Reklama

Wieczór z wampirem

Kurczę, Gocha, po co ja cię słuchałam? - Anka znów zaczęła swoją śpiewkę.

- Trzeba było pożyczyć trochę kasy i jechać autobusem...

- No to "trzeba było"! - odparłam wściekła. Zapaliłam papierosa i spojrzałam w stronę drogi. Była beznadziejnie pusta. A tu wieczór się zrobił, w dodatku wiało i padał mokry śnieg. Przemokłyśmy już do suchej nitki. W sezonie drogą nad jezioro jeździ sporo samochodów, jesienią też zresztą. Zawsze się ktoś zatrzymał i podwiózł. Ale teraz, w grudniu, mało kto jechał w kierunku miasteczka.

- I co będzie? - zaczęła jęczeć Anka.

Wzruszyłam ramionami i aż się wzdrygnęłam z zimna, bo ziąb był przejmujący.

Reklama

- Nie martw się. Jest jeszcze dość wcześnie, zaraz powinien ktoś nadjechać - pocieszałam ją, ale powoli sama przestawałam w to wierzyć.

- Trzeba było wsiąść do tej ciężarówki! - rzuciła Anka z pretensją w głosie.

- Facet wyglądał jak seryjny morderca i waliło od niego wódą. Życie ci niemiłe? - zapytałam trochę bez sensu w tej sytuacji.

- Ale jak tylko teraz pojawi się coś na horyzoncie, to nie wybrzydzamy, tylko wsiadamy, jasne?! - powiedziała Anka.

Pokiwałam smętnie głową, bo ja też miałam już dość.

Nagle zobaczyłyśmy światła jakiegoś samochodu. Zaczęłyśmy machać skostniałymi ramionami. Ale niestety, auto się nie zatrzymało, wprost przeciwnie, nawet przyspieszyło.

- Ożesz... - zaklęła siarczyście moja przemarznięta przyjaciółka.

- To ci nie pomoże - próbowałam ją uspokoić, ale daremnie.

Na szczęście po niedługiej chwili znów zobaczyłyśmy światła reflektorów. To auto z kolei jechało bardzo wolno i, co ciekawe, jakby zygzakiem...

- Pijany jakiś, czy co? - zdziwiłam się.

- Nieważne. Wsiądę do tego auta, choćbym miała nawet jechać z diabłem! - rzuciła Anka i wybiegła na środek jezdni.

Samochód, rzecz jasna, zatrzymał się. Podbiegłyśmy do okna, żeby zapytać, czy nas podwiozą. Facet siedzący od strony pasażera zaczął coś bełkotać. Nie zrozumiałyśmy go. Wtedy kierowca zapalił lampkę nad lusterkiem i nikłe światło rozjaśniło wnętrze auta oraz jego twarz... Anka zaczęła się cofać, a ja po prostu zbaraniałam. Z prawego kącika ust mężczyzny siedzącego za kierownicą spływała smużka krwi. Spojrzałam na jego towarzysza i, (to wprost nie do wiary!), z jego lewego kącika również spływała taka stróżka!

Obie z przyjaciółką miałyśmy to samo skojarzenie! "Wampiry!" Patrzyłyśmy na nich skamieniałe ze strachu!

- Podwieźć was? - zapytał kierowca, ale żadna z nas nie odpowiedziała.

- No co jest, dziewczyny? To wsiadacie czy wolicie dalej marznąć? - wybełkotał wampir siedzący po stronie pasażera.

- Ty, stary, wypluj wreszcie ten opatrunek, bo ciężko cię zrozumieć - rzucił kierowca i spojrzał na kolegę. - Człowieku! Jak ty wyglądasz?! - zawołał. - Wytrzyj krew z twarzy, bo tylko ludzi straszysz.

- Ty wyglądasz nie lepiej! - odparował mu tamten, a potem zwrócił się do nas:

- Od dentysty wracamy, z rwania zębów.

Kiedy to powiedział, obie z Anką parsknęłyśmy śmiechem, a potem to już nie mogłyśmy przestać się śmiać. Na szczęście mężczyźni poczekali, aż nam ten atak minie i podwieźli nas do domu.

Od tamtej pory jakoś przestałam jeździć stopem. Oczywiście nie dlatego, że boję się spotkać wampira. Co to, to nie! Tylko... po co kusić licho?

Gosia W., 20 lat

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy