Popełniłam w życiu błąd
Noc, którą spędziłam z tamtym chłopakiem, była nic nie znaczącą przygodą. Drobnym wybrykiem, choć zwykle się tak nie zachowywałam. Coś takiego nie było w moim stylu. Dlaczego więc wtedy?... Nie pojmuję.
Dorota zaprosiła mnie na tę prywatkę do jakiejś willi jej znajomego, już za rogatkami miasta. Nie znałam tam nikogo, ale towarzystwo było wesołe, alkohol lał się strumieniem.. Nie wiem, jak to się stało, naprawdę. Ja nie piłam wiele, nigdy za tym nie przepadałam, a chłopak był owszem, przystojny, ale nie aż tak, żebym miała stracić głowę.
A jednak straciłam. Może nastrój tej durnej imprezy tak na mnie podziałał? Tam w każdym kącie jakaś dziewczyna ściskała się z facetem. Nie szukam dla siebie usprawiedliwienia, bo wiem, że go nie mam, stało się i już. Rano, gdy się obudziliśmy, był miły, ale nie zapytał mnie nawet o telefon. A ja byłam z tego powodu bardzo zadowolona. Ubrałam się i znikłam stamtąd jak najszybciej, zawstydzona, że tak mi odbiło, no i z niesmakiem. Całą drogę do domu robiłam sobie wyrzuty, w końcu jednak jakoś się rozgrzeszyłam. Powiedziałam sobie w duchu: "Nie ja pierwsza i nie ostatnia. Ale na pewno to mój pierwszy i ostatni taki raz!".
Zaledwie kilka dni później poznałam Jarka. To było to - wiedziałam od pierwszej randki. On też wiedział. Strasznie tęskniliśmy za sobą. Co rano odwoził mnie do pracy, choć nie było mu po drodze, żeby choć trochę ze mną pobyć, co popołudnie odbierał. A potem byliśmy razem aż do wieczora. Już miesiąc po pierwszej randce zaczęliśmy rozmawiać o ślubie. Później, w przyszłości, ale wiedzieliśmy, że oboje tego bardzo chcemy.
I nagle stało się coś strasznego! Nie dostałam miesiączki. Tydzień, półtora, dwa? Pobiegłam do apteki po test. Serce mi zamarło, kiedy zobaczyłam wynik! Możliwość była tylko jedna. Z Jarkiem nie byłam jeszcze na tym etapie, a z nikim innym się przez ostatnie miesiące nie spotykałam. Ojcem mógł być tylko tamten chłopak z imprezy, to nie ulegało żadnej wątpliwości!
Nie miałam pojęcia, co zrobić, byłam zupełnie załamana. Kochałam już wtedy Jarka bardzo mocno. A teraz miałam z niego zrezygnować? Z powodu jednego błędu? Jednego idiotycznego epizodu w moim życiu miałam pokutować jak jakaś puszczalska?! Nie chciałam tego dziecka, myślałam nawet o aborcji. Zbierałam na zabieg, ale nie uzbierałam tyle, ile było trzeba. A czas płynął...
Przepłakałam dwa dni. Jarek nie wiedział, co się dzieje - nie dałam mu się odwieźć do pracy, wyszłam wcześniej niż po mnie przyjechał. I nie otworzyłam mu drzwi po południu. Stałam za nimi i płakałam.
Wiedziałam, że to już koniec. Że muszę mu po prostu powiedzieć, nie mam innego wyjścia... Starałam się tylko jak najdłużej odwlec ten moment w czasie.
Kiedy trzeciego dnia zastukał do moich drzwi, otworzyłam mu w końcu.
Wszedł pełen niepokoju, przerażony moją zapłakaną twarzą. Objął mnie.
- Co się stało? - zapytał stroskany, niespokojny.
Przymknęłam oczy, odsunęłam jego ramiona i odeszłam w drugi kąt pokoju.
- Nic... - szepnęłam, zbierając się na odwagę. - Boję się, że mnie zostawisz...
Jarek roześmiał się i podbiegł do mnie.
- Ja? - zawołał rozbawiony. - Ja miałbym cię zostawić?
Uśmiechnięty chwycił mnie w objęcia i zaczął całować. Po twarzy, po rękach, po szyi... Pierwszy raz mnie tak pieścił. Posuwał się w tym coraz dalej, a ja się temu poddawałam, po raz ostatni dałam sobie prawo do jego miłości!
Kochaliśmy się i było cudownie, więc nie mogłam mu przecież powiedzieć prawdy zaraz potem! Wiedziałam, że wszystko splątało się jeszcze mocniej, ale chwilowo nie chciałam się nad tym zastanawiać. Było pięknie i tylko to się wtedy liczyło. Chciałam, żeby to trwało jak najdłużej.
A potem, kiedy zaczęłam się bać, że będzie już widać, nie miałam wyjścia. Wiedziałam, że to koniec. Ale Jarek zrozumiał mnie zupełnie opacznie!
- Dzidziuś?! - zapytał bez tchu. - Naprawdę? Kochanie! - zawołał. Uniósł mnie na rękach i zaczął tańczyć ze mną po pokoju.
Zaniemówiłam. Naprawdę tego nie planowałam. Ale? skoro już się tak stało! Czy miałam zostać sama z brzuchem? Wyrzec się Jarka? Zresztą, naprawdę go kochałam! I on tak bardzo mnie kochał,
i tak we mnie wierzył, ufał mi!?
Stchórzyłam. Ślub wzięliśmy dwa miesiące później. Było już widać trochę brzuszek, ale się nie przejmowałam. Nikt się przecież nie domyślał, że jestem w ciąży, ja sama już prawie w to nie wierzyłam!
Jarek był dobrym mężem, wyrozumiałym, zgodnym. Oczywiście zdarzały się nam nieporozumienia i gorsze dni, ale które małżeństwo ich nie ma?
Bardzo kochał Andrzejka. Pochylał się nad jego łóżeczkiem, całował jego drobniutkie piąsteczki, przemawiał do niego jak najczulsza matka. Patrzyłam na to i czułam czasami, jak ogarnia mnie panika. Że to mogłoby się skończyć, że może ktoś wie i powie mu tę straszną prawdę! Nie mogłam sobie wyobrazić, co by się wtedy stało. Jak by zareagował na taką wiadomość!
Na szczęście nie musiałam. "Nikt poza mną nic nie wie", tłumaczyłam sobie i oddychałam z ulgą.
Czas płynął, a bliskość pomiędzy ojcem a synem nie malała. Zmieniły się tylko rzeczy, które razem robili. Dawniej ustawiali klocki, teraz, gdy Andrzej miał już dziesięć lat, chodzili razem na mecze, Jarek uczył go wędkować, zakładać spinning, majsterkować przy drobnych naprawach samochodu. Andrzejek nie mógł się nieraz doczekać powrotu ojca z pracy czy z delegacji. A i Jarek - choćby był nie wiem jak zmęczony, zawsze znajdował choć trochę czasu dla niego. Choć na krótką rozmowę przed snem.
Serce mi rosło, gdy patrzyłam, jak są sobie bliscy. Tworzyliśmy szczęśliwą rodzinę, choć zdawałam sobie sprawę, że to szczęście opiera się na kłamstwie...
Minęły kolejne lata. Zbliżały się wakacje, Jarek i Andrzej robili wielkie plany, jak będą łowić ryby, wybierać się na "męskie wyprawy przetrwania", gdy kobiety - czyli ja, zajmą się pilnowaniem namiotu i domowego ogniska. Czułam, że to nie jest przypadek, że wyprawy miały być tylko "męskie", a "kobiety zostać w domu".
Coś się pomiędzy mną a Jarkiem zaczynało psuć. Nie był już taki wpatrzony we mnie i opiekuńczy jak dawniej. Powiedziałabym nawet, że zaczął mnie zaniedbywać. Coraz mniej miał dla mnie ciepłych słów, coraz częściej wracał nad ranem, milczący, niemiły...
Próbowałam sobie mówić, że przecież każde uczucie z czasem słabnie, ale czułam, że to jest argument bez sensu. Moja miłość do Jarka przecież nie słabła.
Serce krwawiło, kiedy patrzyłam, jak się ode mnie oddala. Czułam się oszukana. Przecież przysięgał, że na całe życie!...
Kiedy powiedział pewnego dnia, że znalazł sobie pracę w Irlandii i wyjeżdża na pół roku, może nawet na rok - nie wytrzymałam. Wpadłam w okropny gniew! Jeszcze nigdy nie pokłóciliśmy się tak bardzo jak wtedy.
Ale awantura nie zmieniła decyzji Jarka. Nazajutrz zabrał walizkę i pojechał.
Nie odzywał się, pisał czasem do Andrzeja, do mnie ani słowa. Ale pieniądze na dom przysyłał. Andrzej już miał piętnaście lat, ale widziałam jak tęskni, ja też tęskniłam strasznie.
Wreszcie napisał, że przyjeżdża. Ot, parę linijek krótkiej informacji, bez czułości, ale i bez gniewu.
Rozpłakałam się nad tym listem. Postanowiłam zrobić wszystko, żeby ratować nasze małżeństwo. Mieliśmy przecież dom, kilkanaście lat małżeństwa za sobą, tego tak łatwo nie wolno mu było zostawić. No i Andrzeja. Jarek go kochał, stanowiliśmy rodzinę!
W dniu jego powrotu pobiegłam rano do osiedlowego sklepiku, kupiłam szampana, zrobiłam przepyszną kolację - i czekałam. Wierzyłam, że on też się tęsknił, marzyłam, że wejdzie z bukietem kwiatów i będzie tak jak dawniej...
Jarek przyjechał wieczorem, ale bukietu kwiatów nie miał.
Postawił walizkę w przedpokoju, zdjął płaszcz i wszedł w butach do pokoju. Jak gość.
- Załóż kapcie - poprosiłam speszona, czując, że coś jest nie tak. - Umyj ręce... Patrz, jaką kolację dla ciebie zrobiłam - szczęśliwa pokazałam nakrycie.
Prześliznął się po stole zupełnie obojętnym wzrokiem.
- Dziękuję - odparł oficjalnie. - Nie jestem głodny. Zresztą, przyjechałem tylko na krótko, rozmówić się z tobą...
Serce waliło mi jak oszalałe. "Co to wszystko znaczy? Dlaczego mówi do mnie w ten sposób, co to za dziwny, oficjalny ton?!", myślałam zdenerwowana.
- Widzisz... - zaczął znacznie łagodniej. Nadzieja wstąpiła we mnie, że wszystko zaraz jakoś się ułoży?
- Tak? - zapytałam czule.
Rzucił mi spłoszone spojrzenie i uciekł wzrokiem w kąt.
- Widzisz - podjął znów - ja się tam z kimś związałem i za kilka dni wracam. Przyjechałem, bo tęskniłem za Andrzejem. A on na pewno za mną... To już duży chłopak i pomyślałem, że dobrze mu zrobi pobyt w Irlandii... - dodał niepewnie.
Ściągnęłam brwi i słuchałam go z natężeniem. "O czym on mówi? Do czego zmierza? Związał się z kimś? Czyli odchodzi? Tak po prostu, po piętnastu latach?
I jeszcze chce zabrać tam Andrzeja? A ja? A nasza rodzina? A jego przysięga?!" Pytanie goniło pytanie. Chciałam zaraz mu je zadać, niech się wytłumaczy!
Syn, który po przywitaniu ojca wrócił do pokoju, teraz wysunął się z niego i patrzył na mnie wyczekująco. Wyglądało na to, że oni już to ze sobą omówili...
Poczułam jak gniew wzbiera we mnie! "Dwóch egoistów, nic więcej", pomyślałam wściekle.
- Mógłby tam pójść do szkoły na jakiś czas - ciągnął tymczasem Jarek. - Stać mnie teraz na niezłą szkołę dla niego, a państwo dopłaca do czesnego... Poznałby dobrze język, miałby dobry start w życie, dobre przygotowanie... Naprawdę, powinnaś go puścić - zakończył.
Powoli odsunęłam krzesło stojące między nami. Czułam, że za chwilę może mi przeszkadzać!
- Dobry start w życie? - powtórzyłam za nim, a jednocześnie cały czas myślałam o tym, co zrobił. "Zostawił nas, pojechał w siną dal, jak by tu nic go nie wiązało, nic nie zobowiązywało. Ma tam wszystko - drugi dom, drugą żonę, zapewne młodą i piękną! Kupę kasy, a teraz próbuje odebrać mi jeszcze Andrzeja?! A ja? Mam tu zostać, stara, odrzucona i sama? Nie, tak nie będzie!", postanowiłam.
Uniosłam głowę i wyprostowałam się.
Teraz nadeszła chwila zemsty. Teraz zobaczy, co to znaczy zostać odrzuconym!
- Nie ty mu będziesz planował życie - wysyczałam. - Nie masz do niego żadnych praw - podnosiłam coraz wyżej głos. - Bo to nie jest twój syn! - zawołałam z triumfem i satysfakcją.
Jarek zagryzł mocniej szczęki.
- Wiem - powiedział głuchym głosem.
Zaniemówiłam.
- Wiesz?... - szepnęłam. - Od kiedy?
Zrobił nieokreślony ruch ręka.
- Od roku. Widziałem jego grupę krwi. Powinnaś mi była powiedzieć, ale to już nie ma znaczenia. Kocham go jak syna i chcę dać mu to, co najlepsze.
Przełknęłam ślinę w suchym gardle.
"Wiedział... I dlatego odchodzi...", zaczęło kiełkować mi w głowie. Do moich uszu doszedł trzask drzwi wyjściowych i nagle uświadomiłam sobie, że przecież Andrzej tu cały czas był!
I wszystko słyszał!
Spojrzałam w pociemniałe z pasji oczy Jarka. Byłam przerażona, ale nim zdołałam coś powiedzieć, on odwrócił się, wziął swoją walizkę i wyszedł.
Dwa dni później zadzwonił do mnie i powiedział, że Andrzej jest u niego, żebym się nie martwiła. Poprosił jeszcze raz, żebym przemyślała jego propozycję.
- To by naprawdę nie było złe... - zaczął. - Przecież on wróci - zapewnił. - Ale miałby...
- Wiem! - przerwałam mu gwałtownie i łagodniej dodałam: - Zgadzam się.
Podpisałam papiery, a wkrótce potem dostałam od Jarka kartkę z Londynu. Że wszystko dobrze, że zwiedzają miasto... "Na pewno i Andrzej do ciebie niedługo napisze. Ale daj mu czas", poprosił w post scriptum.
Ja nie byłam tego taka pewna.
Moja żałosna satysfakcja trwała zaledwie kilka sekund. A pokuta? Nie wiem jak długo. Może i do końca życia...
Dlaczego tamtego fatalnego dnia nie umiałam powstrzymać języka?! I na kim się właściwie zemściłam i za co? Na Jarku? Na sobie? Przecież najbardziej ucierpiał na tym Andrzej!
Co ja zrobiłam, głupia...