ zespół zagrał pierwszy kawałek, jakieś dwie wariatki z Izy pracy pociągnęły ją w tłum. Próbowałem się przepchnąć gdzieś bliżej, żeby mieć tę swoją żonę na oku i ratować, gdyby ludzie ją tratowali... Stałem tak w oddali wściekły i czujny. A te trzy baby szalały. Skakały, wrzeszczały, normalnie były głośniejsze od wokalisty rockowego! Widziałem rozwiane włosy Izki, wypieki, to samo u tych dwóch. "Boże, ona przebywa z nimi na co dzień. To się będzie pogłębiać", dotarło do mnie. Zrozumiałem, że nadzieje na to, że Iza się kiedyś wyszumi, są mrzonką... Kiedy po koncercie wyszliśmy z lokalu, zapytałem zaniepokojony:

- Czy ty coś brałaś?

- Ale o co ci chodzi? - żona spojrzała na mnie zdziwiona.

- No, jakieś dopalacze czy coś - uściśliłem.

- Bo nie zachowywałaś się normalnie, byłaś nadmiernie pobudzona.

- Nie potrzebuję niczego brać, żeby się dobrze bawić - obraziła się. - Już na tyle mnie znasz, że powinieneś zdawać sobie z tego sprawę - dodała i zamilkła na tydzień.

Izabela

Było mi po prostu przykro. Ja się staram, organizuję nam rozrywki, a ten co? Chwilami miałam ochotę Tomasza udusić. To prawda - kochałam go za spokój i opanowanie, ale uwielbiałam też ten błysk, jaki czasem pojawiał się w jego oku. Tyle że miałam wrażenie, że coraz rzadziej go dostrzegam. Tomek za wszelką cenę starał się mnie utemperować. Na zakupach wyszukiwał mi ubrania, w jakich chodzi moja matka. Przed wyjściem z domu sprawdzał, czy wyłączyłam żelazko i pozakręcałam kurki z gazem. Traktował mnie jak dziecko. Albo osobę, na której tak do końca nie można polegać. A przecież tylko dwa razy nie zapłaciłam rachunku i odłączyli nam telefon! Poza tym powinien doceniać mnie za poczucie humoru i niekonwencjonalne pomysły. A on się obrażał...

Tomasz

Kolega zaprosił nas na bal karnawałowy. "Super", pomyślałem, "niech Iza zobaczy, że są jeszcze normalni ludzie na tym świecie i można się spokojnie bawić". To był coroczny bal żeglarza i trzeba się było ubrać stosownie do tematyki. Nie chciałem się wysilać...

- Co to jest? - spytała Iza, kiedy któregoś popołudnia wróciłem z zakupów.

- Koszulki w paski - odparłem. - Prawie marynarskie. W końcu idziemy na bal żeglarza, przypominam ci...

- Ależ doskonale o tym pamiętam - parsknęła. - I już mam dla nas przebranie. Przygotowałam je z dziewczynami w agencji...

I wyciągnęła zza szafy jakieś kartony.

- My, kochany, nie idziemy w banał, ale... - nałożyła na siebie dwa kartony związane na ramionach tasiemkami - przebieramy się za ryby w puszce! Tadam! - rozłożyła ręce i obróciła się. Zdębiałem. Tył kartonu oklejony był folią aluminiową. Z przodu naklejone było olbrzymie zdjęcie puszki rybnej.

- Szprotka popularna - przeczytałem.

- Super, nie? - ucieszyła się Iza. - Ty masz taką samą puszkę, ale jesteś śledź w oleju - dodała. - Cieszysz się?

Izabela

Powiedział, że jestem rąbnięta i nie ma zamiaru robić z siebie kretyna. Na to odparłam, że albo idziemy jako ryby w puszce, albo idzie sam w swojej beznadziejnej koszulce w paski. Musiałam być wyjątkowo przekonująca, bo w końcu ustąpił. W nasze puszki wbiliśmy się w szatni restauracji, w której odbywał się bal. Weszliśmy na salę, zrobiliśmy parę kroków i... chciałam zapaść się pod ziemię. Ludzie patrzyli na nas jak na idiotów. Wszyscy byli w koszulkach w paski! Nasze puszki biły po oczach. Do tego strasznie niewygodnie się w nich tańczyło i siedziało. Kompletna porażka... Zatem pół godziny później pokornie ubrałam koszulkę, którą przezornie zabrał ze sobą Tomek. Uff, czasem jednak warto być normalnym. Po powrocie do domu mocno przytuliłam się do męża.

- Cieszę się, że masz rozsądku za nas dwoje - pocałowałam go gorąco. - Ten świat chyba nie rozumie szaleńców... Muszę się troszkę uspokoić.

- Nie sądzę, żebyś dotrzymała słowa, ty wariatko - zaśmiał się Tomasz. A potem udowodnił, że i on potrafi być nieprzewidywalny... Rozkosznie nieprzewidywalny.

Izabela i Tomasz

Imiona bohaterów zostały zmienione.

Najpiękniejsze romanse
Dowiedz się więcej na temat: małżeństwa | zabawa | romans
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy