Reklama

Uczciwy złodziej

Po wejściu do domu ze zdziwieniem spostrzegłam, że w mieszkaniu świeci się jeszcze światło. Było już późno i o tej porze mama zazwyczaj już spała. Musiała mnie usłyszeć, bo zanim zdążyłam zdjąć płaszcz, stanęła na progu pokoju.

- Dlaczego jeszcze nie śpisz? - spytałam.

- Czekałam na ciebie - głos mamy lekko drżał. - Byłam dzisiaj na policji...

- A co się stało? - zaniepokoiłam się.

- Okradli mnie w tramwaju, zabrali portfel - mama spojrzała na mnie bezradnie niczym małe dziecko. W jej głosie nie słychać było jednak żałości, tylko raczej zdziwienie. - Masz pojęcie?! Okradli mnie... Mnie! - mocno stuknęła się palcem w pierś.

- No wiesz, z uwagi na twój wiek, to jesteś łatwym łupem dla złodziei - zrobiło mi się trochę lżej na duszy, że to tylko drobna kradzież, a nie poważniejszy wypadek. - Dużo miałaś w portmonetce?

Reklama

- No nie, tylko dwadzieścia złotych, ale wszystkie dokumenty tam były - mama pokręciła głową. - Dowód i legitymacja ZUS-owska, i w ogóle różne tam takie.

- No, ale po co ty to wszystko nosisz w portmonetce? - popatrzyłam na nią z wyrzutem. - Tyle razy ci mówiłam, żebyś nie zabierała wszystkich dokumentów, kiedy wychodzisz z domu.

- Wiem, wiem - westchnęła skruszonym głosem. - Ale tak poręcznie w tym portfeliku, wszystko mam pod ręką... To znaczy miałam. No, a teraz kłopot jest, nowy dowód muszę wyrabiać...

- Mamo, a jesteś pewna, że to w tramwaju cię okradli? - spytałam. - Może w jakimś sklepie zostawiłaś.

- No, takiej sklerozy to ja jeszcze nie mam - popatrzyła na mnie z urazą.

- Poza tym pytałam w tych sklepach,

w których byłam. Ale pamiętam dobrze, jak wsiadałam do tramwaju, to nagle tłok się zrobił, taki jeden facet w czapce z daszkiem pchnął mnie tak, że się potknęłam na stopniu, nawet mu uwagę chciałam zwrócić, ale nie zdążyłam, bo się chyba rozmyślił i pobiegł do drugiego wagonu. Tak, to musiało być wtedy, a tego gościa tobym wszędzie poznała po tej czapce...

- Jeśli okradli cię zawodowi kieszonkowcy, to oni są na tyle uczciwi, że dokumenty zwracają... Wrzucają do skrzynki na listy... - pokiwałam głową. - Poczekaj kilka dni z wyrabianiem dokumentów, zobaczymy...

- Złodzieje uczciwi, tak! - prychnęła mama ze złością. - Co ty wygadujesz, dziewczyno?! Jak złodzieje mogą być uczciwi?

- Chodzi mi o to, że oni mają swoje zasady. Jak mnie okradli kilkanaście lat temu, też w tramwaju, potem przyszło zawiadomienie z urzędu gminy, żebym odebrała swoje dokumenty, pamiętasz? Wszystko, co miałam w portfelu, poza pieniędzmi, nawet zużyte bilety, włożyli do koperty i wrzucili na poczcie do skrzynki...

- Może dobrze mówisz, wstrzymam się na razie z wyrabianiem nowego dowodu - zgodziła się mama.

Nie musiałyśmy długo czekać. Dwa dni później, rankiem, zanim jeszcze wyszłam do pracy, ktoś zadzwonił do drzwi. Kiedy otworzyłam, ujrzałam mężczyznę. Był nieogolony, biednie ubrany. Ale spojrzenie miał życzliwe i uprzejmy głos...

- Ja do pani Marii - powiedział i uśmiechnął się do mnie.

- A w jakiej sprawie? - spytałam.

Mama była jeszcze w szlafroku i nie sądziłam, żeby chciała o tej porze przyjmować jakieś wizyty, zwłaszcza obcego mężczyzny.

- Wie pani, znalazłem portfel z dokumentami - facet jakby się zawahał, jednocześnie przyglądając mi się uważnie. - Należą do starszej osoby, widać po zdjęciu,

a ten adres był w dowodzie - wyciągnął w moją stronę rękę z portfelem.

- Zgadza się, mama została okradziona - wzięłam od mężczyzny portfel, ale zanim zdążyłam go otworzyć, w przedpokoju pojawiła się moja rodzicielka.

- O, moja portmonetka! - wykrzyknęła uradowana. - To pan ją znalazł?

- Tak, w krzakach, koło bazaru... przechodziłem tamtędy... - uśmiechnął się do nas nieśmiało.

- No to chyba Bóg mi pana zesłał - szybko sprawdzała zawartość portfela. - Wszystko jest, i dowód, i legitymacja, i nawet recepty - bałam się, że jeszcze trochę i rzuci się facetowi na szyję z tej radości.

- Owszem, wszystko jest, oprócz pieniędzy - zauważyłam kąśliwie, patrząc na mężczyznę.

- Ale jak znalazłem portfel, to nie było w nim już ani grosza - zastrzegł szybko, unosząc do góry dłonie. - Ale papiery zostały, to pomyślałem, że się pani przydadzą, nie trzeba będzie nowych wyrabiać - dodał przymilnie.

- No pewnie, złodzieje zabrali pieniądze, a dokumenty rzucili w krzaki, no bo po co im były - mama ze zrozumieniem pokiwała głową. - A pan się fatygował, naprawdę, taka jestem wdzięczna!

- Właśnie - mężczyzna znowu się uśmiechnął, ale mnie ten jego uśmiech wcale się nie podobał. Taki był jakiś fałszywy, zbyt usłużny...

- Taka jestem wdzięczna! - powtarzała mama w uniesieniu i nagle sięgnęła po torebkę. - A pan zasłużył na nagrodę, tyle fatygi przecież - dobrą chwilę szukała w przegródkach, w końcu wyciągnęła nową portmonetkę, otworzyła ją... - Oj, nie mam drobnych... - popatrzyła na mnie. - A ty nie masz jakiejś dziesiątki albo dwóch? Przecież muszę panu jakoś wynagrodzić... Dać chociażby na piwo.

- No, na piwo toby się przydało - facet znowu uśmiechnął się chytrze.

- Raczej na dwa albo na trzy - mruknęłam pod nosem. - Nie mam żadnych pieniędzy - wzruszyłam ramionami.

- Tak mi przykro - mama popatrzyła na mężczyznę przepraszająco.

- Nie trzeba, nic nie szkodzi - facet potrząsnął głową, uśmiechnął się krzywo, widziałam, że był zły. Chyba faktycznie liczył na parę złotych na to piwo.

- Popatrz, są jeszcze uczciwi ludzie na tym świecie - westchnęła mama, zamykając drzwi. - Szkoda, że nie miałam drobnych, zasłużył na nagrodę.

- No nie wiem, mnie tam on się wcale nie podobał - rzuciłam z przekąsem. - No bo niby czego on tam szukał w krzakach...Rozumiem, gdyby ten twój portfel leżał na chodniku czy gdzie indziej, na przystanku na przykład. Ale w krzakach...

- Ty się zawsze musisz czepiać - mama popatrzyła na mnie ze złością. - W krzakach czy nie, nie każdy by się pofatygował, żeby oddać starej kobiecie dokumenty - nagle stanęła wpół kroku, jakby sobie o czymś przypomniała. - Przecież mam te francuskie czekoladki! Zawołajże za nim przez okno! Może jeszcze nie odszedł daleko - rozkazała mi i rzuciła się do kuchennej szafki.

Pokręciłam głową. Facet nie odszedł daleko, stał przy sąsiedniej bramie i rozmawiał z jakimś innym mężczyzną, który na głowie miał śmieszną czapkę z daszkiem. Chociaż nie dochodziły do mnie wyraźnie ich słowa, wydawało mi się, jakby się o coś kłócili. Nasz uczciwy znalazca rozkładał ręce, najwyraźniej się przed tamtym drugim tłumaczył...

- Jest jeszcze - obok mnie stanęła mama, sapiąc z pośpiechu. W rękach trzymała dużą, wytworną bombonierkę. Wyglądnęła przez okno i już miała coś krzyknąć, gdy nagle spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem.

- Ten facet w czapce! - zmarszczyła czoło i poprawiła okulary. - To ten, co wtedy popchnął mnie na przystanku, wtedy, jak mnie okradli... Poznałabym go po tej czapce na końcu świata... Ale co on tu robi... - wychyliła się przez okno. - Hej, proszę pana - zamachała ręką, nie udało mi się jej powstrzymać.

Na dźwięk jej głosu obaj mężczyźni podnieśli do góry głowy, a potem szybko ruszyli w głąb ulicy. I zanim zdążyłam sięgnąć po telefon, zniknęli nam za zakrętem.

- No to masz swojego uczciwego człowieka - roześmiałam się, bo nic innego mi nie pozostawało, patrząc na minę mamy. - To pewnie jedna szajka, nie dość że okradają starszych ludzi, to jeszcze potem zwracają dokumenty, udając uczciwych znalazców.

I zgarniają dodatkową kasę, bo ludzie zawsze są wdzięczni...

- No popatrz, kto by to pomyślał - mama ciężko usiadła na kuchennym taborecie.

- A to dranie, no... pokręciła głową. - A ja chciałam ofiarować mu czekoladki...

- Bardzo dobrze, że nie miałaś drobnych, przynajmniej nie dałaś się wykiwać - cmoknęłam ją w policzek.

Alicja M., 53 lata

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy