Reklama

Nie o takim szczęściu marzyłam

Kariera, praca, mąż – to były dla mnie najważniejsze życiowe wartości. Tyle, że Piotr chciał dziecka...

Dzwonek do drzwi? Przecież jest sobota, ósma rano! Kogo niesie o tej porze?", wściekła zwlokłam się z łóżka. Chciałam odpocząć po całym tygodniu pracy, a nie przyjmować gości. Zwłaszcza że tym gościem okazała się moja... eksteściowa! To znaczy prawie eks. Mimo że kilka miesięcy temu rozstaliśmy się z mężem, nie byliśmy jeszcze po rozwodzie.

- Alinko, jak ty zmizerniałaś! - westchnęła na mój widok. - Od razu widać, że tęsknisz za Piotrusiem!

Uśmiechnęłam się krzywo i natychmiast pożałowałam, że otworzyłam te drzwi. Chociaż muszę przyznać, że to nie przez teściową rozpadło się moje małżeństwo... Z Piotrem wzięliśmy ślub cztery lata temu. Schematycznie: wielka miłość, po krótkim czasie ślub, bo przecież jesteśmy dla siebie stworzeni. A po ślubie? Okazało się, że jednak nie jesteśmy jak dwie połówki pomarańczy. Ja dopiero zaczynałam cieszyć się pełnią życia, dostałam świetną pracę w agencji reklamowej, marzyłam o karierze. On był architektem, którego chyba jedynym celem życiowym było zrobić ze mnie fabrykę bobasów.

Reklama

- Kochanie, zobaczysz, jak cudownie jest mieć dzieci! Gdy tylko zajdziesz w ciążę z pierwszym, od razu będziesz chciała następne! - snuł marzenia Piotr. Tylko że ja nie chciałam nawet pierwszego dziecka! Nie mam instynktu macierzyńskiego! To właśnie dlatego jakiś czas temu Piotr spakował walizki. Powiedział, że da mi czas do namysłu. Że mam się przekonać, jak wygląda życie w samotności. Bez bliskich, bez dzieci.

- Alinko, przyszłam zaprosić cię na kolację w przyszłym tygodniu, w środę - z rozmyślań wyrwał mnie głos teściowej. - Są imieniny tatusia. Chciałabym, żebyście właśnie na nich pogodzili się z Piotrusiem. Tyle miesięcy się nie widzieliście... A przecież ślubowaliście przed Bogiem.

Cała teściowa. Nic tylko Bóg i dzieci. Dzieci to dobrodziejstwo. Tylko że nie dla mnie. Nie chcę być kurą domową. Nie chcę sprzątać, gotować i prać pieluch... Ale ona dalej swoje:

- Zrobię pyszną kolację. Posiedzimy razem, wypijemy zdrowie Jurka. Rozmawiałam już z Piotrusiem. Jest zachwycony tym pomysłem. On również za tobą tęskni. Również. Również tęskni. To prawda. Ja też za nim tęskniłam! Nawet bardzo. Ale jeszcze bardziej nie chciałam mieć dzieci. Teściowa wypiła herbatę i wyszła. A ja, wybita ze snu, zastanawiałam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym jednak uległa tej prorodzinnej presji. Weszłam do internetu i wyszukałam jakieś forum, gdzie dziewczyna pisała, że nie chce mieć dzieci. Jakie były komentarze? Że jest pusta, że jej życie nie ma sensu, że jest egoistyczna i nie potrafi kochać...

Dlaczego ludzie są tak nietolerancyjni? Dlaczego jest założony pewien schemat i każdy musi się go trzymać? Później przeanalizowałam całą moją sytuację. Przez niechęć do posiadania dziecka straciłam całe swoje dotychczasowe życie. Nie mam męża. Wracam do pustego domu, sama jem, sama śpię. Nie mam do kogo się odezwać. Nawet nie mogę wyjechać na urlop. Bo co to za atrakcja - urlop w pojedynkę? Wraz z mężem odeszła cała moja radość. Nie mam z kim dzielić się sukcesami. Może dlatego powinnam zgodzić się na to dziecko? Zatrudnilibyśmy nianię i nie musiałabym rezygnować z własnego życia, a Piotr byłby wreszcie ojcem. I znów moim mężem.

Tylko czy takim rozwiązaniem nie unieszczęśliwię nas wszystkich? Tego dnia nie mogłam się na niczym skoncentrować. Wizyta teściowej wybiła mnie z równowagi, bo przywołała wspomnienia związane z Piotrem. Cały dzień o nim myślałam... Oglądając film o zakochanych, widziałam siebie i jego. Ba, nawet reklama, w której mężczyzna przytulał kobietę, powodowała kłucie w moim sercu. Żeby się nad sobą nie użalać, postanowiłam trochę posprzątać. "Jak się czymś zajmę, przestanę myśleć", oszukiwałam siebie.

Zakasałam rękawy i rozejrzałam się po mieszkaniu. "Cholera, niemożliwe, żebym ja sama zrobiła tu taki bałagan!", nagle dotarło do mnie, jak zapuściłam swoje lokum. "No tak, przecież od kilku miesięcy nikt u mnie nie bywa, więc to ja jestem winowajcą... Od kilku miesięcy?!", zdałam sobie sprawę, że nie sprzątałam od czasu wyprowadzki męża! Od razu przypomniały mi się porządki z Piotrem. Nie lubiliśmy tego, więc sprzątanie było dla nas ostatecznością. Piotr robił nam wtedy drinki i wspólnymi siłami doprowadzaliśmy nasze mieszkanie do względnego porządku. "A teraz muszę to wszystko robić sama", pomyślałam ze złością. "Ale przecież tego chciałaś", dodałam po chwili. Zrobiłam więc sobie drinka i zaczęłam działać. "Do diaska, jak Piotr mógł wpaść na pomysł, że taki flejtuch jak ja nadawałby się na matkę?!", zastanawiałam się, wyciągając spod łóżka resztki pizzy, którą jadłam kilka dni temu.

Pranie, zmywanie i odkurzanie poszło mi w miarę nieźle. Poległam na wycieraniu kurzy. Te wszystkie ramki z naszymi wspólnymi zdjęciami uświadomiły mi, jak bardzo tęsknię za mężem. W sekundę podjęłam decyzję, że pójdę na kolację do teściów, a już kilka minut później wprost nie mogłam się jej doczekać. Zastanawiałam się, czy Piotr też chce mnie zobaczyć, czy też tęskni. Wyobrażałam sobie, jak mnie przytula i mówi, że już nigdy mnie nie opuści, że jestem dla niego najważniejsza. Ważniejsza od dzieci...

"Dobra, dość tych marzeń. Weź się w garść, Alina", skarciłam siebie w myślach. Przez cały tydzień nie mogłam się na niczym skoncentrować. Ciągle wyobrażałam sobie, jak Piotr mnie przywita. W końcu przez te kilka miesięcy nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Poczułam wyrzuty sumienia, że nie zainteresowałam się nawet, gdzie Piotr mieszka.

W środę wzięłam w pracy wolne. Jeszcze raz ogarnęłam mieszkanie, chyba w nadziei, że po kolacji Piotr się tu pojawi. Potem poszłam do kosmetyczki i fryzjera. Założyłam nową, wieczorową sukienkę. Przed wyjściem spojrzałam na siebie w lustrze. "Grzechem byłoby zepsuć taką figurę ciążą", przemknęło mi przez myśl. Zawsze miałam sylwetkę modelki. I nie ukrywam, że bałam się ciąży ze względu na rozstępy czy nadmierne kilogramy...

Kiedy wysiadałam z taksówki pod domem teściów, serce waliło mi jak oszalałe. Reakcja Piotra na mój widok była dokładnie taka, jak to sobie wyobrażałam. Najpierw zamarł w zachwycie. Później nie odrywał ode mnie wzroku. Właściwie zachowywaliśmy się, jakbyśmy przyszli tu razem. Jakby wcale się nie wyprowadził. Spędziliśmy miły wieczór, choć ja nie mogłam się doczekać, kiedy już wyjdziemy... Kiedy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz, mocno przytuliłam się do męża. Chciałam jechać do naszego mieszkania, ale on zaproponował knajpkę. Tam długo rozmawialiśmy.

- Bardzo za tobą tęsknię - wyznał Piotr.

- Chcę, żebyśmy byli razem, ale jeszcze bardziej pragnę dziecka - dodał. - Nie oczekuję, że w tym roku zostaniemy rodzicami. Chcę tylko wiedzieć, że kiedyś nimi będziemy. Że staniemy się pełną rodziną i nasze życie nabierze sensu. Chce usłyszeć deklarację - mówił, jakby w ogóle mu na mnie nie zależało!

- A co będzie ze mną? Z moją karierą, pasjami? Ty będziesz ojcem, ale to ja będę musiała wszystko poświęcić! To ja zamienię się w kurę domową!

- Alinko, daj spokój - uspokajał mnie Piotr. - Miłość wymaga wyrzeczeń. Poza tym nigdy nie byłaś kurą domową. Zawsze wszystko robiliśmy razem. Nic by się nie zmieniło. Daj mi znać, kiedy podejmiesz decyzję - tymi słowami Piotr pożegnał się ze mną i wyszedł z lokalu, zostawiając mnie samą. Byłam rozczarowana. Pojechałam do domu i... rozpłakałam się jak dziecko.

Och, jak ja nie lubiłam tego słowa! Nie mogłam zasnąć. Dopiero teraz poczułam, że Piotr naprawdę odszedł. Nie mogłam znieść tej myśli. Bez zastanowienia wzięłam komórkę i wysłałam mu desperacki SMS: "Wróć, będziemy mieli dziecko. Tylko wróć". Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Piotr przyjechał do naszego mieszkania następnego dnia. Tak jak kiedyś siedzieliśmy przy winie.

- Cieszę się, że jesteś - mówiłam mężowi. - Jestem taka szczęśliwa, że mogłabym nawet dziś zajść w tę ciążę! - zażartowałam. Chyba nie w porę...

- Cholera! - zdążyłam tylko zakląć po drodze do łazienki. - Nigdy więcej nie zjem w żadnym przydrożnym barze! - zarzekałam się po tym, jak w drodze nad morze zatrzymaliśmy się z Piotrem na obiad, który wywołał w moim brzuchu istne rewolucje.

- Nie mogłaś się tam zatruć. Jedliśmy to samo. Niemożliwe, żebyś tylko ty się rozchorowała - przekonywał Piotr.

- Tere fere. Nic innego nie jadłam! - wściekła oparłam się o ramię męża. Już trzeci dzień naszego urlopu, który miał być powtórką miesiąca miodowego, spędzałam w ubikacji. Ewentualnie w przyplażowym "Toi Toiu".

- A może to dobry znak? - po minie Piotra zorientowałam się, o czym myśli. "Nie kończ...", miałam na końcu języka, ale szybko przypomniały mi się chwile, kiedy nie było go przy mnie i natychmiast się zreflektowałam.

- Nie chcę spędzić całego urlopu w łazience, skarbie - jęknęłam tylko. - Zobaczysz, zatrucie niebawem minie.

Nie minęło. Ani do końca urlopu, ani przez kilka następnych miesięcy. Tak. Byłam w ciąży. Piotr skakał z radości, a ja z przerażeniem obserwowałam zmiany zachodzące w moim ciele. "Masakra, no, masakra. Zamieniam się w hipopotama", myślałam z przerażeniem, patrząc na swoje wielkie ciało w spodniach ciążowych. Na szczęście bardzo dobrze znosiłam ciążę, nadal chodziłam do pracy. Piotr kupował książki o dzieciach, zapisał nas do szkoły rodzenia, dbał o mnie. Teściowie i rodzice również byli zachwyceni moim odmiennym stanem. Bardzo pomagali. Nie ukrywam, że czułam się jak księżniczka. Wszyscy mnie wyręczali, a ja oddawałam się przyjemnościom. Jednak ta sielanka i moje zadowolenie z faktu bycia w ciąży nie trwały długo - tylko dziewięć miesięcy. Podczas porodu darłam się wniebogłosy. Mimo że Piotr cały czas był ze mną, poród był największym koszmarem, jaki przeżyłam do tej pory.

- Oddychaj, Alinko, oddychaj - mówił mąż, trzymając mnie za rękę.

- SAM SOBIE ODDYCHAJ! CHOLERAAA!!! TO WSZYSTKO TWOJA WINA!!! PRZEZ CIEBIE CIERPIĘ, BO TOBIE SIĘ ZACHCIAŁO DZIECKA!!! - darłam się na męża, a on tylko gładził mnie po głowie i całował w rękę. W tych mało przyjemnych okolicznościach urodził się nasz syn. Syn. Z tego również nie byłam zadowolona. Z dwojga złego wolałam dziewczynkę. Zresztą byłam na nią przygotowana, bo kilka miesięcy wcześniej lekarz po badaniu USG oznajmił, że to dziewczynka. Miała być Ada, a urodził się Adam. Następne miesiące były koszmarem. Chodziłam wiecznie niewyspana, ciągle zdenerwowana. Nie miałam chwili dla siebie. Ponieważ karmiłam piersią, musiałam się budzić kilka razy w nocy. Co prawda Piotr bardzo dużo zajmował się dzieckiem, jednak ja tęskniłam za swoim życiem. Chciałam wyjść, założyć dawne, dopasowane sukienki, iść do pracy, do ludzi... Dziecko mnie blokowało.

- Alinko, czemu nigdy nie powiesz o Adasiu "Adaś" albo "synek", tylko zawsze mówisz "dziecko" - zapytał Piotr, kiedy raz poprosiłam, żeby zabrał dziecko na spacer. Zaskoczył mnie tym pytaniem. Nigdy nie pomyślałam, że to mój syn. Zawstydziłam się. Bo choć nie chciałam dziecka, to jednak nie jest obce dziecko, ale moje własne. Mój synek. Od tamtej pory już zawsze mówiłam (również myślałam) o nim "Adaś". Cały rok zajmowałam się synkiem. Oczywiście nie sama. Nie byłam zdolna do takiego poświęcenia. Choć nie pracowałam, codziennie pomagali mi teściowie lub moi rodzice. Ja właściwie tylko karmiłam i usypiałam synka, ale to i tak było dla mnie dużo.

- Piotr, chcę wrócić do pracy - zagadnęłam męża pewnego wieczoru.

- Alinko...

- Nie! Nie mów, że nie! Mam dosyć siedzenia w domu! Brakuje mi kontaktu z ludźmi! - naciskałam.

- Stać nas na wynajęcie opiekunki. Wrócę do pracy.

- Jak chcesz. Jeśli nie przeszkadza ci, że obca kobieta będzie zajmować się naszym dzieckiem...

- Nie przeszkadza. Jeśli dla ciebie to jakiś problem, sam się zwolnij i siedź w domu! - wiedziałam, że plotę od rzeczy, bo pensja Piotra była trzykrotnie wyższa od mojej. Dopięłam swego i wraz z początkiem następnego miesiąca wróciłam do pracy. Lecz okazało się, że wcale nie było mi z tym dobrze. I nie chodziło o to, że zostawiam syna z obcą kobietą... Po prostu rozpaczliwie pragnęłam osiągnąć sukces zawodowy. Wracając do pracy, niemal miałam wypisane na czole: "Jestem zdesperowana, chcę udowodnić, że jestem świetna w tym zawodzie". No i dostałam swój projekt. Kampanię producenta pasty do zębów. Byłam zachwycona! Do pewnego momentu.

Czas mnie gonił, bo na kampanię miałam jedynie pół roku, a na niczym nie mogłam się skoncentrować. Nie miałam żadnych pomysłów. Kiedy wieczorem zabierałam się za pracę, Adaś się budził, płakał. Właśnie zaczynał chodzić, więc ciągle musiałam za nim biegać, żeby się nie przewrócił. Może nie pałałam do niego przeogromną miłością, ale czułam się za niego odpowiedzialna. Nieustannie odrywałam się od pracy. Ciągle coś mnie rozpraszało. Ostatecznie zdążyłam z kampanią, ale... Klient zrezygnował. Nie podobały mu się moje projekty. Tego wieczoru zrobiłam Piotrowi wielką awanturę:

- Ty chciałeś dziecko, a ja na tym źle wychodzę! Straciłam ważnego klienta, bo ciągle jestem zmęczona! Mój powrót do pracy okazał się porażką! - krzyczałam na męża.

- Wyprowadzam się! Nie chcę takiego życia! Wolę być sama! - Alinko, poczekaj. Daj sobie chwilę.

- Jaką chwilę? Ta "chwila" trwa już prawie dwa lata! Jest tylko gorzej! Ty w ogóle się mną nie interesujesz. Tylko syn i syn! - wciąż krzyczałam.

- Zapomniałeś już, że jestem kobietą!

- Alinko...

- Nie interesuje mnie, co chcesz powiedzieć! Dobranoc - przerwałam mu i poszłam spać. Następnego dnia zaczęłam szukać ofert wynajmu mieszkań. Byłam święcie przekonana, że to rozwiąże moje problemy. Wtedy przyszedł do mnie Piotr z kubkiem ciepłej herbaty.

- Kochanie, jesteś zmęczona całą tą sytuacją. Wyjedźmy gdzieś na urlop - zaproponował. - Zostawimy małego z dziadkami. Wypoczniemy. Jak wrócimy, wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Będziesz miała masę pomysłów na różne kampanie i mnóstwo klientów.

Od razu spodobał mi się ten pomysł. Przestałam szukać ofert wynajmu, a zaczęłam przeglądać propozycje biur podróży. "Hiszpania! All inclusive, hotel przy samej plaży, palmy, błękit wody i złoty piasek sprawią, że poczujesz się nieziemsko", czytałam zachęcającą ofertę. Jeszcze tego samego dnia zamówiliśmy wycieczkę, a trzy dni później leżeliśmy już na pięknej hiszpańskiej plaży. Czułam się wspaniale. Zupełnie jak za czasów narzeczeństwa, kiedy naszym jedynym problemem był wybór mebli do pokoju. Cała uwaga Piotra była skoncentrowana na mnie. Przez chwilę pomyślałam, że brzmi to, jakbym była zazdrosna o uczucie, jakim mąż darzy Adasia. Choć bawiliśmy się świetnie, to on cały czas spoglądał na pary z dziećmi. Co pewien czas napomykał:

- Ciekawe, co teraz robi nasz Adaś?

- Zobacz na tego szkraba. Nasz Adaś też byłby zachwycony tym piaskiem...

I ciągle wynajdował dla niego jakieś prezenty. Jeden wybraliśmy wspólnie. Była to maskotka w katalońskim stroju ludowym, która mówiła krótkie zdania po hiszpańsku. Piotr miał rację - wypoczęłam na tych wakacjach. Z chęcią wracałam do domu, a w głowie miałam mnóstwo pomysłów na kampanie reklamowe. Prosto z lotniska mąż pojechał odebrać Adasia, a ja czekałam na nich w domu. Wzięłam prysznic i rozpakowałam walizki. Chłopcy wrócili i od razu usiedli na dywanie. Piotr dał małemu wszystkie prezenty. Ja usiadłam na kanapie z aparatem w ręku i przeglądałam zdjęcia z wakacji, ale kątem oka patrzyłam na męża i synka bawiących się zabawkami. Dopiero teraz zauważyłam, jacy są podobni. Mają takie same włosy, oczy i podbródki. Takie same dołeczki, kiedy się uśmiechają. Poczułam przypływ czułości, bo uwielbiałam dołeczki mojego męża, a teraz na moim dywanie siedziały dwie pary takich policzków. Adaś rozpakował zestaw do piaskownicy, samochód ciężarowy, a następnie zaczął oglądać maskotkę, którą dla niego wybrałam. Nacisnął na rączkę, a z maskotki wydobył się głos: "Buenos Dias".

- Tata, cio to mówi? - zapytał Adaś. Byłam w szoku, że on buduje takie zdania, a ma niewiele ponad dwa lata!

- Nie wiem. Nie znam hiszpańskiego, ale mama zna. Zapytaj mamę.

Adaś wstał z dywanu, podszedł do mnie, oparł się o kanapę i powtórzył:

- Mama, cio to mówi?

- To znaczy po hiszpańsku "dzień dobry" - odparłam. Mały znów nacisnął rączkę zabawki i wydobył się głos: "Te amo".

- Mama, a to cio mówi misio? - drążył.

- Misio mówi "kocham cię" - odpowiedziałam. Adaś oparł głowę na moich kolanach i powiedział:

- Ja cię kocham, mama - a później objął mnie malutkimi rączkami. Nie wiedziałam, jak mam się zachować. Moje niechciane dziecko mimo wszystko obdarzyło mnie czymś, czego ja nie umiałam w sobie dla niego wykrzesać! Ufnie obejmowało mnie swoimi drobniutkimi rączkami i przytulało swój ciepły policzek do mojego kolana. "Czy ktoś kiedyś pokochał mnie bez powodu? Czy ktoś kiedyś darzył mnie uczuciem, mimo braku ciepła z mojej strony?", myślałam, patrząc jak Adaś zamyka oczka. Pogładziłam go po główce, a on jeszcze mocniej się do mnie przytulił. "Czy kiedykolwiek jeszcze ktoś będzie mnie kochał mimo mojej obojętności?"

Dotarło do mnie, że to, co mam, to właśnie jest szczęście i miłość, a rodzicielstwo dzielone z ukochanym mężczyzną jest najcudowniejszą rzeczą na świecie. Spojrzałam na męża przyglądającego się całej sytuacji. Uśmiechał się czule. To jemu zawdzięczam to wszystko, co właśnie mnie spotkało...

Alina

Imiona bohaterów zostały zmienione.

Najpiękniejsze romanse
Dowiedz się więcej na temat: problemy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy