Reklama

Smutne losy pięknej Heleny

Niewykluczone, że jestem jedyną osobą, która nosi w sercu zdarzenia z tamtych lat, i właśnie dlatego postanowiłam podzielić się jednym z najbardziej wzruszających wspomnień mojego życia?

Lata trzydzieste ubiegłego wieku były dla moich bliskich okresem prosperity. Tak dobrego okresu jak druga połowa dwudziestolecia międzywojennego nikt z rodziny nie potrafił sobie przypomnieć.

Wuj, wówczas blisko czterdziestoletni mężczyzna, przeprowadził kilka korzystnych inwestycji i w ciągu trzech lat dorobił się pokaźnego majątku. Część pieniędzy zainwestował, a resztę postanowił roztrwonić na zagraniczne wojaże. Jednym z miejsc, które wtedy odwiedził, była Grecja. I stamtąd właśnie mój krewniak przywiózł sobie niezwykłą "pamiątkę".

Reklama

- To kraj cyprysów, urodziwych kobiet i morza tak błękitnego jak oczy twojej matki? - opowiadał mi po powrocie.

Słuchałam jego słów jak urzeczona, gdy do pokoju weszła śliczna, niespełna dwudziestoletnia dziewczyna. Miała wielkie czarne oczy i długie włosy, których gęste pukle opadały na jej oliwkowe ramiona.

- Ach, gdzież moje maniery! - zawołał. - Brydziu, pozwól, że ci przestawię, to Helena, moja żona? - usłyszałam i z wrażenia aż dech mi zaparło.

- To wuj się ożenił? Ale gdzie? Kiedy?

- A gdzie miałem się żenić, jak nie w ojczyźnie mojej małżonki? - zaśmiał się, potem powiedział coś po angielsku, a Helena rzuciła kilka słów w odpowiedzi.

- Ona nie mówi po polsku? - zapytałam, a wuj znowu się zaśmiał.

- Też coś! A jak ma mówić, skoro mieszka tu dopiero od dwóch dni? Słyszysz przecież, że nawet między sobą rozmawiamy po angielsku. Ale nie martw się, powzięliśmy takie postanowienie, że ja się dla niej nauczę greckiego, a ona dla mnie polskiego, więc niedługo sobie porozmawiacie.

Helena położyła mi dłoń na ramieniu i głośno wymówiła moje imię. Była tak ujmująca i radosna, że od razu ją polubiłam. Przeczuwałam jednak, że reszta rodziny nie przekona się do niej zbyt łatwo.

Czas pokazał, że miałam rację.

Gdy wujek rozgłosił wszystkim radosną nowinę, zaczęły się plotki. Kuzynki i ciotki narzekały, że to obca, prawosławna, że połasiła się na majątek. Ja jednak, mimo młodego wieku, dobrze widziałam, że Helena wpatrzona jest w wuja jak w obrazek. I to jego urok sprawił, że porzuciła słoneczną Grecję dla pochmurnej Warszawy.

Mimo złośliwych przytyków ze strony krewnych, pierwsze wspólne lata młodzi małżonkowie spędzili sielankowo. Wuj prężył dumnie pierś, prowadząc pod ramię młodziutką Helenę, i na każdym kroku opowiadał, jaki z niego szczęściarz. Ale potem nastał rok 1939, wojna wisiała w powietrzu, a interesy wuja nie rozwijały się tak wspaniale. Stres wywołany problemami finansowymi nasz krewniak odreagował w domu. I choć Helena nigdy o tym nie mówiła, dobrze wiedziałam, że mąż ma do niej pretensje o to, że jest rozrzutna i że jeszcze nie mają dziecka.

- Musi być wam teraz ciężko, prawda? - pytałam, patrząc w jej smutne oczy.

- A komu jest lekko? - mówiła smutno. - Możemy tylko modlić się o lepsze.

I faktycznie była w niej ta wiara, że wystarczy przeczekać ten trudny okres, a potem wszyscy będziemy szczęśliwi.

Niestety, życie po raz kolejny spłatało nam figla. Jakaś zagraniczna firma, w którą mój ojciec i wuj zainwestowali resztę fortuny, licząc na spore zyski, zaczęła podupadać. Jedynym ratunkiem był wyjazd za granicę, który pozwoliłby pilotować sprawy na miejscu. Pozostało jeszcze ustalić, który z nich na najbliższych kilka miesięcy pożegna się z krajem.

Pamiętam, że tego dnia wuj i Helena przyjechali do domu mojego ojca, by porozmawiać o finansach. Kiedy mężczyźni zniknęli w gabinecie, usiadłam z Heleną przy fortepianie, żeby trochę poćwiczyć grę i zapomnieć o naszych bolączkach.

Kilka godzin później dołączył do nas wuj i oświadczył, że jutro wyjeżdża z Polski, sam. Helena momentalnie pobladła. Chwyciła go za rękę i zaczęła prosić, by jej nie zostawiał, tylko zabrał ze sobą.

- Pomogę ci, znam języki... Przecież sam mówiłeś, że to może trwać miesiącami?

- I dlatego lepiej będzie, jeśli tu zostaniesz - odparł ostro. - Kobieta nie powinna się mieszać w interesy swojego męża. Szkoda, że tego nie rozumiesz.

Domyślałam się, że wuj, który dawniej nie stronił od damskiego towarzystwa, ma już dość ciągłej obecności żony i zatęsknił za kawalerskim życiem. Czułam się bardzo niezręcznie jako świadek tej sytuacji. Chciałam opuścić pokój, ale wuj mnie powstrzymał i powiedział Helenie:

- Brygida potrzebuje kogoś, kto dotrzyma jej towarzystwa. Ty się nią zajmiesz - stwierdził, a potem dodał zimno: - Widzisz, nie zostawiam cię samej?

Następnego dnia wyjechał.

Helena zrobiła się niezwykle posępna. Swoje piękne włosy upięła w kok i, choć zbliżało się lato, zwiewne jasne sukienki zastąpiła ciemnymi powłóczystymi sukniami. Próbowałam ją jakoś pocieszyć, ale mi to nie wychodziło. Zresztą w tamtych czas trudno było o optymizm. Sytuacja w kraju zrobiła się bardzo napięta, więc mój ojciec zdecydował, że pod koniec roku opuścimy Polskę i pojedziemy do Francji. Trochę się tym zmartwiłam, bo francuski nie był moją mocną stroną.

- Nie ma rady, musimy ci zatrudnić korepetytora - zdecydował ojciec.

I tak na początku czerwca pojawił się u nas pan Adam, młody zdolny student romanistyki, który pomagał mi podreperować tę nieszczęsną francuszczyznę.

Ponieważ byłam dorastającą panną, mama zdecydowała, że podczas lekcji będzie mi towarzyszyć Helena. Wszyscy uznali, że to dobre rozwiązanie. Bo cóż może grozić młodej dziewczynie, którą ma na oku stateczna mężatka?

Faktycznie, w towarzystwie Helenki byłam całkowicie bezpieczna, zwłaszcza że w przerwach między lekcjami cała uwaga młodego korepetytora skupiała się wyłącznie na wielkich czarnych oczach mojej towarzyszki.

- Zachowanie tego pana pozostawia wiele do życzenia - oznajmiła mi któregoś dnia wyraźnie oburzona Helenka. - Co on sobie myśli, Brydziu? Wydaje mu się, że może mnie tak przewiercać wzrokiem, bo mam ciemniejszy kolor skóry niż on?

- Naprawdę myślisz, że to przez twoją skórę? - zachichotałam. - Tak na moje oko to on się w tobie kocha, Helenko.

Dziewczyna oblała się rumieńcem.

- Nie sądzę - odparła bez przekonania.

Ale następnym razem patrzyła już na pana Adama przychylniejszym wzrokiem, a po skończonej lekcji wdała się z nim nawet w krótką rozmowę.

Szybko okazało się, że moją opiekunkę i tego pana więcej łączy niż dzieli. Byli w podobnym wieku. Adam, który wcześnie stracił rodziców, czuł się bardzo samotny, a ona z dala od rodzinnego kraju i męża doskonale rozumiała to uczucie.

W lipcu mój ojciec postanowił, że powinnam spędzić trochę czasu na wsi i odpocząć od zgiełku miasta. Nie chciał jednak przerywać moich lekcji, więc polecił, żebym zabrała ze sobą Helenę i Adama.

- Chyba nie powinnam jechać? - oznajmiła Helenka. - A jeśli mój mąż wróci?

- Och, teraz na pewno nie da rady. Pojedź, wypocznij? To dobrze ci zrobi?

No i pojechaliśmy.

To było naprawdę wyjątkowe lato. Ciepłe, słoneczne i takie leniwe. Każdego dnia po lekcjach chodziliśmy na spacery po okolicy. Zauważyłam, że te eskapady bardzo poprawiały humor Helenie. Znów rozpuściła włosy, a ciemne suknie zastąpiła przewiewnymi letnimi ubraniami. Oczywiście tę nagłą zmianę tłumaczyła przede mną i przed sobą samą upałami. Choć już wtedy obie wiedziałyśmy, że to nie temperatura, ale znajomość z młodym studentem przywróciła jej radość życia?

Pewnej niedzieli skręciłam sobie kostkę i nie mogłam wyjść z nimi na spacer. Helena upierała się, że zostanie ze mną. Dzień był niezwykle piękny, nie miałam więc serca, by przykuwać ją do mojego łóżka. Uparcie więc przekonywałam, że powinna pójść razem z Adamem.

- Poradzę sobie - zapewniałam. - Idźcie. Szkoda dnia i tego wspaniałego słońca.

W końcu Helenka dała się przekonać.

Dopiero później zrozumiałam, jak nierozważnie postąpiłam, wysyłając ich na ten spacer tylko we dwoje. Choć może to, co zaszło między nimi i tak by się zdarzyło, a ja jedynie przyspieszyłam nieuniknione? Dziś już nie sposób zgadnąć. W każdym razie gdy wrócili, na ich twarzach malowało się coś na kształt radości i zakłopotania.

Nie byłam Sherlockiem Holmesem, ale szybko dostrzegłam te ukradkowe spojrzenia, mimowolnie muśnięcia rąk, błysk w oczach Helenki i rumieniec, który nie opuszczał jej twarzy.

Wieczorem Adam zrobił dla nas ognisko. Śmiał się i żartował, a w dodatku nawet przez moment nie spuszczał Heleny z oczu. Ona jednak unikała jego spojrzenia, jakby speszona tym, co zaszło.

Przez kolejne dni oboje zachowywali się tak, jakby próbowali ukryć przede mną łączące ich uczucie. Zwracali się do siebie bardzo oficjalnie. Początkowo trochę mnie to zdziwiło, a potem rozbawiło, i to do tego stopnia, że zaczęłam się śmiać.

- Co cię tak bawi, Brydziu? - zapytała zdumiona Helenka.

- Wy - odparłam beztrosko. - Przecież ja i tak się wszystkiego domyśliłam.

- Chyba nie rozumiem - odparła, choć rumieniec, który palił ich policzki, był najlepszym dowodem na to, że skłamała.

Kiedy oboje upewnili się, że nic nie wygadam i że można mi ufać, przestali odgrywać przy mnie chłodną obojętność. Podczas naszych wspólnych spacerów Adam coraz częściej trzymał Helenę za rękę, a kilka razy, gdy udawałam, że nie patrzę, skradł jej całusa. Niestety, tę otwartość w okazywaniu sobie uczuć dostrzegli też inni. Wkrótce cała wieś huczała od plotek, które szybko dotarły do rodziny.

Moja mama uznała ten romans za swoją osobistą porażkę. Powiadomiła więc wuja, żeby wracał do kraju, a całej naszej trójce kazała natychmiast wracać do miasta.

Helena i Adam domyślili się, że odkryto ich romans. Mimo to ostatnie dni na wsi spędziliśmy w szampańskich nastrojach, delektując się każdą wspólną chwilą, jaka nam jeszcze została. Przez całą powrotną drogę młodzi szeptali sobie na ucho słodkie wyznania. Do mnie docierały tylko strzępki ich rozmów: "kocham cię... nie zapomnę...". Gdy patrzyłam, jak się żegnają na stacji kolejowej, nie miałam pojęcia, że widzę Adama po raz ostatni.

Nasz powrót do miasta zbiegł się z wybuchem wojny i przyjazdem wuja. Walka o finanse sprawiła, że w ciągu tych kilku miesięcy przybyło mu parę lat. Postarzał się, zgorzkniał i zrobił się jeszcze bardziej zawzięty niż przedtem. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, bym domyśliła się, że wie o tym, co zaszło na wsi, i że nigdy nie wybaczy Helenie zdrady. Ona jednak znosiła jego ataki wściekłości z godną podziwu dumą i powagą.

W połowie października ojciec zdecydował, że nie możemy dłużej zwlekać z wyjazdem do Francji. Wuj jednak odmówił, twierdząc, że już dość tułał się po świecie i nie będzie uciekać przed Niemcami z kraju. Helena, choć pozostawił jej wolną rękę, postanowiła zostać razem z nim.

Przez całą wojnę nie miałam od nich żadnych wiadomości. Dopiero wiele lat później udało mi się ustalić, co się stało z Heleną, Adamem i moim wujem.

Jeszcze we wrześniu 1939 roku Adam zaciągnął się do AK i włączył się do walki. Udało mu się tam przetrwać dwa lata. Ale gdy w czterdziestym pierwszym dowiedział się, że Helena jest w obozie koncentracyjnym, postanowił ją odnaleźć. Zanim dotarł na miejsce, został zdemaskowany i zastrzelony.

Jak na ironię losu, w tym samym czasie w obozie koncentracyjnym zmarła Helena. Trafiła tam kilka miesięcy wcześniej - z łapanki. Ludzie mówili, że to przez jej egzotyczną urodę. Ciemne włosy i oczy sprawiły, że wzięto ją za Żydówkę. Rodzice powiedzieli mi później, że wuj miał wpływy i mógł ją uwolnić. Ale nie zrobił tego. Najwyraźniej to była kara, jaką wymierzył żonie za niedotrzymanie wierności. Zresztą on też nie doczekał wolnej Polski. Zmarł na początku 1945 roku, w swoim pięknym, choć pustym domu. Na zawał...

Ostatnio coraz częściej wracam pamięcią do tych dni. Prześladują mnie obrazy i strzępki wspomnień. I choć minęło siedemdziesiąt lat, wciąż zastanawiam się, jak potoczyłyby się losy tej trójki, gdyby wojna nas ominęła.

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy