Reklama

"To przeklęte errr"

Nie lubię jeździć na te rodzinne spędy do teściowej. Zwykle wracam z nich załamana. Obie szwagierki na wyścigi chwalą się swoimi genialnymi dziećmi, tylko ja nie mam nic do powiedzenia na temat naszych pięcioletnich bliźniaków.

- Czego ty chcesz od chłopców? - dziwił się zawsze mój mąż. - Czytać i pisać nauczą się w szkole. Poza tym nie zapominaj, że Robert i Mateusz są bardzo dobrze rozwinięci fizycznie...

Kiedy słyszałam ten argument, tylko przewracałam oczami.

- Faktycznie, jest się z czego cieszyć. Wyrosną z nich mięśniaki!

- Albo wielcy sportowcy - odpowiadał na to Jarek. - Więcej wiary, kobieto! Mamy wspaniałe dzieci. Chłopaki są zdrowe, grzeczne, a do tego naprawdę mają smykałkę do sportu. Nie każdy musi być literatem czy matematykiem.

Reklama

Mój mąż miał rację. Nie doceniałam chłopców, oni też byli uzdolnieni, tylko w innym kierunku, niż chciałam. Jarek cały wolny czas poświęcał dzieciom. Grał z nimi na podwórku w piłkę nożną, uczył pływania i jazdy na nartach, prowadził na zajęcia akrobatyczne i na karate. Chłopcy naprawdę byli bardzo sprawni, ale gdy tylko próbowałam nauczyć ich liter albo podstawowych słów po angielsku, napotykałam na ich zdecydowany opór. Co gorsza, oni nawet nie potrafili wymówić "er"! Mateuszek zastępował je "el" i zamiast rower był lowel, z kolei Robert używał "joty" i nie potrafił nawet poprawnie wymówić własnego imienia! Ostatnio podczas imienin teściowej cała rodzina umierała ze śmiechu, gdy nasze chłopaki kłóciły się o ostatni kawałek "tojtu" lub "toltu" .

Wszyscy się śmiali, poza mną rzecz jasna, bo we mnie się gotowało. To właśnie wtedy postanowiłam, że póki chłopaki nie opanują mówienia "er", nie dostaną żadnej nowej zabawki.

- Mamo, kup mi tego mejcedesa! - domagał się Robert.

- Kupię ci, jeśli powiesz "mercedes" - obiecałam z naciskiem, ale on tylko wydął wargi i nie chciał się wysilać.

Tak samo było z Matim.

- Chcę jeszcze jednego pieloga - powiedział ostatnio przy obiedzie.

- Dostaniesz, ale najpierw powiedz: "pieroga". Mateuszku, spróbuj, kochanie...

Jemu oczywiście też się nie chciało.

W końcu stwierdził, że nie jest już głodny i wstał od stołu. Po prostu ręce opadały...

Jednak postanowiłam być konsekwentna i gdy któregoś dnia moje dzieci zapragnęły w sklepie sportowym kupić: "jolki" lub "lolki", stanęłam okoniem.

- Najpierw macie powiedzieć "rolki".

Obaj spojrzeli na mnie ze złością.

- Tatusiu kochany, my tak plosimy?... Kup nam lolki... Kup... - mówili chórem.

Widziałam, że Jarek mięknie niczym wosk, ale oparł się im.

- Chłopaki, słyszeliście, co powiedziała mama? Zresztą co to dla was powiedzieć "rolki". Pestka! No pokażcie, że potraficie...

Chłopcy popatrzyli na niego jak na zdrajcę i zaczęli coś sobie szeptać na ucho.

- Rrrorki? - rzucił Robert z niedowierzaniem.

- Nie jest idealnie, ale niech będzie - uznałam. - Teraz ty, Mateusz...

- Lolki... Nie! Lorlki...

- Rolki?... Rolki!... Rolki!!! - wykrzyknął nagle mój uradowany syn.

- Widzicie, chcieć to móc! - zawołałam i sama włożyłam do koszyka dwie pary rolek.

"Grunt to odpowiednia motywacja", pomyślałam z dumą w drodze do kasy.

Moje dzieci w końcu opanowały mówienie "er" i teraz może nawet trochę przesadzają z jego wymową, bo w każdym wyrazie z tą literą podwajają ją i zamiast narty mówią "narrrty". Powoli zaczynam się bać, co będzie, gdy chłopcy zaczną kląć...

Swoimi obawami podzieliłam się z mężem, ale on tylko się roześmiał.

- Kochanie, ty zawsze musisz się o coś martwić. Wyluzuj i ciesz się chwilą.

No to cieszę się, cieszę...

Ewa R., 32 lata

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama