Reklama

Nie podoba się? Droga wolna!

Moja kariera stanęła pod wielkim znakiem zapytania.

Przez rok byłam bezrobotna. Kiedy w końcu znalazłam pracę, nie posiadałam się ze szczęścia. Ale, niestety, nie trwało ono długo...
- Mam tę fakturę - stanęłam przed Jackiem, moim szefem.
Nawet nie popatrzył na mnie, tylko wyciągnął rękę i prawie wyszarpnął mi kartkę z dłoni. Nadal się nie odzywał. Stałam i czekałam. Wiedziałam, że zaraz zleci mi kolejne zadanie, choć na moim biurku piętrzyła się jeszcze sterta listów, które kazał mi zaadresować przed wyjściem z pracy. Nie myliłam się - nie minął kwadrans, kiedy znowu mnie do siebie wezwał i polecił odszukać artykuł, który ukazał się... nie wiadomo kiedy. Równie dobrze mógł wyjść miesiąc temu, jak i w zeszłym roku. Wiedziałam, że nie ustąpi, póki nie zawali mnie robotą przynajmniej do dwudziestej drugiej. Dochodziła siódma...
- Idź na pocztę i dokup znaczków! - usłyszałam jego podniesiony ton.
- Już zamknięta - rzuciłam ostrożnie.
- To ty nie wiesz, że w mieście działa nie tylko jedna poczta?
- Ale tamta jest na peryferiach - spróbowałam, tyle że przerwał mi od razu:
- To jest dla ciebie jakiś problem?
- Nie - wycofałam się do swojego pokoju.
Szybko ubrałam płaszcz i ruszyłam w stronę przystanku. "Podróż w obie strony zajmie mi godzinę, a adresowanie kopert kolejną", pomyślałam z rezygnacją. Gdy weszłam do budynku poczty i zobaczyłam kilkunastoosobową kolejkę, o mało się nie rozpłakałam. Na szczęście otworzyli drugie okienko. Uwinęłam się więc znacznie szybciej. Myślałam, że potem będę mogła jechać prosto do domu. W końcu było dość późno... Na wszelki wypadek jednak zadzwoniłam do szefa i spytałam go o to.
- A listy? - zapytał surowo. - O siódmej rano mają być na moim biurku - uciął tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Zresztą, już się nawet nie sprzeciwiałam. W końcu sama się tu zatrudniłam. Nie miałam wyboru, bo trzydzieści dwie firmy, do których wysłałam swoją aplikację, nie odezwały się w ogóle. On był jedyny. I w dodatku mogłam zacząć już następnego dnia. Najpierw byłam bardzo szczęśliwa. Dopóki nie poznałam, co to za firma.
 Ale musiałam pracować. Dzięki stałej pensji mogłam spłacać kredyt za mieszkanie, oddać długi i w końcu nie pożyczać wciąż od znajomych, żeby mi starczyło do pierwszego. Dobrze pamiętałam okres bezrobocia, na którym przyszło mi spędzić cały rok, najpierw z prawem do zasiłku, a potem już bez. I te telefony od znajomych "wyskoczysz z nami do kina, na kawę, w góry?", na początku co tydzień, a potem już coraz rzadsze. Nie miałam do nich pretensji, to ja zbywałam ich zawsze wymówkami "jestem zajęta", "dzisiaj nie mogę", "muszę odwiedzić rodziców", ,,mam coś pilnego do załatwienia".
Zwyczajnie było mi głupio, że nie mam grosza przy duszy. A nie lubiłam zbytnio się zwierzać. Następnego wieczoru zdarzył się cud, przynajmniej w moim mniemaniu, bo udało mi się wcześniej wrócić z pracy. Dochodziła jedenasta, gdy wykąpana, w szlafroku zaczęłam przeglądać czasopisma, które kupiłam w zeszłym tygodniu. Do tej pory nie miałam okazji do nich zajrzeć. W jednej z gazet przeczytałam opowieść kobiety z dwójką dzieci, poniżanej przez pracodawcę. Pisała, że nie może się zwolnić ze względu na dzieci, bo kto jej da teraz pracę przy takim bezrobociu. Szefową tej pani była kobieta, która wciąż się czepiała jej ubioru, koloru włosów. Potrafiła nazywać ją "niezdarą", "głupią krową". Czytałam z wypiekami na twarzy, oburzona do granic możliwości. Kobieta prosiła o pomoc. Pisała: "Może ktoś z czytelników mi pomoże? Nie umiem już myśleć jak normalny człowiek, moja szefowa twierdzi, że jestem do niczego. Nie wiem, może ma rację, może ja rzeczywiście do niczego się nie nadaję..."
Nie zastanawiając się, wzięłam kartkę, długopis i zaczęłam: " Droga Krysiu. Jesteś mądrą, atrakcyjną kobietą. Taka byłaś, zanim poszłaś do pracy, prawda? I nadal jesteś. To tylko za sprawą tego niedobrego człowieka, jakim jest twoja szefowa, zmieniłaś zdanie o sobie. Moja rada będzie krótka. Najpierw musisz znów uwierzyć w siebie. Powtarzaj codziennie swoje zalety, aż do znudzenia. Poproś znajomych, by ci o nich przypominali. Dopiero potem, jak już będziesz mocna, zacznij działać. Sama będziesz wiedziała, co zrobić. Twój los jest w twoich rękach. Trzymam kciuki. Dorota".
Wrzuciłam list do skrzynki w drodze do pracy. I nagle coś mnie tknęło. Przecież ja jestem w identycznej sytuacji! I co robię? Daję komuś dobre rady, a sama nie umiem sobie poradzić z własnym życiem. Nagle zrozumiałam, co muszę zrobić. I to zaraz, natychmiast, póki nie stracę szacunku do samej siebie, jak ta kobieta.
- Spóźniłaś się - usłyszałam na powitanie cierpką uwagę szefa, który siedział przy moim biurku i wpatrywał się w ekran komputera.
- Raczej nie - odpowiedziałam uprzejmie. - Za minutę dochodzi siódma.
Rozpięłam płaszcz, rzucając w przelocie okiem na monitor. I zamarłam. Tam był mój list do rodziców, którego nie zdążyłam wczoraj wydrukować.
- "Nie martwcie się o mnie, kochani, bo żyje mi się nieźle..." - przeczytał na głos i zachichotał. - O! A tu jest jeszcze lepszy kawałek...
- Jak śmiesz? - zapytałam zdenerwowana i podeszłam bliżej. Podparta pod boki stanęłam tuż przy nim. Obrzucił mnie srogim spojrzeniem.
- Nie zapominaj, że to jest sprzęt firmowy! Nie masz prawa wykorzystywać go do prywatnych celów. Nie możesz też bez zgody przełożonego niczego stąd usuwać - popatrzył na mnie triumfalnie. - A kto jest tu szefem?
- Ty - odparłam spokojnie. - Tyle, że zostałeś jednoosobową firmą.
- O co ci chodzi? Nie gadaj tyle, tylko bierz się do roboty.
- Z przyjemnością, ale nie tutaj. Jestem mądrą i wykształconą kobietą. Nikt nie będzie do mnie w ten sposób mówił. A już na pewno nie taki bufon jak ty!
 - Uważaj, mała - syknął ze złością, wstając z krzesła.
- To ty powinieneś uważać. Wiesz, że mogłabym podać cię do sądu pracy za takie traktowanie? Poza tym oboje wiemy, że nie wszystkie faktury, które podpisywałeś, są delikatnie mówiąc, w porządku... A teraz pospiesz się, bo musisz dokończyć klejenie znaczków. Sam mówiłeś, że przed ósmą trzeba je wysłać.
Zapięłam płaszcz, odwróciłam się, nie zważając na jego zbaraniałe spojrzenie.
- Nie masz prawa! - krzyknął, gdy zamykałam drzwi. - Bo ci nie zapłacę.
 - Musisz - westchnęłam. - Mam umowę.
Kiedy wyszłam, poczułam się tak dobrze, jak nigdy. Było mi lekko na duszy, jakbym pozbyła się ogromnego ciężaru. W domu na czystej kartce napisałam, co umiem robić i co bym robić chciała. Skończyłam polonistykę i podczas studiów myślałam o redakcji tekstów. Chciałam coś napisać, na próbę, żeby sprawdzić czy jeszcze umiem, czy nie zapomniałam, pracując u takiego chama, jakim był mój szef. Opisałam pracę u niego i moje odejście. Opatrzyłam stosownym tytułem i wysłałam do kilku gazet. Po tygodniu dwie z nich odpowiedziały i zaproponowały mi współpracę. Teraz zarabiam na życie pisaniem i choć nie są to kokosy, robię wreszcie to, co lubię. I wiem, że już nigdy nie dam się poniżać innemu człowiekowi.

Reklama


Dorota F., 28 lat

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: praca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy