Reklama

Szukałam pracy, znalazłam faceta

Niedawno skończyłam studia i nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Może gdybym nie rozstała się z Pawłem, moim narzeczonym, zostałabym w mieście i robiłabym to, o czym zawsze marzyłam. Ale tak... W każdym razie wróciłam do rodzinnego miasteczka i zaczęłam szukać pracy. Niestety, nie było to łatwe. Na prowincji trzeba mieć układy, żeby dostać etat w liceum, gimnazjum czy choćby podstawówce. A w mojej rodzinie nie było żadnego wójta, burmistrza czy choćby radnego.

Miałam dyplom świeżo upieczonej pani magister i urodę typowej blondynki. To drugie, wbrew pozorom, zamiast pomagać, stanowiło przeszkodę. Ja sama byłam przeczulona na tym punkcie. Chciałam, by doceniano mój intelekt, a nie wygląd. Dawno już zrezygnowałam z ideałów i celów wyznaczonych sobie w czasie studiów. Kiedyś, gdy zaczynałam studia, marzyłam, że zostanę znaną dziennikarką telewizyjną czy radiową. Jednak wyjazd ze stolicy niweczył te plany. Na prowincji mogłam zostać jedynie nauczycielką... Złożyłam podania do wszystkich okolicznych szkół, jednak pozostały bez echa. Mimo to postanowiłam się nie poddawać.

Reklama

Kupiłam kilka lokalnych gazet ukazujących się w regionie i zaplanowałam atak na froncie medialnym. Napisałam reportaż z podróży na Litwę, jednej z nielicznych, jakie udało mi się odbyć podczas studiów, i ruszyłam do redakcji miejscowego "Gońca". Weszłam nieśmiało do pokoju, w którym siedział młody i sympatycznie wyglądający dziennikarz. Zapytałam, czy redakcja nie zamieściłaby reportażu z podróży na Litwę. Siedzący za komputerem mężczyzna spojrzał na mnie z zainteresowaniem i powiedział, że jest to dobry pomysł, że jeszcze takiego reportażu nie mieli i że w ogóle brakuje im w gazecie dobrych tekstów, a zwłaszcza reportaży. Wyjęłam płytę i podałam redaktorowi. Od razu włożył ją do komputera i otworzył właściwy plik. Przejrzał go pobieżnie i powiedział, że tekst jest ciekawy. Bardzo mnie to ucieszyło i zarazem zaskoczyło, że tak gładko mi poszło.

- Czy ma pani jakieś zdjęcia? - zapytał.

- Tak, oczywiście, proszę - podałam dziennikarzowi kopertę z najciekawszymi, moim zdaniem, zdjęciami. Wstał od komputera i rozłożył je na ławie. Zdecydowanym ruchem wybrał widoczki ze statku płynącego po Niemnie i spod Ostrej Bramy.

- Te są właściwe. Niech pani coś jeszcze dla nas napisze - dodał na koniec. Przy pożegnaniu wyciągnął do mnie dłoń, przytrzymał dłużej i pocałował ją, patrząc mi w oczy. Uniosłam lekko głowę, akurat na tyle, aby spojrzeć również w jego. Miały szary kolor. "Zupełnie jak niebo przed burzą", pomyślałam. Zaraz jednak skarciłam się w myślach: "W końcu przyszłam tu, by szukać pracy, tylko pracy..." Wracałam do domu cała w skowronkach. Czułam, jakby urosły mi skrzydła. Jeszcze parę dni temu nie miałam pomysłu na życie, a tu tymczasem mój tekst od ręki został przyjęty i na dodatek poznałam sympatycznego człowieka. Matka czekała na mnie.

- I co? I co? - zapytała, gdy tylko wbiegłam w podskokach do mieszkania.

- Ach mamo, udało się! Przyjęli mi ten reportaż! - zawołałam radośnie. - Zaraz zabieram się do pracy. Mam już pomysł na nowy tekst. Napiszę o problemie sąsiadów ciotki Ziuty. Pamiętasz? Mają grzyba w mieszkaniu, a spółdzielnia nic z tym nie robi - mówiłam ożywiona.

- To dobry temat, córeczko. Trzeba tym ludziom pomóc - poparła mnie mama. Zrobiłam więc szybko ten materiał i pognałam do redakcji. Przy komputerze siedział ten sam redaktor.

- Witam. Ma pani dla nas coś nowego? - zapytał i promiennie się uśmiechnął.

- Tak. Zatytułowałam go "Sajgon na Wołowej" - odparłam z dużo większą pewnością siebie niż ostatnio.

- To świetnie. Przeczytajmy ten reportaż. Redaktor wydrukował tekst i usiadł na sofie obok mnie. W trakcie czytania przybliżał się, aby wyjaśniać pewne nieścisłości. Niby wracał do swojej poprzedniej pozycji, ale jakoś znajdował się coraz bliżej mnie. Zauważyłam to, ale nie miałam nic przeciwko temu. Przyjemnie pachniał, miał opaloną skórę, czarne włosy i smukłe palce. Nie chciałam łączyć pracy z emocjami, ale siedząc tak blisko niego, czułam, że serce bije mi coraz szybciej. Nie mogłam już doczekać się końca lektury, gdyż miałam wrażenie, że moja twarz płonie. Redaktor zaakceptował tekst i zapytał, czy... zgodziłabym się przeprowadzić wywiad z burmistrzem.

Czułam, że jest to dla mnie szansa. Mimo że bardzo się bałam, przyjęłam propozycję. Wywiad z VIP-em odbył się w redakcji. Po jego zakończeniu byłam przekonana, że odwaliłam kawał dobrej roboty. Po wyjściu burmistrza Maciek, bo tak miał na imię szarooki redaktor, postawił mi na obiad. Rozgadałam się przy tym nadmiernie, ale dziennikarzowi to się podobało. Zaproponował przejście na "ty" i zaprosił mnie do lokalu na grę w lotki. Zgodziłam się. Wiedziałam, że ta zgoda oznacza coś więcej, bo choć sama przed sobą nie chciałam się do tego przyznać, Maciej coraz bardziej mi się podobał. Dawno już tak się nie bawiłam, jak tamtego piątkowego wieczoru. Maciek właśnie zamówił piwo. Ja podziękowałam, bo jakoś nie miałam ochoty. Natomiast on w pewnej chwili wyznał mi, że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia. Przyznał też, że to nie reportaż o Wilnie, choć był niezły, lecz kocie spojrzenie moich oczu zrobiło na nim takie wrażenie.

Po tym wyznaniu znieruchomiałam, a potem po prostu wstałam i wyszłam. Na próżno Maciek próbował mnie zatrzymać. "A więc to tak", myślałam. "Mój reportaż wcale nie był dobry. Pewnie gdybym była gruba i brzydka, nawet nie rzuciłby na niego okiem..." Przez cały weekend snułam się po domu osowiała. Mój zapał ostygł. Już nie miałam ochoty wracać do redakcji, choć Maciek zapewniał, że zrobiłam wrażenie na całym zespole redakcyjnym i że po tym wywiadzie z burmistrzem z pewnością przyjmą mnie na etat. Miałam zgłosić się w poniedziałek. Mama wyczuła mój nastrój.

- Co się dzieje, Natka? - zapytała cicho.

- Myślałam, że piszę dobre teksty i dzięki temu dostanę niezłą pracę, a tymczasem chyba znów jakiś facet chce mnie wykorzystać! Czy ja nie mam nic prócz pary zgrabnych nóg?... - zaczęłam szlochać. - Ach, mamo, jestem do niczego...

Mama objęła mnie ramieniem i poprosiła, abym opowiedziała jej wszystko spokojnie. Wysłuchała z uwagą historii piątkowego wieczoru, po czym wytłumaczyła, że, jej zdaniem, Maciek nie zrobił nic złego - był po prostu szczery. W miarę jak słuchałam jej łagodnego głosu, uspokajałam się.

- To, że mu się spodobałaś czy nawet zadurzył się w tobie, nie znaczy, że cię nie docenia. Pozbądź się wreszcie kompleksu blondynki i idź w poniedziałek do redakcji - radziła mama. - I jeszcze jedno: uwierz w miłość i w to, że nie wszyscy faceci to dranie. Sama znałam jednego, który z pewnością nim nie był... - rzuciła mama i zostawiła mnie sam na sam z myślami. Po rozmowie z nią zrozumiałam, czego tak naprawdę się wystraszyłam. Tego, że znów się zakocham. Tak bardzo się kiedyś zawiodłam i dlatego zależało mi na czysto zawodowych kontaktach z Maćkiem. Tylko że serca nie da się oszukać. A ja czułam, że on nie jest mi obojętny... W poniedziałek z bijącym sercem udałam się do redakcji. Tuż po wejściu omal nie zemdlałam. Przy ławie stał kosz z kwiatami, a na nim na szarfie wypisane słowa: "Przepraszam, ale i tak Cię kocham!". Maciek podszedł i objął mnie.

- Wiedziałem, że przyjdziesz - wyszeptał. - Zdanie na szarfie to czysta prawda. Cóż miałam odpowiedzieć? Przecież sama byłam zakochana. Od tamtej pory pracujemy razem i jesteśmy parą. Nasz tandem świetnie się sprawdza. I kto by pomyślał, że szukając pracy, znajdę miłość...

Natalia L., 26 lat

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy