Reklama

To będzie ostatnia randka

Mam prawie czterdzieści lat. Za sobą nieudane małżeństwo. Chciałabym urodzić dziecko, a to już ostatni dzwonek.

Męża poznałam na studiach. Był na medycynie, mieszkał w akademiku tuż obok mojego. Codziennie spotykaliśmy się w piekarni. On kupował dwa rogale, a ja razowiec albo grahamkę. Po tygodniu zaczęliśmy wymieniać uśmiechy. Po dwóch zapytał, z którego jestem wydziału. Po miesiącu zaprosił mnie na śniadanie. Potem już poszło błyskawicznie. Zakochałam się jak szalona. Nie liczyło się nic oprócz Marcina.

Marcin wspomniał, że chciałby pojechać na spływ kajakowy, ja już pakowałam dżinsy, chociaż zawsze wolałam wakacje w hotelu, nie pod namiotem. Marcin lubił czerwone wino, więc kupowałam czerwone, chociaż wcześniej wolałam białe. Nawet razowiec zamieniłam na jego ulubione rogale. Ale on też był we mnie wpatrzony jak w obraz. Dał się zaciągnąć do teatru. Wbił się w znienawidzony garnitur na mój wymarzony bal sylwestrowy w operze. Przekonał się do Cohena.

Reklama

Zachłysnęliśmy się sobą. Wszystko robiliśmy razem. Było nam cudownie i wierzyliśmy, że tak będzie zawsze.

Na moim trzecim, a jego szóstym roku zamieszkaliśmy razem. Rok później wzięliśmy ślub. Szczęśliwi rodzice zrzucili się na wielkie wesele w przerobionym na hotel stylowym zamku - tak jak chciałam. W podróż poślubną pojechaliśmy w Tatry, z plecakami - to był pomysł Marcina. Pieniądze z prezentów ślubnych wpłaciliśmy na pierwszą ratę na kawalerkę. Marcin skończył staż i zaczął dyżury w szpitalu.

Potem zrobiło się banalnie. Trzeba było spłacać raty za kawalerkę. Ja jeszcze studiowałam, więc Marcin musiał więcej dyżurować, żebyśmy jakoś wiązali koniec z końcem. Spędzaliśmy razem coraz mniej czasu. Nie kłóciliśmy się, raczej zaczęliśmy żyć obok siebie. Myślałam, że wyjazd na narty, na który od dawna oszczędzaliśmy, sprawi, że znowu będzie między nami jak dawniej, ale w Szczyrku przeczytałam SMS-a, którego wysłała do mojego męża jakaś Anka. Intymnego SMS-a. No i mąż powiedział mi, że od trzech miesięcy sypia z koleżanką z dyżurów.

Nie przeszło mi nawet przez myśl, że moglibyśmy ratować nasz związek. Marcin prosił o wybaczenie, mówił, że żałuje, że zrobił błąd, że kocha. Chciał zmieniać pracę, chciał dziecka, może wyjazdu za granicę, próbował wszystkiego, co mogłoby mnie zatrzymać. Byłam nieugięta. W czerwcu broniłam dyplom, a w lipcu byłam już po rozwodzie.

Minęło piętnaście lat, odkąd jestem sama. Bo niby gdzie miałam szukać mężczyzny na życie? W pracy sami sfrustrowani, niedowartościowani humaniści, za punkt honoru stawiający sobie znalezienie najtańszego piwa w mieście. Jak już trafił się jakiś sensowny facet, to żonaty i zwykle dzieciaty. Do romansów z żonatymi się nie nadaję.

Poza tym nigdy nie szukałam przygód, raczej stałego związku, a o takich z zajętymi nie ma mowy. Nie znam żadnego, który zostawiłby żonę dla kochanki. Zdarzyło mi się też przeżyć fascynację facetem, którego regularnie spotykałam w kawiarni pod pracą. Okazał się gejem.

Wśród znajomych wszyscy sparowani albo po przejściach. Za dużo niedobrego nasłuchałam się o nich od byłych żon, żeby zdecydować się na randkę z takim facetem z odzysku. W nocnych klubach można co najwyżej liczyć na kogoś na jedną noc. Też próbowałam, czasem było przyjemnie, czasem nie, ale zawsze kończyło się tak samo. Po szybkiej porannej kawie facet zwiewał, gdzie pieprz rośnie, żeby już nigdy nie zadzwonić. Jednym słowem - posucha, a zegar biologiczny tykał. Dlatego parę miesięcy temu zdecydowałam się założyć konto w internetowym portalu dla samotnych. Dałam sobie trzy szanse. Postanowiłam, że jeśli po trzech spotkaniach z facetami z Internetu nie trafię na kogoś interesującego, zgłoszę się do banku spermy i zostanę samotną matką.

W moim profilu nie zamieściłam zdjęcia. Postanowiłam, że w wyborze potencjalnego partnera nie będę kierować się wyglądem, więc tego samego powinnam oczekiwać od drugiej strony. Jeśli zaskoczy, spotkam się nawet z "polarowcem".

Zamiast "młoda, atrakcyjna dziennikarka z Trójmiasta pozna miłego pana bez nałogów w celu matrymonialnym", napisałam tak: "Jestem jeszcze młoda, ale już dojrzała. Najbardziej lubię spędzać wieczory przed kominkiem, z kubkiem jaśminowej herbaty i dobrą książką. Te najlepsze czytam po kilka razy. Marquez, Chmielewska, Tokarczuk, Remarque. Wakacje spędzam byle gdzie, ale zawsze tak samo. Godzinami patrzę na fale uderzające o brzeg. Lubię tańczyć, najbardziej w Paryżu. Kocham czerwone róże. Może jestem romantyczką? Tęsknię za kimś, kto usiądzie przy mnie na pustej plaży i razem ze mną zapomni o świecie..."

Wiem, trochę przesadziłam z lakonicznością, ale facetom się spodobało. Do skrzynki zajrzałam po dwóch dniach. Czekały na mnie osiemdziesiąt dwa listy. Trzy wieczory zajęło mi przebrnięcie przez wszystkie "oferty".

Na pierwszą randkę wybrałam starszego ode mnie o trzy lata prawnika. Napisał, że żegluje, ma nawet swoją łódkę. Zaprosił mnie na czerwone wino do swojej ulubionej winiarni w baszcie nad rzeką (oryginalnie - zamiast bezpiecznego lunchu w centrum). Przyszedł na spotkanie z czerwoną różą, ubrany w ciemny lniany garnitur i białą koszulę. Wysoki, przystojny brunet, podobał mi się. Na początku rozmawiało nam się bardzo dobrze.

Przy pierwszej butelce wina opowiadał mi o swojej pasji, o wschodach słońca nad wodą, o knajpkach w małych rybackich portach. Przy drugiej butelce ja przerzuciłam się na wodę mineralną, on zaczął krytykować obecny rząd. Przy trzeciej butelce wykrzykiwał, że wszystkie kobiety to dziwki, ale on jeszcze pokaże tej Kindze. Czwartej butelki nie doczekałam, zamówiłam taksówkę.

Na drugą randkę to ja wybrałam miejsce. Pierogarnia na Starym Mieście (szybki obiad i - jeśli facet okaże się niewypałem - blisko do domu) , w środku dnia (odpada niebezpieczne, samotne łażenie po nocy). Postawiłam na inżyniera w moim wieku, "bez zobowiązań". Okazał się romantycznym gawędziarzem. Wspaniale opowiadał o literaturze iberoamerykańskiej, zabrał mnie na najlepsze lody w mieście, pokazał świetny antykwariat. Spędziliśmy razem uroczy dzień. Wieczorem zaszliśmy do mnie na filiżankę herbaty.

Z seksu nic nie wyszło. "Stres, nowa kobieta", tłumaczyłam sobie. Po trzeciej randce miałam już pewność - facet był impotentem. Przyznał, że "od zawsze ma z tym problem". Chciałam, żebyśmy zostali przyjaciółmi, bo rozmawiało nam się naprawdę świetnie, ale chyba urażona duma sprawiła, że więcej nie zadzwonił.

Dziś wieczorem przede mną moja ostatnia szansa. Mężczyzna, którego wybrałam na spotkanie, nie napisał, jaki ma zawód. Wiem, że kocha góry i żałuje, że nie można podróżować w czasie. Zaprosił mnie do teatru na mojego ulubionego Czechowa.

Zaglądam do szafy i zastanawiam się, co założyć. Schudłam ostatnio, mam figurę jak na studiach. Wszystkie kiecki ze mnie lecą. A może? Sięgam na sam tył szafy po sukienkę, którą kupiłam na kolację zaręczynową z Marcinem. Obcisła, czarna, krótka, ale stylowa. Już zawsze później była na mnie za ciasna, właściwie nie wiem czemu jeszcze wisi w mojej szafie. Leży idealnie. Żadnych zmarszczek na brzuchu, żadnego obwisłego tyłka. Doskonale.

Zakładając ją na randkę z "tym trzecim", przy okazji ostatecznie odetnę się od przeszłości. A może uda mi się trochę zaczarować los i facet z Internetu okaże się drugim Marcinem? Pomijając oczywiście jego pociąg do koleżanek z pracy - na to się drugi raz nie piszę.

Starannie maluję oczy, wybieram bieliznę, zakładam szpilki. Dziś wieczór po prostu musi być idealnie, w końcu to moja ostatnia szansa. Jeszcze tylko kropla perfum - te same od lat - i jestem gotowa. Taksówka już czeka.

W kawiarni obok teatru, w której umówiłam się na randkę, pustka. W kącie, tyłem do sali, siedzi tylko jeden facet. Na stoliku leży czerwona róża - nasz umówiony znak rozpoznawczy. To musi być on. Poprawiam włosy i podchodzę do stolika. Mężczyzna odwraca się i teraz widzę, że to Marcin. Odwracam się szybko i wybiegam z kawiarni. Biegnę przed siebie, nie oglądam się. Obcas ląduje między płytkami chodnika. Te cholerne szpilki!

- Marta, zaczekaj! Daj mi chociaż pięć minut! - krzyczy Marcin.

Dam mu pięć minut. Tylko co potem? Miałam dziś spotkać mężczyznę mojego życia. Tymczasem zamiast romantycznego wieczoru, czeka mnie pranie starych brudów.

- Masz pięć minut - zgadzam się.

Marcin zaczyna mówić. O tym, jak tęsknił do mnie. O tym, że uciekał przed swoimi uczuciami. O tym, że przez te wszystkie lata szukał kobiety, ale żadna nie wygrała konkurencji ze mną. O tym, że ciągle mnie kocha.

- Pięknie wyglądasz. Tak jak w ten wieczór, kiedy zgodziłaś się zostać moją żoną - mówi na koniec.

Patrzę na niego i widzę chłopaka z rogalami w plecaku. Mojego Marcina. Los spłatał mi figla, a może próbuje mi coś powiedzieć? Dlatego zgadzam się pójść do teatru, w końcu bardzo lubię Czechowa.

Potem, po teatrze i białym winie, słucham. Jak Marcin mnie szukał. Jak wydusił od mojej przyjaciółki, że dałam ogłoszenie na portalu randkowym. Jak myślał przez miesiąc, jak mnie sobą zainteresować. Jak stał pod moim oknem i patrzył na cienie na zasłonach.

- Spróbujmy jeszcze raz, Marcin - mówię w końcu - ale żadnego wspólnego mieszkania. Powoli. Parę randek, może jakieś wakacje. Zobaczymy, jak nam się będzie układało. Mamy przed sobą mnóstwo czasu, po co się spieszyć?

Czy trzecia randka w ciemno będzie ostatnia? Mam nadzieję, że tak.

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy