Reklama

"Precz, szatanie!"

Byłam bardzo zadowolona z wieczornego spotkania z młodzieżą, choć szłam na nie pełna obaw. Nie wiedziałam, jak młodzi ludzie zareagują na zmianę programu. Znana dziennikarka, która miała poprowadzić warsztaty z redakcji tekstów, zachorowała i nie mogła przyjechać.

Ale w zastępstwie przysłała swojego znajomego, księdza Marka, który od lat pracuje w redakcji katolickiego wydawnictwa. Obawiałam się, że młodzież źle przyjmie zastępstwo. Poza tym warsztaty prowadzone przez duchowną osobę mogły być po prostu... nudne. Na szczęście jednak nie były, bo ksiądz Marek okazał się genialnym prelegentem. Bawił widzów anegdotami, więc spotkanie przeciągnęło się do późnego wieczoru.

W końcu po jedenastej dzieciaki rozeszły się do swoich pokojów, a ja uświadomiłam sobie nagle, że zmiana prelegenta jednak oznacza dla mnie spory kłopot. Dziennikarka miała nocować ze mną w pokoju, ale mężczyźnie, szczególnie księdzu, nie mogłam tego zaproponować. "I gdzie ja mam go położyć?", myślałam nerwowo.

Reklama

Nagle przypomniałam sobie o małym pokoiku, w którym kiedyś mieszkał ogrodnik. Znajdował się on w przybudówce i wchodziło się do niego tylko od strony ogrodu. Wprawdzie od kilku miesięcy nikt tam nie mieszkał, poza kotami i jakimiś parkowymi zwierzętami, ale przecież wystarczy zapalić światło, żeby je przepłoszyć.

Przeprosiłam na moment gościa i pobiegłam przygotować dla niego nocleg. Potem zaprowadziłam księdza na spoczynek i życzyłam mu dobrej nocy.

Po północy obudziły mnie odgłosy burzy. Wprawdzie grzmoty i błyskawice trwały krótko, za to deszcz padał dość długo. Kiedy przed siódmą weszłam do jadalni, zobaczyłam przy stole księdza Marka. Siedział z pochyloną głową i zamkniętymi oczami, a w rękach trzymał... krucyfiks.

- Niech będzie pochwalony... - rzuciłam wesoło, ale zamiast zwyczajowej odpowiedzi, usłyszałam tylko głośne chrapnięcie.

Duchowny najwyraźniej spał... "Ale dlaczego tu?", zdziwiłam się.

Podeszłam na palcach do księdza i położyłam mu dłoń na ramieniu. Zrobiłam to dość delikatnie, ale mężczyzna bardzo się wystraszył. Zerwał się na równe nogi i wyciągnął w moją stronę krzyż.

- Precz szatanie! - krzyknął z dzikim błyskiem w oku, a ja przeżegnałam się.

- Co się stało?... - wyjąkałam. - Miał ksiądz zły sen?...

- Zły sen?! Ja przecież oka nie zmrużyłem! - zawołał. I rzeczywiście wyglądał na zmęczonego.

- Ale dlaczego?... A to pewnie przez tę burzę! - przypomniałam sobie.

- Nie przez burzę, tylko przez duchy!

- Przez duchy?... Ee...

- No tak! Całą noc się tłukły! Jeszcze przed burzą zaczęły walić do drzwi i wydawać okropne dźwięki. Najpierw myślałem, że to młodzież. Otworzyłem drzwi, a tam nikogo! Zamknąłem więc,

a one znowu! Stukały, jęczały, ach, mówię pani, to były nieziemskie odgłosy. Całą noc się modliłem i Pan Bóg łaskaw pozwolił mi wytrwać. Modlitwa odniosła skutek i nad ranem duchy odeszły... - opowiadał z przejęciem ksiądz.

Słuchałam go najpierw z powagą, ale potem zachciało mi się śmiać. Ja już wiedziałam, że to nie duchy stukały do drzwi księdza i wydawały te nieziemskie odgłosy, tylko... kuny!

Zaraz po wyprowadzce ogrodnika w jego mieszkanku oszczeniła się kuna. Nie przepędzałam jej, bo wiosna była chłodna. A potem sama się wyniosła. Jednak widać kuny bały się nadchodzącej burzy i postanowiły wrócić do dawnej kryjówki.

- No, najważniejsze, że uwolniłem te błąkające się dusze od ich męki i mogły odejść w zaświaty w pokoju - mówił zadowolony z siebie ksiądz.

Już, już chciałam mu powiedzieć prawdę i wytłumaczyć, że to wcale nie dusze czyśćcowe, tylko kuny tak łomotały do jego drzwi. Jednak w ostatniej chwili powstrzymałam się. Jakżeby to wyglądało, żeby duchowna osoba egzorcyzmy nad niewinnymi stworzonkami odprawiała? W końcu najważniejsze, że duchy, znaczy się kuny, odeszły w pokoju, a czy w zaświaty, czy do lasu, to już całkiem inna sprawa...

Ewa W., 43 lata

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy