Proszę księdza, tak mi wstyd...
Myślałam, że zabiję Baśkę, znaczy się moją szefową, za przetrzymanie mnie dzisiaj w robocie. A przecież rano powiedziała, że będę mogła wyjść wcześniej...
Dzisiaj przychodził do nas ksiądz po kolędzie! Byłam pewna, że nie wyrobię się ze sprzątaniem i przygotowaniem stołu do wizyty duszpasterskiej. A tu jeszcze musiałam lecieć do przedszkola po Natalkę, naszą pięcioletnią córeczkę. Miał ją odebrać mąż, ale dzwonił przed chwilą i powiedział, że stoi w korku... Kipiałam ze złości.
- A posprzątałeś chociaż? - zapytałam.
- No, właściwie to nie... - rzucił ze skruchą Roman. - Zaspaliśmy trochę...
- Później porozmawiamy - warknęłam złowrogo i pognałam do przedszkola.
Patrzyłam, jak córeczka powoli schodzi po schodach i aż się gotowałam.
- Zaraz przyjdzie ksiądz! Ruchy, Natka, ruchy! - pogoniłam ją.
- Kluchy leniwe! - zawołała radośnie, bynajmniej nie zmieniając swojego ślimaczego tempa.
Do przyjścia księdza zostało pół godziny! W końcu sama ją ubrałam i pobiegłyśmy do domu.
Weszłam do mieszkania i, zapominając o dziecku, zaklęłam siarczyście:
- O, k...! Ale syf!
Romek nawet nie ruszył palcem! Już w korytarzu walały się zabawki Natalii wymieszane z butami. Pod nogami chrzęścił piasek. Zlew w kuchni był cały zapakowany naczyniami po śniadaniu. Jako tako prezentował się jeszcze duży pokój, ale trzeba było odkurzyć.
"Cała nadzieja w tym, że ksiądz się trochę spóźni...", pomyślałam.
Zabrałam się do roboty. Zabawki i inne klamoty wrzuciłam po prostu do pokoju Natki i zamknęłam drzwi. Kuchnię też zamknęłam. Potem piorunem odkurzyłam duży pokój i wytarłam kurze. Na koniec nakryłam stół białym obrusem, zapaliłam świece, postawiłam miseczkę, do której nalałam wodę z kranu. "Nieświęcona...", przemknęło mi przez myśl, ale machnęłam ręką. Musiałam się jeszcze umyć, bo byłam potwornie spocona. Po chwili do mieszkania wpadł zziajany Romek.
- Ksiądz zaraz tu będzie - wydyszał. -"Śmierdzę jak skunks, ale już nie zdążę wziąć prysznicu", uznałam i poszłam się spryskać dezodorantem.
W tym czasie Romek włączył cicho jakąś kolędę i lampki na choince. Wyglądało to nawet dość ładnie. W tym momencie zadźwięczał dzwonek do drzwi. Pobiegłam otworzyć.
- Szczęść Boże... - zaczął ksiądz, ale zaraz się rozkasłał.
"O, kurczę, to pewnie przez ten mój dezodorant", pomyślałam w popłochu.
Na szczęście zaraz mu przeszło i zaczęliśmy śpiewać "Wśród nocnej ciszy...".
Potem ksiądz pokropił nas i pobłogosławił. Potem usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy rozmawiać.
- Masz już religię? - zapytał w pewnej chwili Natkę. - A znasz jakieś modlitwy?
- Pewno! - zawołała z dumą mała. - I ojcenas, i zdlowaśmalio, i anieleboze...
- To cudownie! Pokaż mi swój zeszyt - poprosił ksiądz.
- Dobla! - obiecała Natka i pobiegła do swojego pokoju.
Na chwilę zapadła cisza i pewnie dlatego tak dobrze było słychać, że najpierw coś z hukiem spadło, a potem to, co powiedziała Natalka...
- O kulwa! Ale syf!
Purpurowa ze wstydu zerknęłam na księdza. On jednak sprawiał wrażenie jakby w ogóle tego nie słyszał! Potem obejrzał zeszyt Natalii, pochwalił ją za ładne rysunki i postawił szóstkę. Na koniec podniósł się z krzesła i zaczął się żegnać. Przy drzwiach odwrócił się do nas i rzucił półgłosem:
- Macie uroczą córeczkę... Nie chodźcie z nią do logopedy. Ona tak cudownie sepleni...