Reklama

To tylko zły sen

Tamten piątek zapowiadał się naprawdę wyjątkowo. Kiedy wysiadłam z autobusu, tuż koło domu moich dziadków, słońce przyjemnie rozgrzewało skórę, a błękitne niebo wręcz zapraszało do spacerów po lesie. Miałam przy sobie tylko lekki plecak i ogromną chęć, by rozprostować kości. Kultura wymagała, by najpierw przywitać się z dziadkami, ale zdrętwiałe od godzinnej jazdy mięśnie wzięły górę nad dobrym wychowaniem.

"Pójdę tylko na chwileczkę", zdecydowałam i wkroczyłam w tę oazę spokoju pełną starych drzew, rozśpiewanego ptactwa i najsmaczniejszych grzybów na świecie. Przypomniało mi się, że gdy byłam mała, babcia zawsze powtarzała mi: "Trzymaj się ścieżki! To niebezpieczny las". Ale gdy patrzyłam na ten bajkowy krajobraz, naprawdę trudno było mi w to uwierzyć. Rozejrzałam się uważnie i dostrzegłam prawdziwka. Ukrywał się w gęstwinie tuż za ścieżką. "Babcia się ucieszy", pomyślałam i ruszyłam w jego kierunku. Kawałek dalej zauważyłam następnego, a potem kolejnego. Przedzierałam się przez krzewy i zmurszałe konary drzew, by zebrać jak najwięcej. Najpiękniejsze okazy rosły jednak z dala od ścieżki, którą wolałam mieć na oku.

Reklama

"No dobra, głębiej nie wchodzę", postanowiłam i wtedy jakieś trzy metry dalej dostrzegłam imponujący kapelusz dorodnego prawdziwka. Gdy się do niego zbliżyłam, zrozumiałam, że coś jest nie tak. Tu, we wnętrzu lasu, niebo zasłaniały gałęzie drzew, ale narastający szelest liści nie wróżył niczego dobrego. Wsadziłam swą zdobycz do plecaka i ruszyłam w kierunku ścieżki. Zdążyłam zrobić zaledwie parę kroków, gdy poczułam na twarzy pierwsze krople deszczu. "Nie jest dobrze", pomyślałam i przyspieszyłam.

- Aaaaaaaaaaaaaaa! - wrzasnęłam nagle, bo silny poryw wiatru przewrócił starą sosnę, która runęła z hukiem, barykadując mi drogę.

Drzewo było zbyt grube i mokre, żeby po nim przejść. Zdałam sobie sprawę, że będę musiała nieco zboczyć z kursu. Musiałam być bardzo ostrożna, bo podczas ulewy las zmienił się w uroczysko. Wystarczył jeden nieostrożny ruch, a noga grzęzła w miękkiej, mokrej ziemi.

Ostrożnie skręciłam w lewo. Szłam coraz szybciej, ale ścieżka, do której już dawno powinnam dotrzeć, wciąż była poza zasięgiem mojego wzroku. Serce biło mi jak szalone. "Czy to możliwe, że zboczyłam z drogi? Nie... Przecież byłam ostrożna!", przekonywałam samą siebie, czując jak mokre pasma włosów przyklejają mi się do skóry i karku. Zaczęłam biec...

- Ratunku! Pomocy! - wrzeszczałam, ale nie wskórałam niczego, poza wypłoszeniem kilku ptaków.

Nagle poczułam, że tracę grunt pod nogami. Spróbowałam się zatrzymać. Ostatnim desperackim ruchem chwyciłam gałąź drzewa. "Trach", usłyszałam ze zgrozą, gdy gałązka złamała się, a ja stoczyłam się za krawędź stromego zbocza.

Obudził mnie tępy ból w lewej skroni i zapach wilgotnych liści. Z trudem usiadłam i wysiliłam wszystkie zmysły, żeby zorientować się, gdzie właściwie jestem.

Rozejrzałam się po lesie. Było ciemno, ale przynajmniej już nie padało. Blade światło księżyca przedzierające się nieśmiało przez korony drzew zapewniało niewielką ilość światła, która pozwalała z grubsza rozpoznać zarysy kształtów. Dotknęłam dłonią bolącej głowy i poczułam pod palcami coś lepkiego. "Krew?", domyśliłam się i serce znów zabiło mi mocniej.

- Halo?! Czy jest tu ktoś?! - krzyczałam. - Czy ktoś mnie słyszy?!

Odpowiedziała mi głucha cisza przerywana cichym szelestem i trzaskami. Zastanawiałam się, czy dziadkowie już zaczęli mnie szukać. "A może sądzą, że nie przyjechałam?", pomyślałam przerażona. "Nie! Nie! Nie mogę tak myśleć! Muszę być dzielna i... iść naprzód". Wstałam z ziemi i ruszyłam przed siebie, co jakiś czas wzywając pomocy. Poruszanie się po ciemku nie było łatwe. Ciągle zahaczałam nogą o kolczaste gałązki, które dotkliwie raniły mi nogi. Od dziwnych hałasów i pohukiwań, które rozbrzmiewały w mrocznym lesie, przechodziły mnie nieprzyjemne dreszcze. Wreszcie zauważyłam przed sobą jakiś prześwit.

- Ścieżka! - zawołałam uradowana i pobiegłam w tamtym kierunku, zapominając o cierniach i rozmokłej ziemi.

Ale gdy dotarłam na skraj lasu, zorientowałam, że to, co wzięłam za ścieżkę, było tylko niewielką polaną szczelnie otoczoną lasem. Nie miałam już siły, by wracać i przedzierać się przez gęstwiny. Usiadłam na ziemi i zaczęłam szlochać.

Nagle poczułam chłodny miękki dotyk na prawym nadgarstku. Wzdrygnęłam się wystraszona i spojrzałam przed siebie. Tuż obok mnie przykucnęła mała, może sześcioletnia dziewczynka i to jej drobne palce ściskały moją rękę. Wierzchem dłoni wytarłam łzy z policzków.

- Skąd się tu wzięłaś, mała? - zapytałam. - Czy są z tobą dorośli?

Dziewczynka popatrzyła na mnie tak, jakby nie rozumiała ani słowa.

Tu, na polanie światło księżyca pozwalało zobaczyć znacznie więcej niż w lesie. Przyjrzałam się więc dokładnie mojej nieoczekiwanej towarzyszce niedoli. Dziewczynka miała bladą cerę, białą, koronkową sukienkę i włosy sięgające ramion. Było w niej coś dziwnego...

- Jak się nazywasz? - zapytałam małą, ta jednak odsunęła się ode mnie na odległość kilku kroków.

Podniosłam się z ziemi i podeszłam do niej. Ale gdy dzielił nas niespełna metr, mała znów podbiegła do przodu i zaśmiała się cichym dziecięcym śmiechem, który odbił się w lesie złowrogim echem.

- Zaczekaj - powiedziałam.

Dziewczynka nie zamierzała jednak przejmować się moimi prośbami. I znów zwiększyła dystans między nami, a potem przyjrzała mi się wyczekująco, jakby oczekiwała, że będę za nią biegać.

- Hej! To nie jest zabawa! Musimy się trzymać razem - zaczęłam, choć wcale nie byłam pewna, czy ona mnie rozumie.

Gdy przyspieszyłam kroku, dziewczynka wbiegła do lasu.

- Stój! - wrzasnęłam i ruszyłam za nią.

Mała biegła jak szalona. Przeskakiwała przez konary, wymijała wystające gałęzie. Była zwinna, szybka i nie przestawała się śmiać. Z trudem za nią nadążałam.

Wreszcie przystanęła, spojrzała na mnie i wskazała coś ręką. Wyprzedziłam ją i wyszłam wprost na ścieżkę, z której widać było okno domu moich dziadków.

- Skąd wiedziałaś? - zapytałam, odwracając się, ale dziewczynki już nie było.

Wbiegłam do lasu, wołając za nią, ale nikt nie odpowiedział. Miałam nadzieję, że wróciła do domu. "Gdybym tylko wiedziała, gdzie mieszka, mogłabym się upewnić, czy dotarła cała i zdrowa", pomyślałam i pobiegłam do dziadków.

- Matko Boska! - zawołała babcia, gdy wpadłam do domu. - Co ci się stało?

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że w ubłoconym ubraniu i z rozbitą głową musiałam wyglądać naprawdę fatalnie.

- Ja? Zgubiłam się w lesie... Padało. A potem spadłam z urwiska i się uderzyłam. I było tam jeszcze dziecko? Chyba sześcioletnie? Znało te lasy i? I teraz się martwię, żeby nic mu się nie stało?

Dziadek i babcia spojrzeli po sobie.

- W okolicy nie ma małych dzieci - zapewnił dziadek, a po namyśle dodał: - Chyba że? to córka drwala.

- Daj spokój! - obruszyła się babcia.

- Jasne włosy? Biała sukienka z koronki? - nie odpuszczał.

- Tak! To ona! Wiecie, gdzie mieszka? - rzuciłam i podbiegłam do drzwi, ale babcia natychmiast mnie zawróciła.

- Musiałaś solidnie walnąć się w tę głowę - usłyszałam jej spokojny ton. - Córka drwala? Ona nie istnieje.

- Jak to? Przecież ją widziałam!

- Zdawało ci się - stwierdziła staruszka. - Ta dziewczynka to tylko legenda i straszak na dzieci, by nie błąkały się po lesie.

- Nie rozumiem? - odparłam.

- Może jest w tym coś więcej niż stara legenda - rzucił głośno dziadek. - Mój brat zaklinał się na wszystkie świętości, że widział ją kiedyś na skraju lasu. Tuż po tym jak zaginął ten dzieciak sołtysa.

- Nie pleć bzdur - rzuciła babcia. - Weronka musi się położyć. Kto wie, może nawet trzeba będzie posłać po medyka.

- Nic mi nie będzie - zapewniłam szybko i spojrzałam na staruszka. - To jak było z tą córką drwala, dziadziu?

Dziadek wsparł się na swojej lasce, spojrzał na mnie, a potem zaczął opowiadać:

- Powiadają, że dwieście lat temu w chacie pod lasem żył drwal. Jego żona zmarła w połogu, zostawiając mu małą córeczkę. W pewien niedzielny poranek ojciec ubrał dziewczynkę w odświętną sukienkę i zaprowadził do kościoła. W drodze powrotnej mała uparła się, że chce wracać z koleżankami i ojciec uległ jej namowom? - Ale nie wróciła, prawda? - zapytałam.

- Nie... Ludzie mówili, że zboczyła ze ścieżki, bo zobaczyła jakiś kamyk czy kwiatek. Koleżanki próbowały jej szukać, ale na próżno. Mieszkańcy wioski przeczesali okolicę, jednak nigdzie nie znaleźli nawet śladu zaginionej.

Drwal załamał się i zaczął pić. Ludzie mówią, że przed śmiercią przeklął swoją córkę za to, że go zostawiła i tym samym przywiązał jej duszę do mrocznego losu. Podobno dziewczynka przychodzi do tych, którzy tracą orientację w lesie. Gdy zagubiony zaczyna szlochać, dziewczynka dociera do niego po zapachu łez i przygląda mu się uważnie. Jeśli uzna, że delikwent ma czystą duszę, wskazuje mu drogę do domu...

- A jeśli nie? - dopytywałam się.

- Wtedy wiedzie go na zatracenie.

Spojrzałam na dziadka wyczekująco.

- Myślisz, że to była ona? Że spotkałam córkę drwala? - zapytałam, ale babcia przerwała naszą rozmowę.

- To nie była córka drwala, tylko mocne uderzenie w głowę - orzekła tonem nieznoszącym sprzeciwu. - A teraz do łóżka.

- Dobrze - odparłam posłusznie, a potem posłałam porozumiewawcze spojrzenie dziadkowi.

Przynajmniej on nie próbował zaprzeczyć, że przeżyłam "duchową" przygodę.

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy