Reklama

Teściową kocham na odległość

Rok temu przed świętami nasza rodzina powiększyła się o nowego członka. Joasia przyszyła na świat pierwszego grudnia.

Przez dwa tygodnie cieszyliśmy się z żoną, że nasza mała je, śpi i nie płacze. Wszystko się zmieniło, gdy na Wigilię zjechała do nas cała rodzina: rodzice, rodzeństwo i dwie ciotki na dokładkę. Ledwo co pomieściliśmy się w trzypokojowym mieszkaniu. W drugi dzień świąt wyprawiliśmy Joannie huczne chrzciny, a następnego dnia prawie wszyscy goście rozjechali się do swoich domów. Pozostała jedynie teściowa.

- Chcę wam pomóc - zadeklarowała.

- Mamo kochana, ale my doskonale dajemy sobie radę... - zaprotestowałem nieśmiało, ale skarcony groźnym spojrzeniem żony umilkłem. Tym sposobem rok 2010 powitaliśmy we czwórkę - razem z mamusią przestawiającą meble w naszym gniazdku.

Reklama

- Mamo, dlaczego mama przesuwa moją ukochaną kanapę? - spytałem nieśmiało. - Marta i ja nie planowaliśmy przemeblowania.

- Bo nie myślicie o bezpieczeństwie Asi. Za parę miesięcy dziecko zacznie chodzić, więc trzeba polikwidować pułapki, jakie na nie zastawiliście!

- My? - zdziwiłem się.

- No tak... Nieświadomie, ale jednak - wyjaśniła.

"Dobra", pomyślałem z rezygnacją. "Jak mamuśka wyjedzie, to zrobię z tym porządek." Czwartego stycznia musiałem iść do pracy. Po skończonej robocie uświadomiłem sobie, że nie widziałem żony i córeczki ponad dziewięć godzin, więc pędziłem do domu jak wariat.

- Cześć kochanie, co u was? - spytałem, wpadając do mieszkania.

- Wszystko w porządku - z kuchni wychyliła się teściowa. - Umyj ręce, bo zarazisz małą świńską grypą albo jeszcze czymś gorszym. Zamurowało mnie.

- A gdzie jest Marta? - spytałem.

- Wysłałam ją do parku, żeby trochę poćwiczyła. Szybki marsz dobrze jej zrobi, musi zrzucić zbędne kilogramy...

- Ale Marta wygląda ślicznie! - stanąłem w obronie żony.

- Ona w ogóle o siebie nie dba, przecież widzisz, jak bardzo przytyła.

- Bardzo?! Pięć kilogramów? Ona karmi dziecko. Ma pokarm w piersiach...

- Pokarm w piersiach to żadne wytłumaczenie - zawyrokowała teściowa. Odpuściłem. Zamiast się z nią dalej spierać, poleciałem do parku szukać żony. Znalazłem ją siedzącą na ławce i płaczącą. Gdy podszedłem, otarła łzy.

- Mama przez cały dzień odbierała mi Joasię - poskarżyła się. - Według niej wszystko robiłam źle.

- Porozmawiaj z nią - poradziłem. - Przecież ona życzy ci jak najlepiej, tylko zbyt mocno ingeruje w nasze życie.

Wróciliśmy do domu.

- Cicho, bo Asiunia śpi - teściowa odciągnęła nas od drzwi do pokoju córki.

- To nic - odpowiedziałem, czując, że jeszcze chwila, a stracę cierpliwość. - Chcemy tylko na nią spojrzeć.

Mama Marty rozpostarła ramiona i zagrodziła nam drogę.

- Nie umyliście rąk i Marta pociąga nosem. Pewnie złapała katar, więc lepiej, żeby nie zbliżała się do dziecka!

"Szlag by to trafił!", pomyślałem, ale mamie odpowiedziałem grzecznie:

- Dziękujemy za troskę. Cały dzień zajmowałaś się wnuczką, teraz nasza kolej. Mamo, zasłużyłaś na odpoczynek.

- No dobrze - ociągała się. - Zobaczę, może coś ciekawego jest w telewizji.

Chwilę później w domu rozległy się odgłosy strzelaniny - najwyraźniej mamie spodobał się jakiś kryminał.

- A dziecko? Przecież Joanna śpi - westchnąłem, jedząc zupę.

- Oj, czepiasz się. Mamie należy się przecież jakaś rozrywka, przed chwilą zabraliśmy jej ulubioną zabawkę - Marta zdobyła się na odrobinę złośliwości. Nazajutrz Joasia dostała gorączki.

- Widzisz, wykręcasz się, gdy każę ci myć ręce, a tu masz - przywlokłeś do domu zarazki i dziecko zachorowało - zganiła mnie teściowa.

- Ale lekarz mówił, że to zwyczajna trzydniówka - próbowałem się bronić, ale nic nie wskórałem. Nasz naczelny domowy epidemiolog wzmógł czujność i wydał postanowienie: odtąd miałem zakaz brania córki na ręce, tulenia jej, a już broń Boże cmokania w policzek. Któregoś dnia teściowa ofiarowała mi maseczkę do zakrycia nosa i ust.

- Zakładaj to, gdy podchodzisz do dziecka - rozkazała. Ostatkiem sił powstrzymałem się od powiedzenia jej, co o tym wszystkim myślę.

- Dobrze - mruknąłem pod nosem, a w duchu wypowiedziałem jej wojnę. Musiałem się jej pozbyć. Tylko jak? Najlepiej podstępem, żeby nie narazić ani siebie, ani Marty na babciny gniew. Myślałem, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Olśniło mnie dopiero, gdy pewnego dnia zastałem teściową przed telewizorem, oglądającą dwutysięczny odcinek pewnego kolumbijskiego tasiemca. Rzuciłem okiem na ekran, na którym jakaś leciwa dama urządzała scenę zazdrości równie leciwemu dżentelmenowi. Poszło im o to, że staruszek pożerał spojrzeniem grupę skąpo odzianych nastolatek. Moja teściowa była zniesmaczona. "Mam cię!", ucieszyłem się w duchu. Jeszcze tej samej nocy wysłałem z internetu anonimowego SMS-a o treści: "Irenko, Franciszek ogląda się za młodszymi. Wracaj do domu, póki nie jest za późno! Życzliwa koleżanka."

- Mam nadzieję, że zadziała - westchnąłem, wysyłając wiadomość. "Trzymaj się Franciszku, oby kochająca żonka po powrocie do domu nie poturbowała cię zbyt mocno...", śmiałem się w myślach. Rano rozpętała się burza.

- Powiedz, z jakiego numeru dostałam tego SMS-a? - poprosiła teściowa, wciskając mi swoją komórkę do ręki.

- Tylko nie czytaj wiadomości! - zagroziła.

- Ale tutaj nie ma żadnego numeru. Widocznie ktoś wysłał tę wiadomość z bramki SMS-owej z internetu - wyjaśniłem.

- Nie rozumiem tego, co do mnie mówisz - zeźliła się babcia Asi. - Czego to ludzie nie wymyślą! - westchnęła. - Muszę zadzwonić do ojca. Skorzystam z waszego aparatu, dobrze?

- Oczywiście - usłużnie podałem jej słuchawkę. Teściowa drżącą ręką wykręciła numer, ale po drugiej stronie nikt się nie odezwał. Po chwili spróbowała po raz drugi, ale bez skutku.

- Niech mama się nie martwi, tato pewnie wyszedł po gazetę do kiosku - powiedziałem. - Muszę lecieć do pracy, pa!

Wieczorem, gdy wróciłem do domu, naszej mamy już nie było.

- Nie wiem, co się stało - z przejęciem tłumaczyła Marta. - Zaraz po twoim wyjściu oświadczyła, że musi wracać do ojca, bo on pewnie ciężko chory i dlatego nie odbiera telefonu.

Po południu zadzwoniła z informacją, że dojechała na miejsce i tato jest zdrowy.

- Dziwne - stwierdziłem, a potem objąłem czule Martę i nie pytając już nikogo o zdanie, pocałowałem ją, a potem córkę. Trochę męczy mnie sumienie. Nie, nie ze względu na teściową - żal mi teścia! 

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: teściowie | małżeństwa | konflikt
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama