Rozpaczliwe wołanie o miłość
Ze zdziwieniem patrzyłem, jak mój kolega z klasy, Rafał, cierpliwie odpowiada na niekończące się pytania mojej najmłodszej siostry, Zosi. Ja bym już dawno pogonił smarkulę, ale on lubił z nią rozmawiać. Może dlatego, że sam był jedynakiem.
- Zostaniesz na obiedzie? - do pokoju weszła moja mama. - Dziś mamy ruskie pierogi z cebulką!
- Super! Uwielbiam pani pierogi! - odpowiedział Rafał. Nie chciałem mu mówić, że u nas pod koniec miesiąca w kółko są pierogi albo kluski ziemniaczane - bo na nic innego nie starcza pieniędzy. Mama pracuje w sklepie, a tata jest na rencie. W domu się nie przelewa...
- Sorry, stary, że dziś tak skromnie - odpowiedziałem niby od niechcenia. - Ale mama dziś nie zdążyła po drodze z pracy kupić nic sensownego.
- Moja matka zostawia mi pieniądze, żebym zjadł obiad na mieście.
- To musi być fajnie! - wykrzyknąłem.
- Fajnie? - zadrwił kumpel. - Ile można samemu jeść obiady? Gapisz się tylko w ścianę albo w stół. A pogadać możesz sobie najwyżej z kelnerem. Ty to masz fajnie! Chciałbym mieć taką rodzinę jak twoja! Codziennie razem jecie obiad...
Nic na to nie powiedziałem, bo nie byłem nigdy na obiedzie w restauracji, a nie chciałem go urazić. Był bardzo drażliwy. Ja i Rafał odstawaliśmy od reszty klasy w liceum. Co do mnie, dobrze wiedziałem, o co chodzi - moja rodzina jest bardzo biedna. Przyzwyczaiłem się do tego, że nikt się ze mną specjalnie nie koleguje. Nie miałem i raczej nie będę miał modnych ciuchów, mp3, nowego komputera, telefonu. Za to zawsze na głowie siedzi mi szóstka rodzeństwa. Rafał to moje całkowite przeciwieństwo. Ma bogatych rodziców, piękny, własny pokój i modne ubrania. Wszyscy chłopcy w klasie chcą być jego kolegami, a dziewczyny robią do niego słodkie oczy już od pierwszego dnia w szkole. On jednak stronił od ludzi, nie odzywał się do nikogo. Na początku roku szkolnego usiadł koło mnie, a na przerwie wyciągnął kanapkę. Ja nie miałem drugiego śniadania - oddałem je młodszemu rodzeństwu.
- Chcesz? - spytał Rafał, widząc chyba, że jestem głodny. Podał mi dużą bułkę z szynką i sałatą. Rzadko jadłem takie pyszności, bo zwykle dostawałem chleb z topionym serem, a czasem nic.
- Częstuj się. Ja nie jestem głodny. Już mi bokiem to wszystko wychodzi.
- Taka kanapka? Przecież jest ekstra! - zdziwiłem się.
- Nie, to życie mi bokiem wychodzi - wyjaśnił ponurym głosem.
Nigdy jeszcze nie spotkałem się z takim pesymistycznym nastawieniem. Nawet w domu, gdy było całkiem źle, mama mówiła zawsze, żeby pamiętać o tym, że życie jest piękne.
- Wystarczy popatrzeć za okno, żeby się przekonać, że cały świat został dla nas stworzony. Na szczęście niebo, słońce, wiatr i kwiaty są jeszcze za darmo... Tego dnia po szkole Rafał poszedł ze mną do domu. Zjadł z nami żurek z jajkiem. Ja bardzo lubiłem chodzić do niego. Panowała tam cisza, nikt nie przeszkadzał, można było do woli korzystać z komputera... Ale Rafał nie znosił swojego domu, dlatego po lekcjach chodziliśmy do mnie.
- U nas jest zawsze cicho jak w trumnie! Mój dom jest martwy. Nienawidzę go! - powtarzał.
Muszę przyznać, że w głębi serca trochę mu zazdrościłem i nie bardzo rozumiałem, na co on tak narzeka. Opowiedziałem o tym wszystkim mamie, bo rozmowa z nią zawsze pomagała mi zrozumieć różne ważne rzeczy. Stałem oparty o zlew kuchenny i mówiłem, a mama obierała ziemniaki, słuchała mnie i kiwała głową.
- Czasem jest mi przykro, że wam nigdy nie dam takich wygód - w pewnej chwili wytarła ręce w fartuch. Zrobiło mi się głupio. Przecież nie dlatego jej to opowiadałem. Nie chciałem, by myślała, że narzekam. Wiem przecież, że ciężko pracuje, a to, że tata miał na budowie wypadek, to przecież nie jego wina.
- Ja nie narzekam, tylko tak opowiadam... - bąknąłem więc niepewnie, a mama spojrzała na mnie z ciepłym uśmiechem.
- Wiem, synku. I mi też troszkę żal tego Rafała. On taki samotny... A ja przynajmniej mam tę świadomość, że jak nas - mnie i taty - zabraknie, to nigdy nie będziesz sam. Po tej rozmowie z mamą miałem lepszy nastrój. Za to Rafał był coraz bardziej ponury.
- Myślisz czasem o śmierci? - spytał mnie pewnego wieczoru.
- Raczej nie, bo po co? - odparłem na to.
- Naprawdę? - zdziwił się i zrobił grymas, jakby go coś zabolało.
- Słuchaj, co się z tobą dzieje? - zapytałem zaniepokojony. - Ostatnio obrywasz same jedynki, dziwnie się jakoś zachowujesz. Gadasz ciągle o tej śmierci, aż się nieswojo robi.
- Ech, nie przejmuj się tym, stary - klepnął mnie w ramię. - To nieważne! Wchodząc do swojej bramy, odwrócił się jeszcze i pomachał mi ręką na pożegnanie. Jakoś nie mogłem się uspokoić po powrocie do domu, bo ten jego nastrój i na mnie źle wpływał. A kiedy pakowałem plecak na następny dzień do szkoły, znalazłem ten list! "Dzięki, że ten ostatni dzień w moim życiu mogłem spędzić z Tobą. Rafał".
- Mamo! - krzyknąłem, wpadając z impetem do pokoju, gdzie rodzice szykowali się do spania. - Muszę natychmiast wyjść, bo...
- Uspokój się, Marek, i mów, o co chodzi! I nie krzycz, dzieci pobudzisz, ledwo co zasnęły - upomniała mnie mama. Bez słowa pokazałem jej list. Ledwo rzuciła okiem, zbladła.
- Dzwonię na policję, a ty leć do niego! Wypadłem z domu w samej bluzie, ale nie czułem zimna. Na szczęście Rafał mieszkał niedaleko, więc choć mocno zdyszany, w parę minut byłem już na schodach w jego kamienicy. Miałem tylko nadzieję, że nie jest za późno.
- Rafał! Otwieraj! - wrzasnąłem, tłukąc pięściami w solidne, piękne drzwi. Hałas sprawił, że na korytarz wybiegł sąsiad rodziców Rafała. Wiedziałem, że jest jakimś adwokatem czy sędzią. Kimś ważnym w każdym razie. Od razu na mnie naskoczył.
- Co ty sobie wyobrażasz, chłopcze? Wrzaski o tej porze? Zaraz wezwę policję!
- Niech pan wzywa! Moja mama już do nich dzwoniła! Rafał chce popełnić samobójstwo! Trzeba wyważyć drzwi! Rafał! Otwieraj! Zanim sąsiad odpowiedział, po schodach wbiegli już policjanci. Na szczęście raz- dwa rozprawili się z drzwiami.
- Ty tam lepiej nie wchodź - jeden z nich złapał mnie za kaptur bluzy. - Nie wiadomo, co się dzieje w środku.
- Tam jest mój przyjaciel!
- Wszystko będzie dobrze! Zaraz przyjedzie karetka... A gdzie są rodzice tego chłopaka?
- Pewnie w pracy... - podpowiedział sąsiad. - Trzeba ich zawiadomić. Ja może zadzwonię...
Po chwili z bezsilnością i przerażeniem patrzyłem, jak wynoszą na noszach zakrwawionego Rafała.
- Żyły sobie podciął chłopak! Boże, co za nieszczęście! - powiedział ktoś za mną. Przez to całe zamieszanie pod drzwiami zgromadził się cały tłum gapiów.
- Do jakiego szpitala go zabierają? - zapytałem policjanta, który wcześniej nie pozwolił mi wejść do środka. Spojrzał na mnie uważnie.
- A, to ty! Powiedz, jak się nazywasz i gdzie mieszkasz - zanotował coś szybko, a potem dodał: - No, twój przyjaciel dużo ci zawdzięcza!
- Będzie żył? - zapytałem z nadzieją.
- Ja bym mu spuścił niezłe lanie za takie wygłupy, gdybym był jego ojcem! To na szczęście była tylko nieudana próba samobójcza - powiedział surowo policjant. - Teraz to się wam w głowach przewraca, za dobrze wam jest, i tyle! Tu masz adres szpitala... I jedź do domu! Twoi rodzice też pewnie od zmysłów odchodzą! Mama czekała na mnie, chodząc w szlafroku z kąta w kąt. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem jej tak zdenerwowanej.
- Zrobiłam ci herbatę. Wypij zaraz. Dobrze, że już jesteś, bo chciałam ojca wysłać za tobą - powiedziała na mój widok. - Cały się trzęsiesz z zimna! Co z nim?
- Mamo, to było straszne! Tyle krwi... Ale nie denerwuj się, wszystko będzie dobrze, policja zaraz wpadła i przyjechała karetka... - uspokajałem ją.
- Mój Boże, jak bardzo musiał się czuć nieszczęśliwy, żeby coś takiego zrobić - stwierdziła ze smutkiem. Rano od razu pojechaliśmy do szpitala. Tam, na korytarzu, po raz pierwszy zobaczyłem mamę Rafała. Wyglądała, jakby była jego siostrą, do tego bardzo ładna i elegancka. Zdziwiła się na nasz widok.
- Państwo do Rafała? Pewnie przyszliście ze szkoły? - zapytała.
- To pani nie zna jeszcze najlepszego przyjaciela swojego syna? - odparła moja mama z przekąsem. Postanowiłem zostawić je same. Jak moja mama jest zła, to lepiej zejść z drogi, bo zawsze wygarnie to, co jej leży na wątrobie. A w słowach wtedy nie przebiera. Rafał leżał blady i zmęczony. Oba nadgarstki miał obandażowane. Podszedłem do niego. Chciałem go chwycić za rękę, ale zobaczyłem kroplówkę i przestraszyłem się, że jeszcze zrobię mu krzywdę. Stanąłem więc tylko koło łóżka.
- Ale nas wszystkich nastraszyłeś! - powiedziałem, a on spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
- Nie chciałem nikogo nastraszyć... Chciałem tylko... odejść... Zresztą, kogo miałbym straszyć? Nikogo i tak nie było w domu... A ja nikomu nie jestem potrzebny... - wyszeptał.
- Człowieku, daj spokój! - zdenerwowałem się. - Jak możesz mówić, że jesteś niepotrzebny! Przecież nawet moja mama dziś tu ze mną przyszła. Specjalnie zwolniła się z pracy, żeby zobaczyć, czy wszystko u ciebie w porządku. Mogłeś mi powiedzieć, że masz jakiś kłopot! Przecież bym ci pomógł. No, to o co chodzi? - naprawdę mnie rozzłościł. Byliśmy w końcu kumplami! Zza drzwi dochodziły podniesione głosy naszych matek. Nawet nie chciałem patrzeć na szybę oddzielającą pokój od korytarza.
- Wiesz... Może i mam dom, ale nie mam rodziny - odezwał się Rafał po chwili milczenia. - Ty może tego nie zrozumiesz.... Wiem, że u was ciężko z kasą, ale jesteście fajną rodziną... Dlatego chciałem ci podziękować tym listem... Bo w ostatnim czasie najlepiej czułem się z tobą, z twoją mamą i tatą, no i z Zośką.
- Na pewno jej to powtórzę, będzie wniebowzięta! - odparłem z uśmiechem. - A teraz obiecaj, że nigdy więcej nie zrobisz czegoś takiego! Przecież jestem moim kumplem. Z kim będę siedział w ławce?
On odwrócił twarz do ściany. Wiedziałem, że nie chce rozmawiać o tym, co zrobił. Po cichu wyszedłem z pokoju. Na korytarzu rozmowa przybrała już inne tony. Mama Rafała płakała, a moja mówiła coś łagodnie. Taka już jest: najpierw się pogniewa, a potem przytula i pociesza. Ja jednak nie miałem ochoty na pocieszenia.
- Dziękuję ci, dziękuję - powiedziała do mnie od razu mama Rafała. - To ty jesteś tym dzielnym chłopakiem, który uratował życie mojemu synowi. Zadzwoniłam już nawet do dyrektora szkoły, żeby cię nagrodził za takie zachowanie! Twoja mama właśnie wszystko mi opowiedziała... - jej głos niebezpiecznie zadrżał.
- Proszę pani, ja nie chcę żadnych nagród... Zrobiłem to, bo Rafał jest moim najlepszym przyjacielem - odparłem wzruszając ramionami. - I korzystając z okazji chciałbym panią o coś poprosić... Chciałbym, by pani coś mi obiecała.
- Słucham - przyjrzała mi się uważnie. - Proszę mi obiecać, że będzie pani mniej pracować, że znajdzie pani dla niego więcej czasu, że pogra pani z Rafałem w karty... On to bardzo lubi, często grał z moim tatą - wyrzuciłem z siebie jednym tchem. Mama Rafała patrzyła na mnie zdziwiona i zaszokowana.
- Jak to - grała w karty? I co ma do tego moja praca? Przecież ja to wszystko robię dla niego! - powiedziała oburzona. - A poza tym, kim ty jesteś, żebym ci się musiała tłumaczyć? - w jej głosie słyszałem ostrą nutę.
- Czy Rafał naprawdę musiał prawie umrzeć, żeby pani zrozumiała, że on potrzebuje rodziny? Właśnie przed chwilą mi to powiedział! - dodałem i wziąłem za rękę moją mamę. - Teraz i ja rozumiem... Może jesteśmy biedni, ale za to w naszym domu z pewnością nie brakuje miłości - rzuciłem jej te słowa w twarz. Gdy wychodziliśmy, odwróciłem się. Zobaczyłem, jak mama Rafała siada przy jego łóżku. Chyba mieli sobie dużo do powiedzenia. Miałem nadzieję, że się wreszcie dogadają.
- Bardzo ładnie to powiedziałeś, Marek, jak naprawdę dorosły facet - za bramą szpitala mama poprawiła mi szalik. - Jestem z ciebie bardzo dumna! Teraz w szkole jestem uważany za bohatera, dostałem nawet dyplom. Wszyscy chcą się ze mną zaprzyjaźniać, ale ja czekam na Rafała. Jego miejsce w ławce koło mnie jest na razie puste, ja jednak wiem, że wróci do klasy, musi wrócić. A wtedy po szkole, jak dawniej, pójdziemy do mnie do domu na kopytka. Może nawet zaprosimy jego rodziców?
Marek W., 18 lat