Reklama

Myślałam, że mam farta

Głupio, że zamiast być na uczelni, wzięłam dziekankę i siedzę w domu. Koleżanka obiecała załatwić mi pracę w Anglii. Myślę, że jak tam pojadę, poczuję się lepiej. Zapomnę o Sławku. O tym, co nas łączyło i o tym, kim był...

Rok temu wyjeżdżałam na studia do Gdańska, ale w dniu wyjazdu mina mi zrzedła. Chyba się bałam... Nie pomagały nawet ciepłe słowa mamy, która odprowadziła mnie na autobus.

- Bądź dzielna i zadzwoń zaraz, jak dojedziesz! - mówiła. - I pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć.

Nie przypuszczałam wtedy, że już niedługo popadnę w takie tarapaty, że rzeczywiście bez rady i wsparcia najbliższych się nie obejdzie...

Sławka poznałam tuż przed andrzejkami, w knajpce, do której poszłam z kumpelami. Siedział przy stoliku pod oknem i pałaszował pizzę. - Cześć, skąd jesteś? - zagadał, gdy moje koleżanki wyszły umyć ręce.

Reklama

- Masz ochotę na drinka? Piwko, wermut, czego się napijesz?

- Nie, dziękuję - pokręciłam głową. - Nie piję alkoholu.

- Wiedziałem! - roześmiał się.

Odszedł na moment, a potem wrócił z piwem w jednej ręce i sokiem pomarańczowym w drugiej.

- Pij i pamiętaj, mnie się nie odmawia - dodał, patrząc mi w oczy.

Moje koleżanki wróciły do akademika, a ja zostałam ze Sławkiem. Dowiedziałam się, że ma dwadzieścia dziewięć lat, pracuje i nie narzeka na brak kasy. Wieczorem wybraliśmy się jeszcze na przejażdżkę do Sopotu. Tuż przed północą Sławek odwiózł mnie swoim szpanerskim autem na stancję i... został na noc.

Teraz wyrzucam sobie, że okazałam się zbyt łatwą dziewczyną. Że postąpiłam lekkomyślnie. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć jedno: jemu naprawdę trudno było się oprzeć!

Po tamtej nocy obudziłam się pełna błogich marzeń. Sławek spał jeszcze. Przez kilka chwil leżałam bez ruchu, wsłuchując się w jego miarowy oddech. Potem wyślizgnęłam się z łóżka, zaparzyłam kawę i przygotowałam śniadanie. Po siódmej obudziłam Sławka długim pocałunkiem, ale jemu nie w głowie były czułości. Przecierał oczy i rozglądał się zdziwiony po pokoju.

- Ola? - spojrzał na mnie pytająco.

Uśmiechnęłam się, ponieważ uznałam, że żartuje.

- Jak masz na imię? - spytał i wtedy zrozumiałam, że on naprawdę niczego nie pamięta.

- Klaudia - rzuciłam obrażona.

Zaczęłam opowiadać o spotkaniu w restauracji, zwariowanej wycieczce do Sopotu i wspólnej nocy.

- Tylko za dużo sobie nie obiecuj! - przerwał mi w pewnym momencie.

Zatkało mnie. Najpierw sam się napraszał, a teraz co? Zaraz okaże się, że siłą zatrzymałam go u siebie na noc!

Spojrzałam na tacę z dymiącą kawą i talerzem kolorowych kanapek, i najzwyczajniej w świecie rozpłakałam się.

O dziewiątej powlokłam się na zajęcia. Po południu, wciąż przygnębiona, poszłam na przystanek autobusowy, gdy raptem drogę zajechał mi elegancki samochód, za jego kierownicą siedział... Sławek.

- Wyglądam cię od godziny! - zawołał wesoło, a potem zaczął tłumaczyć: - Wybacz, zachowałem się jak idiota... Jestem strasznym śpiochem i do jedenastej zupełnie nie kontaktuję z rzeczywistością. Kumple, gdy chcą mi zrobić dowcip, budzą mnie rano i wmawiają różne bzdury. Podobno gadam wtedy od rzeczy...

- Już dobrze... - westchnęłam z ulgą.

- Powiedz lepiej, skąd wytrzasnąłeś nowy samochód? - roześmiałam się. - Na markach się nie znam, ale wczoraj czerwone auto, dziś ciemna zieleń...

- Niestety, wóz nie jest mój - wyjaśnił szybko Sławek. - Muszę go dostarczyć jednemu gościowi.

- Szkoda, fajne cacko - zażartowałam.

- A tam... - Sławek machnął ręką. - Jak chcesz, to ci takie sprezentuję.

- Pewnie! Najlepiej dwa!

Było piękne popołudnie. Szczęśliwa jechałam przez wybielone śniegiem miasto. "Fajnie jest być zakochaną...", myślałam.

Po paru tygodniach zauważyłam, że Sławek, choć wciąż opowiada o szefie i stresującym zajęciu, najczęściej nie robi nic. Czasem znika na dzień, dwa, ale to wszystko. Zaniepokoiłam się.

- Ludzie, gdy pracują, chodzą do biura albo fabryki, a ty? - zapytałam go kiedyś.

- Nie każdy, kto pracuje, musi siedzieć w firmie! - zdenerwował się. - Nie zauważyłaś tego jeszcze, dziecino?

No i mnie miał! Kupił mnie tą swoją "dzieciną". Fala czułości zalała mi serce, bo od dawna nikt mnie tak słodko nie nazwał. Podczas następnego spotkania powróciłam jednak do drażliwego tematu.

- Kochanie... - zaczęłam z niewinnym uśmieszkiem - powiedz, gdzie pracujesz?

- A co cię to obchodzi?!

- Jestem twoją dziewczyną, więc obchodzi - przytuliłam się do niego. - Pieniądze nie biorą się znikąd.

- Daj mi spokój! Jeżeli nie odpowiada ci, jak żyję, mogę odejść - w głosie Sławka wyczułam groźbę.

Przestraszyłam się. Kochałam go, wierzyłam w nasz związek, dlatego już o nic nie pytałam, podejrzenia jednak pozostały...

Minęło kilka miesięcy. W pewien mroźny wieczór wybraliśmy się do multipleksu. Po filmie zajechaliśmy do klubu. Poszaleliśmy tam do drugiej w nocy, to znaczy ja tańczyłam, a Sławek pił. Kiedy po zabawie wyszliśmy przed lokal, zobaczyłam, że mój ukochany chwieje się na nogach.

- Może ja poprowadzę? - zaproponowałam, bo prawo jazdy wprawdzie miałam, ale doświadczenia w jeździe żadnego.

- Dzięki, nie trzeba - roześmiał się Sławek. - Nie takie rzeczy już się robiło...

- Kurczę, naprawdę przeholowałeś! - zajęczałam, widząc, że ma problemy z włożeniem kluczyka do stacyjki.

Wysiadłam z samochodu i chciałam pójść do domu pieszo. Sławek jednak mi na to nie pozwolił. Wypadł z auta wkurzony i siłą mnie do niego wciągnął. Przestraszyłam się. Stuliłam uszy i już więcej nie protestowałam.

Ruszyliśmy z miejsca z głośnym piskiem opon. Przerażona zamknęłam oczy.

- Z drogi śledzie, mistrzuś jedzie! - Sławek najwyraźniej dobrze się bawił.

Spojrzałam na prędkościomierz.

- Sto trzydzieści na godzinę! - zapiszczałam. - Czyś ty oszalał? To środek miasta! Zobaczysz, zaraz nas zwinie drogówka.

- Drogówka? - rzucił mi pełne politowania spojrzenie. - Coś ty! Policja jest cienka, jeszcze nigdy mnie nie złapała. Jak trzeba będzie, to pofruniemy sto pięćdziesiąt.

- W tej chwili zatrzymaj auto! Chcę wysiąść! - krzyknęłam, ale on ani myślał mnie słuchać.

Pędziliśmy przez Gdańsk jak wariaci i nic nie mogłam na to poradzić. Dopiero dwie przecznice przed domem Sławek zwolnił gwałtownie do przepisowych w tamtym rejonie czterdziestu kilometrów na godzinę. Mieliśmy jednak pecha. Na niewielkim skrzyżowaniu wyskoczył przed nasze auto mężczyzna. Sławek natychmiast odbił w prawo, ale i tak potrącił pieszego bokiem.

- Zabiłeś człowieka! - wrzasnęłam.

- Stul...! - Sławek wysiadł z auta. - Nic mu nie jest, to jakiś zalany w trupa lump - powiedział, pochylając się nad leżącym. - Dobra, spadamy, bo nas zgarną.

- Ale tak nie można! - zaprotestowałam. - Musimy wezwać karetkę!

- Tak? - wkurzył się. - Chcesz nam narobić kłopotów? Facio trafi na izbę wytrzeźwień, a ja stracę prawo jazdy.

- Tak nie można... - powtórzyłam mniej pewnie i w tym momencie zza zakrętu wyjechał patrol policji.

Sławek zaklął pod nosem.

- Przesiadaj się za kierownicę! - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Masz wziąć winę na siebie, inaczej koniec z nami.

Kochałam Sławka, dlatego zgodziłam się na wszystko. Na szczęście potrącony mężczyzna rzeczywiście nie ucierpiał zbytnio. Miał otarty łokieć i zadrapania na czole.

- Pijanego licho nie bierze - powiedział spisujący nasze dane policjant. - Pan Józek to stały bywalec meliny na rogu. Znamy go dobrze, bo regularnie zbieramy go z tej ulicy. Z panem Sławkiem to my też się dobrze znamy...

- Skąd? Jak? - zdziwiłam się, ale policjant nie odpowiedział.

- O co mu chodziło? - spytałam, gdy wsiedliśmy do samochodu.

- Nie wiem - mój chłopak zrobił minę niewiniątka. - Pewnie mnie z kimś pomylił.

Kilka dni później zostaliśmy wezwani na komisariat. Zaniepokoiłam się, bo wcześniej ustalono, że do wypadku doszło nie z mojej winy. To pijany pieszy wtargnął na jezdnię, ja jechałam przepisowo.

- Czego policja może od nas chcieć? - zastanawiałam się głośno. - Pewnie znalazł się świadek, który zeznał, że to nie ja prowadziłam.

- Wyluzuj, nic na nas nie mają - mówił Sławek, ale też był podenerwowany.

Jak się później okazało, miał ku temu powody. Chodziło bowiem nie o sam wypadek, tylko o samochód, którym jechaliśmy. Numery podwozia, jak ustaliła policja, nie zgadzały się z numerami tablicy rejestracyjnej.

- Auto o tych numerach, czarne volvo, rocznik 2009, należy do niejakiego Jane Sandersona, obywatela Szwecji, który miesiąc wcześniej zgłosił jego kradzież w porcie w Świnoujściu - wyjaśnił przesłuchujący mnie policjant. - Czy może pani wyjaśnić, dlaczego prowadziła pani kradziony samochód?

- Nie wiem nic o kradzieży! - odparłam.

- To samo twierdzi pani chłopak - westchnął z niedowierzaniem policjant. - Podobno kupił samochód kilka dni wcześniej na giełdzie. Sprawdzimy, czy mówi prawdę. Tak czy inaczej złapanie złodzieja to tylko kwestia czasu.

- Jesteś złodziejem! - wybuchnęłam, gdy wróciliśmy do mnie. - Kradniesz ludziom samochody, z tego żyjesz!

- Święta się znalazła! - roześmiał się.

- Od kilku miesięcy razem ze mną rozbijasz się po mieście kradzionymi furami, myślisz, że policja uwierzy w twoją niewinność? Jak piśniesz słówko, ile bryk przeszło przez moje ręce, zamkną cię razem ze mną. Jedziemy na tym samym wózku, rozumiesz, słonko?

Zatkało mnie.

- Wszy... wszystkie te auta były kra... kradzione? - wyjąkałam.

- A co myślisz?! - Sławek z politowaniem pokiwał głową. - Oczywiście, że wszystkie były kradzione! Skąd miałbym brać pieniądze na nowe auta klasy lux? Nie martw się - chciał mnie przytulić, ale zrobiłam unik. - Policja niczego mi nie udowodni, bo nie jestem ani pierwszym, ani ostatnim ogniwem w tym łańcuchu. Zresztą nawet jakby co, to znajomy mnie z tego wyciągnie. Robił to już niejeden raz...

- Wynoś się stąd! - krzyknęłam. - Wynoś się stąd i to już!

- Jak sobie życzysz, kochanie - cmoknął mnie na pożegnanie w policzek, po czym dodał: - Wpadnę jutro o zwykłej porze.

"Nie wpadniesz", pomyślałam i jak tylko wyszedł, zaczęłam się pospiesznie pakować. Ostatnim PKS-em pojechałam do domu. Na widok rodziców rozpłakałam się jak mała dziewczynka.

- Coś nie tak? - zaniepokoiła się mama, która właśnie kładła się spać.

Łamiącym się głosem opowiedziałam o moich kłopotach. Nie zataiłam ani nie upiększyłam niczego. Wyspowiadałam się z miłości do złodzieja samochodów, z naiwności i łatwowierności. Rodzice wysłuchali mnie cierpliwie, a na koniec stwierdzili zgodnie, że powinnam jak najszybciej zerwać ze Sławkiem, a gdy policja raz jeszcze wezwie mnie na przesłuchanie, wyznać całą prawdę.

- Ale ja nie mogę! - wyszlochałam.

- Dlaczego? - zdenerwował się tato.

- Bo kocham Sławka i nie potrafiłabym na niego nakapować...

- Kochasz go, córuś, naprawdę? - w głosie mamy wyczułam zawód. - Chłopak ma tyle na sumieniu, a ty go kochasz?

- Zawsze może zmienić się na lepsze - westchnęłam.

- O tak, niejedna już tak myślała, a potem cierpiała przez całe życie - tata z dezaprobatą pokręcił głową. - Ten złodziej nie jest wart twojej miłości!

Prawie całą noc przegadałam z rodzicami.

Z każdą minutą czułam, że znów staję się sobą, dziewczyną, dla której białe to białe, a czarne - czarne.

Wytrwałam w Gdańsku do wakacji. Sławek zaglądał do mnie, ale go spławiałam. Muszę jednak przyznać, że przychodziło mi to z wielkim trudem. I bólem.

Pod koniec czerwca wróciłam do domu. Wśród bliskich od razu zrobiło mi się raźniej. Oczywiście w głębi serca czułam ogromny żal i zawód, ale robiłam dobrą minę do złej gry.

Minęło pół roku. Ostatnio koleżanka napisała do mnie SMS-a, że Sławek trafił do aresztu. Staram się o tym nie myśleć. Pomagam rodzicom w gospodarstwie, żyję, jak mogę najlepiej, czekam z utęsknieniem na wyjazd do Anglii. Sądzę, że pobyt w Londynie dobrze mi zrobi. Popracuję, podszkolę język, poznam nowych ludzi, a chłopaków w szpanerskich samochodach będę omijać szerokim łukiem!

Klaudia I., 20 lat

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy