Reklama

Potwór zwany ojcem

Mojemu synowi nie ułożyło się życie osobiste, ale to jeszcze nie powód, by maltretować własną córkę!

Od dawna nad tym domem zbierały się czarne chmury. Dorotka, moja wnuczka, stawała się coraz bardziej nieznośna - pyskata, niegrzeczna, obojętna. Zaniedbywała naukę, całymi dniami nie było jej w domu, a gdy już do niego zawitała, zamykała się w pokoju i słuchała nastawionej na cały regulator muzyki.

Arkadiusz, mój syn... Trudno mi nawet opisać, co się z nim działo. Według mnie, z każdym rokiem, od kiedy zostawiła go żona, staczał się coraz bardziej. Wydawało się, że nic go nie obchodzi. Ani ja, ani jego własne dziecko, ani dom... Szedł do pracy, wracał z niej, jadł w milczeniu obiad, oglądał telewizję, popijając piwo, albo wychodził do knajpy. A jeśli się już odezwał, to tylko po to, żeby zrobić awanturę. Tak jak tamtego dnia. Już z pracy wrócił naburmuszony.

Reklama

- Jest obiad? - zapytał w progu.

- Jeszcze nie - zaprzeczyłam, uwijając się w kuchni.

- Cholera! - zaklął wściekle.

- Cały dzień haruję, a potem nawet jeść na czas mi nie dadzą! Co za dom!

- Synu, uspokój się, bardzo cię proszę - powiedziałam łagodnie. - Ja też nie wyleguję się od rana do nocy na tapczanie. Myślisz, że kto pierze, prasuje i sprząta?! Kto robi zakupy? - wymieniałam. - A ja przecież nie mam już dwudziestu lat.

- A ona? - syknął, wskazując głową w kierunku pokoju córki, z którego dochodziła głośna muzyka.

- Prosiłam, żeby mi pomogła, ale ma dużo nauki - wzruszyłam ramionami.

- Już ja jej dam naukę! - wycedził przez zęby Arek i zanim zdążyłam zareagować, wpadł do pokoju Doroty. Pobiegłam za nim, czując już, że niedobrze się dzieje.

- Tak się uczysz?! - ryknął na początek Arkadiusz, stając przed córką, która leżała na łóżku i gapiła się w sufit.

- Gdzie są książki?! - wrzeszczał, zwalając wszystko z biurka.

- Masz tylko jeden obowiązek: uczyć się. I to jeszcze dla ciebie za dużo?! Nawet na ten wysiłek nie stać?!

- Arek! - próbowałam go powstrzymać, ale tylko odgonił mnie ręką. Potem kazał Dorocie wyłączyć muzykę. Wzruszyła ramionami. Zaczął więc na oślep walić we wszystkie przyciski. Muzyka jednak dalej grała, a moja wnuczka śmiała się złośliwie.

- Co? Wyłączenie wieży przekracza twoje możliwości?! - pytała bezczelnie ojca. - Tyle lat do szkoły chodziłeś i nie nauczyli cię tam tego?! - drwiła.

Arek wtedy wpadł w szał. Szarpnął wreszcie za kabel i wyrwał go ze ściany razem z gniazdkiem. Muzyka ucichła...

- Brawo! - stwierdziła Dorota. - Pięknie rozwiązałeś ten problem. Siłowo. Tak jak wszystkie w twoim życiu, co? Nie dziwię się, że matka miała cię dość - dodała, a chwilę potem mój syn wymierzał jej siarczysty policzek.

- Przestań! - krzyknęłam błagalnie.

- A ty przestań się wreszcie wtrącać i bronić tej... tej... miernoty! - syknął, potem odwrócił się na pięcie, a moment później trzasnęły już drzwi od mieszkania. Dorota zaczęła płakać. Ja stałam na środku pokoju, nie wiedząc, co robić. W końcu szepnęłam tylko, że za chwilę będzie obiad i wróciłam do kuchni. Skończyłam gotowanie, tyle że co chwilę ocierałam spływające po policzkach łzy... Próbowałam potem rozmawiać z wnuczką. Wytłumaczyć jej, że ojciec może nieudolnie, ale okazuje troskę o nią, że zależy mu na tym, by się wykształciła i miała dobrą przyszłość...

- Nie wysilaj się, babciu - pokręciła jednak głową. - Nie dla mnie te bajki, jestem już na nie za duża. Wiem, że obchodzę ojca tyle, co zeszłoroczny śnieg. I bardzo dobrze, bo wcale go nie potrzebuję!

To było wielkie kłamstwo. Wiedziałam o tym ja i wiedziała ona. Ale Dorota chyba chciała się oszukiwać. I to ona miała rację. Bo żaden z Arka ojciec, niestety... Syn wrócił późno w nocy, gdy my byłyśmy już w łóżkach. A najgorsze, że nie sam... Słyszałam pijackie śmiechy, bełkotliwe rozmowy, a potem szamotaninę w sypialni. On chyba sprowadził sobie do domu jakąś kobietę...

- Niech cię diabli! - jęknęłam, myśląc, co musi teraz czuć Dorota. Wreszcie zakryłam głowę poduszką, żeby tego wszystkiego nie słyszeć. Rano spotkałam się z tą kobietą w przedpokoju. Rzuciła mi krótkie: "do widzenia" i wyszła. A zaraz potem z sypialni wynurzył się Arek. Podśpiewując...

- Tak ci wesoło?! - spytałam z dezaprobatą. - I jeszcze ci mało?! Teraz jeszcze chcesz zrobić z tego domu burdel?!

- Ewa to porządna kobieta.

- Tak?! To od kiedy porządne kobiety robią takie rzeczy? - warknęłam.

- Czasem robią - uśmiechnął się. - Kiedy im na kimś zależy - dodał pewnie.

- Ty chyba zupełnie oszalałeś! - jęknęłam i poszłam do kuchni szykować śniadanie. Arek pałaszował je z apetytem. Ale kawa i grzanki Dorotki pozostały nietknięte. Stwierdziła, że nie jest głodna, a raczej chce się jej wymiotować. Mówiła to, patrząc na ojca. Ale on nawet nie drgnął. I nie przestał jeść. Wnuczka poszła więc do szkoły z pustym żołądkiem.

- I jak ona wytrzyma tyle godzin?! - martwiłam się.

- Jak jest głupia, to niech głoduje. Może na dobre jej to wyjdzie - bąknął Arek.

- Głupoty opowiadasz... - szepnęłam z troską. - A tobie przypominam, że dziś w szkole jest zebranie. O osiemnastej.

- Nie mam czasu. Idź ty.

- Znowu?! - powiedziałam z pretensją. - Pomyślą, że Dorota nie ma ojca!

- Niech sobie myślą, co chcą - wzruszył ramionami. Poszłam więc ja. Ale czego się nasłuchałam! Samych skarg. Że Dorota się nie uczy, że karygodnie się zachowuje, że jest bezczelna i agresywna. "No cóż, bierze przykład z ojca...", pomyślałam smętnie, jednak wychowawcy obiecałam, że spróbuję z wnuczką porozmawiać.

- I ostrzegam. Jeśli Dorota nie zacznie się uczyć, będzie musiała powtarzać klasę - dodał nauczyciel z powagą. To mnie przeraziło. Oczywiście nie przekazałam tej informacji Arkowi, ale Dorotce tłumaczyłam zagrożenie.

- Zawsze tak gadają - machnęła ręką.

- Nic się nie martw, babciu.

- Ale twój wychowawca twierdzi... - zaczęłam, ale przerwała mi ostro:

- Niech twierdzi, co chce! A ja ci powiedziałam, że żadnych kłopotów nie będzie! No to teraz daj mi święty spokój! - burknęła i zamknęła się w pokoju. Ręce mi opadły. Czułam, że wszystko wymyka mi się spod kontroli. Arek zaczął się regularnie spotykać z tą swoją Ewą. Z jednej strony cieszyło mnie to. Zaczął o siebie dbać, miał lepszy humor, ale z drugiej... był w domu gościem. Tylko tu jadł i spał, a i to nie zawsze. Stroił się, perfumował i wychodził z domu, pogwizdując.

- Może ta twoja Ewa przyszłaby kiedyś do nas obiad? - zagadnęłam wreszcie syna.

- Przedstawiłbyś ją naszej rodzinie.

- Komu?! - spytał kpiąco.

- Mnie i Dorocie - wyjaśniłam spokojnie.

- Mamo, nie rozśmieszaj mnie - prychnął.

- Ja nie chcę stracić tej kobiety.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zdenerwowałam się. - Że się nas wstydzisz?! Przecież mowa o twojej matce i córce! Jesteśmy twoją rodziną, czy tego chcesz, czy nie! - przypomniałam.

- Niestety... - westchnął. - Ale niedługo zacznę nowe życie. Z Ewą. Założę nową rodzinę, prawdziwą rodzinę! - mówił ze szczęściem w oczach.

Zatkało mnie na chwilę. No bo co on sobie wyobrażał?!

- Jesteś pewien, że potrafisz? - spytałam wreszcie. - Że ci wyjdzie? Bo to, jaka jest twoja obecna rodzina, to przede wszystkim twoja wina. Ty ją taką stworzyłeś! - dodałam okrutnie, ale szczerze. Myślałam, że tym razem uderzy mnie. Już podnosił rękę... Jednak powstrzymał się w ostatniej chwili. Wyminął mnie bez słowa i wyszedł. Do swoich nierealnych marzeń... Słyszałam często, jak czule szeptał do narzeczonej przez telefon. Zastanawiałam się, dlaczego nigdy nie mówi takim tonem do swojej córki. Może wtedy bardziej by go słuchała... Nosił narzeczonej kwiaty, a raz to nawet kupił tej Ewie kolczyki!

- Szkoda, że Dorotce nigdy nie zrobiłeś takiego prezentu - stwierdziłam z przekąsem.

- Nawet w urodziny.

- Prezent dostaje ode mnie każdego dnia. Utrzymuję ją, to mało?! - prychnął. Nie było na niego siły. Był ślepy i głuchy. Widział tylko Ewę i jakąś mrzonkę o nowym życiu. A Dorota cierpiała. Doskonale wiedziała, co się dzieje. Czuła, jak ogromną ochotę ma ojciec na to, by się od niej uwolnić. I to chyba dlatego przestało jej na czymkolwiek zależeć. A może udawała, że jej nie zależy, może chciała przegrać wszystko, co do przegrania było, żeby desperacko spróbować zwrócić na siebie uwagę Arka? Sama nie wiem. W każdym razie moje obawy sprawdziły się. Nie zaliczyła trzech ważnych przedmiotów. Nie dostała promocji do następnej klasy...

- To chyba jakiś dowcip! - powiedział Arkadiusz, gdy mu o tym powiedziałam. - Dlaczego, do cholery, ja nic o tym nie wiedziałem?! - krzyczał.

- Bo nie miałeś czasu chodzić na zebrania? - spytałam z drwiną.

- Ale ty chodziłaś! I to był twój psi obowiązek, powiedzieć mi o tym! - atakował. - Już ja bym ją przywołał do porządku. Wyszarpałbym jej te wszystkie kudły z głowy! Sprał tak, że na tyłku by przez tydzień nie usiadła!

- No właśnie - kiwałam głową. - Tylko to potrafisz...

Ale on już mnie nie słuchał. Krzyczał na córkę jak oszalały.

- I w przyszłym roku będziesz siedzieć nad książkami dniem i nocą! Będziesz uczyć się na piątkach! Już ja się o to postaram! - darł się.

- Grubo się mylisz - odparła wnuczka i dodała: - Nie pójdę więcej do szkoły.

- Co?! - Arek aż spąsowiał na twarzy.

- Rzucam budę - wzruszyła ramionami.

- I co niby masz zamiar robić?! Myślisz, że będziesz gniła w domu, a ja będę harował na twoje utrzymanie?! - pytał Arek.

- Nie, idę do pracy. Mam już nawet miejsce. W mleczarni - wyjaśniła spokojnie.

Z przerażenia zakryłam usta dłonią.

- Chcę na siebie zarabiać. I wreszcie uciec z tego cholernego domu - wypaliła. - Rzygać mi się na niego chce!

Boże, co za awantura wtedy wybuchła! Arek nie wytrzymał i uderzył Dorotę pięścią w twarz. Złapała się za policzek.

- Tak, chcę się uwolnić od ciebie! Tak samo jak mama! Wyprowadzam się! - rzuciła ze złością Dorota.

- Nie musisz! - odparł Arek.

- To ja się wyprowadzam - uśmiechnął się triumfalnie. - Już dawno chciałem to zrobić, ale żal mi was było. Sam nie wiem dlaczego zresztą. Ale teraz to już naprawdę koniec - dodał i poszedł się pakować! Tego samego wieczoru wyprowadził się do Ewy. Zostałyśmy z wnuczką same. Ja pogrążyłam się w rozpaczy, a ona stwierdziła, że ma nadzieję, że ojciec nie wróci, a potem zamknęła się w swoim pokoju. "To już naprawdę koniec. Koniec tej rodziny. Oni zupełnie poszaleli!", myślałam. I było mi tak strasznie smutno... Minął miesiąc. Jeden z najgorszych miesięcy w moim życiu. A potem... nagle w domu pojawił się Arek!

- Przyszedłeś po resztę swoich rzeczy? - spytałam go wprost.

- Nie, wróciłem - stwierdził ze wstydem.

- Jak to?! - zdziwiłam się.

- Zwyczajnie - wzruszył ramionami.

- A więc cię wyrzuciła! - pokiwałam głową. - Nie wszystko było tak, jak sobie wyobrażałeś, co?

- Błagam, mamo, nie teraz! - jęknął. - Gdzie Dorota? Muszę z nią pogadać...

- W pracy - powiedziałam. - Biedne dziecko haruje za marne grosze.

- Sama chciała... - szepnął Arek bez złości i to mnie już naprawdę zadziwiło. A potem mój syn zaskakiwał mnie jeszcze bardziej. Bo sam z własnej woli poprosił córkę, żeby rzuciła pracę i wróciła do szkoły. Wnuczka była chyba tak samo zaskoczona jego postawą jak ja, ale obiecała, że to sobie przemyśli. A potem cały dzień chodziła zadowolona jak nigdy. Ja też jestem zadowolona. I pełna nadziei. I myślę, że duża w tym wszystkim zasługa kobiety o imieniu Ewa. Nie znam jej, ale myślę, że pokazała Arkowi, jak trudno jest z nim wytrzymać. To ja miałam rację, mówiąc, że mój syn ma taką rodzinę, jaką stworzył. I jeśli on się nie zmieni, to jego rodzina zawsze będzie do niczego. Choćby z inną kobietą, choćby zaczynał wszystko od początku. Oby tylko on naprawdę to zrozumiał...

Jadwiga Z., 76 lat

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy