Reklama

Sposób na zazdrośnika

Wszyscy doskonale wiedzieli, że szaleję za żoną i że nie pozwolę, by ktoś stał się dla niej ważniejszy niż ja.

Tamten pierwszy dziwny mail przyszedł miesiąc temu, w piątek. Nie zwróciłem na niego większej uwagi, myśląc, że pewnie któryś z kumpli się wygłupia. Wszyscy znajomi przecież wiedzieli, że jestem zazdrosny o Iwonę i nieraz żartowali sobie ze mnie. Więc gdy przeczytałem na ekranie monitora, że mam uważać na żonę, wzruszyłem tylko ramionami. Ale gdy w następny piątek po przyjściu do firmy otworzyłem komputer i znów zobaczyłem list od Życzliwego, poczułem lekkie ukłucie w sercu.

Ten nieznajomy zwracał mi uwagę na częste, popołudniowe wyjścia mojej żony z domu. Popatrzyłem po twarzach kumpli z pracy i nic... Siedzieli pochyleni nad robotą, żaden nawet na mnie nie spojrzał. Ale to musiał być któryś z nich, wszyscy wiedzieli, jak wściekle byłem o nią zazdrosny. O każdy jej uśmiech skierowany nie do mnie, każde cieplejsze spojrzenie, życzliwy ruch ręką. I nic na to nie mogłem poradzić.

Reklama

Jakiś czas temu byłem zazdrosny nawet o Kolę, czarnego kudłatego kundelka, którego Iwonka bardzo kochała. I to już wystarczyło, abym wprost znienawidził tego psa. Uważałem, że żona poświęca mu zbyt dużo czasu. Bywało i tak, że z powodu Koli dochodziło między nami do starć. Teściowa miała mi za złe taki stosunek do zwierzaka i często robiła mi wymówki.

- Przecież to tylko pies - wzdychała.

- Mamo, daj spokój, może Marcin ma rację - oponowała w takich chwilach Iwona. - Skoro tak bardzo nie lubi Koli, to może... rzeczywiście powinniśmy się jej pozbyć.

- No, ja nie wiem, ale nie będę się wtrącać - teściowa rozkładała ręce.

"Chciałbym to widzieć, nie będzie się wtrącać... Jakbym nie znał własnej teściowej...", pomyślałem. Ale ona nic nie mówiła, tylko wzdychała, jakby jej córce działa się jakaś krzywda. A ja przecież nie robiłem jej nic złego, wprost przeciwnie, kochałem ją do szaleństwa i oczekiwałem od niej tylko tego samego. Jednak gdy pewnego dnia wróciłem z pracy, nie zastałem zwierzaka w domu.

- Gdzie Kola? - zdziwiłem się, gdy jak zwykle nie powitała mnie szczekaniem.

- Och, wiesz, wolałam ją oddać - powiedziała spokojnie Iwonka, jednak słyszałem w jej głosie nutkę żalu. - Po co mielibyśmy się sprzeczać z jej powodu. Mama wzięła ją do swej przyjaciółki, będzie tam miała dobrze - szybko odwróciła się, ale ja zdążyłem dostrzec w jej oczach łzy.

Zrobiło mi się głupio i nawet jakby trochę wstyd. W pierwszej chwili chciałem pobiec za żoną, zaprotestować, prosić, aby przyprowadziła z powrotem psa. Jednak to uczucie szybko minęło, bo... poczułem nawet zadowolenie. Przecież to dla mnie lepiej, że pozbyliśmy się Koli, mogłem mieć żonę tylko dla siebie. Sprzeczki między nami ustały zupełnie, a ja starałem się nie zauważać smutku żony, gdy czasami stawała w oknie i patrzyła na ciemną ulicę. Jakby kogoś wyglądała...

Jeszcze nachodziły mnie lekkie wyrzuty sumienia, ale w końcu i one ustały. Czułem się taki szczęśliwy... Aż do tamtego feralnego piątku, kiedy dostałem anonim. Wykasowałem go natychmiast, przekonany, że to tylko jakiś kawał kolegów. Jednak minął tydzień i w mojej poczcie znowu pojawił się następny list od Życzliwego. "Dlaczego pan lepiej nie pilnuje żony? Ona pana zdradza!", pytał na wstępie.

Poczułem, jak ogarnia mnie gniew. To już przekraczało granice przyzwoitości. Bo to nie był głupi kawał, ale zwykła podłość! Spojrzałem na twarze kolegów. No jasne, każdy udawał, że o niczym nie wie. Ale ja nie byłem głupi. Zabrałem się do pracy. Jednak nie mogłem się skupić. "Jak ktoś śmie rzucać takie oszczerstwa na moją żonę?!", wściekałem się. Minął tydzień, nadszedł następny piątek. Idąc do pracy, nie mogłem pozbyć się jednej, jedynej myśli. Czy dzisiaj znowu dostanę list? Był. "Nie chce mi pan wierzyć, a jednak żona ciągle pana zdradza. Niech się pan sam o tym przekona jeszcze dzisiaj...", pisał ten ktoś i podał mi adres i godzinę. Sam już nie wiedziałem, co o tym sądzić.

Zazdrość ogarniała moje serce, duszę i umysł. Nie mogłem o niczym innym myśleć, tylko o tym, że moja żona rzeczywiście będzie z... No właśnie, z kim?! Uliczka, o której pisał Życzliwy, leżała na peryferiach miasta. Szybko znalazłem właściwy numer. Schowałem się w bramie naprzeciwko i czekałem. Serce biło mi niespokojnie. Wciąż jeszcze byłem przekonany o niewinności żony, ale zdradziecka zazdrość wdzierała się powoli w moje serce... Niespokojnie wpatrywałem się w bramę naprzeciwko. I nagle! Nie, to niemożliwe! Ulicą szła Iwona i zmierzała wprost pod wskazany adres.

Do kogo ona tak się spieszyła?... Do kochanka?! Zalała mnie złość. A więc to jednak była prawda, żona mnie zdradzała! Już miałem za nią pobiec, w pierwszym odruchu wściekłości, ale na szczęście powstrzymałem się. Musiałem trochę ochłonąć. Postanowiłem jeszcze chwilę poczekać, a potem wpaść tam i nakryć oboje! Wziąłem głęboki oddech i już miałem wybiec ze swego ukrycia, gdy nagle znowu zobaczyłem żonę. Wychodziła z bramy, ale nie sama. Bo przy jej boku... Znowu twarz zalała mi gorąca fala krwi, tym razem wywołana wstydem.

Bowiem przy boku żony, skacząc, szczekając, wprost nieprzytomna z radości łasiła się czarna, kudłata kula. Szczęśliwa, że idzie na spacer ze swą panią. I znowu chciałem pobiec w stronę żony, ale powstrzymał mnie wstyd. A wieczorem objąłem Iwonę ramionami i mocno przytuliłem do siebie.

- Wiesz, jakoś tak pusto zrobiło się ostatnio w domu - westchnąłem. - Jednak chyba trochę brakuje mi Koli.

Z uśmiechem patrzyłem, jak oczy żony rozszerzają się w radosnym zdumieniu.

- Naprawdę? - zawołała. - Zgodziłbyś się, żebym przywiozła ją z powrotem?

- No pewnie, pojedziemy po nią jutro... W weekend przywieźliśmy Kolę do domu. Widziałem, jak psina cieszy się, jak biega, obwąchując znajome kąty. Widząc radość żony, też byłem zadowolony. A w myślach układałem już sobie, co w poniedziałek powiem kolegom o ich dowcipie... I tak bym pewnie zrobił, gdyby nie podsłuchana rozmowa. Wychodziłem akurat z łazienki, gdy usłyszałem przyciszony głos Iwony. Rozmawiała z kimś przez komórkę.

- Udało się, mamusiu - śmiała się cicho. - Kola jest już w domu. Miałaś świetny pomysł z tymi anonimami... Ale trochę mi głupio przed Marcinem...

Stanąłem jak wryty. A więc to zmowa teściowej i mojej żony? No, to ja im teraz pokażę, odegram się za te anonimy... Czerwony ze złości, już miałem ruszyć do pokoju, żeby wszystko wygarnąć Iwonie, ale poczułem coś ciepłego na stopach. Spojrzałem w dół... To Kola lizała mnie, wesoło merdając ogonem. I w tym momencie cała złość ze mnie opadła. A niech im będzie... Moja żona jest taka szczęśliwa, a ja dostałem porządną nauczkę. Ale że też nie doceniłem teściowej? Będę się musiał teraz mieć na baczności, bo nie wiadomo, kiedy znowu coś wymyśli. Ale co prawda to prawda, nauczka mi się należała.

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy