Reklama

Znajdę cię choćby we śnie...

W mojej firmie pracował pewien ochroniarz. Musiałam mu się spodobać, bo nie dawał mi spokoju.


Pani Wioletto! - usłyszałam za plecami znajomy, obleśny głos.

Obejrzałam się niechętnie, wiedząc, kogo zobaczę.

- Dzień dobry, panie Andrzeju - powiedziałam chłodno i automatycznie szczelniej okryłam się płaszczem.

Nie chciałam, żeby pracownik ochrony znów bezwstydnie gapił się na mój dekolt.

- Jak zwykle pięknie pani wygląda - powiedział, uśmiechając się przymilnie.

- Dziękuję - odparłam tylko, ciesząc się, że winda przyjechała tak szybko.

"Nie będę musiała kolejny raz wymigiwać się od randki", pomyślałam i wcisnęłam ósemkę.

Reklama

- Widziałem panią ostatnio w parku.

Ochroniarz w ostatniej chwili włożył dłoń pomiędzy zasuwające się drzwi windy, które ponownie się otworzyły.

- Sprawiała pani wrażenie smutnej. Siedziała pani sama na ławce... Taka zamyślona.

Zrobiło mi się niedobrze na myśl o tym, że Andrzej przyglądał mi się z ukrycia. Rzeczywiście w niedzielę spacerowałam samotnie po parku. I byłam w nieco nostalgicznym nastroju, bo Michał, mój narzeczony, wyjechał kilka dni wcześniej na miesięczne szkolenie do Holandii.

- Musiało się panu coś wydawać - rzuciłam. - Ja smutna? Nie. Po prostu lubię czasem posiedzieć sama w parku - skłamałam. - Dobrze mi się wtedy myśli - dodałam.

- Rozumiem - uśmiechnął się tak dziwnie, wpatrując się we mnie intensywniej niż zwykle.

- Dobrze, muszę już iść do pracy, panie Andrzeju - powiedziałam, wciskając przycisk zamykający drzwi windy.

Ochroniarz zabrał dłoń, ale cały czas patrzył mi w oczy, aż poczułam się nieswojo. Zresztą, zawsze tak się czułam w jego obecności.

Andrzej pojawił się w naszej firmie jakieś dwa lata temu, kiedy szefostwo podpisało umowę z nową firmą ochroniarską. Mam wrażenie, że spodobałam mu się od pierwszego spotkania. Skąd mogłam to wiedzieć? Takie rzeczy się czuje. Kiedy miał dyżur rano, zawsze czekał przy wejściu, żeby otworzyć mi drzwi. Czasem wzywał windę. Zawsze, gdy kurier miał dla mnie przesyłkę, Andrzej asystował mu aż do mojego biurka. Ochroniarz co jakiś czas wypytywał też o jakieś drobnostki dotyczące mojego życia osobistego. Mam wrażenie, że za wszelką cenę szukał kontaktu.

Pewnego dnia zebrał się na odwagę i kiedy wychodziłam z firmy, zapytał:

- Pani Wiolu, może, może - zająknął się. - Może umówi się pani ze mną na kawę?

W pierwszej chwili zareagowałam uśmiechem.

- Dziękuję, panie Andrzeju, może innym razem - odparłam.

- Czyli że kiedyś się pani zgodzi? - uczepił się tej myśli jak rzep psiego ogona.

Nie wiedziałam, co powiedzieć, bo przecież nie miałam zamiaru się z nim spotykać. Po pierwsze, byłam w szczęśliwym związku, a po drugie, Andrzej mnie po prostu zupełnie nie interesował.

- Dlaczego pani milczy? - zapytał głosem skrzywdzonego dziecka. - Nie chce się pani ze mną spotkać, tak? - nieco podniósł ton.

- Wie pan, właściwie to mam z kim chodzić na kawę. Za kilka miesięcy wychodzę za mąż. Mój narzeczony nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że spotykam się z innymi mężczyznami - odparłam nieco żartobliwym tonem, ale ochroniarz zupełnie nie odczytał moich intencji.

- Wychodzi pani za mąż?! Jak to, dlaczego nic o tym nie wiem? - świdrował mnie wzrokiem.

- Słucham?! - zdziwiłam się jego reakcją. - Wybaczy pan, ale nie muszę się panu tłumaczyć - odparłam chłodno i nad wyraz spokojnie.

Chciałam być uprzejma, wolałam go nie prowokować.

Tamtego dnia pierwszy raz przeszło mi przez myśl, że ten facet ma na moim punkcie obsesję.

Niby nie robił nic specjalnego. Nie zostawiał na biurku kwiatów, nie pisał romantycznych liścików, nie proponował, że odprowadzi mnie do domu, a jednak ciągle czułam jego obecność... Nie potrafię tego wytłumaczyć - był jak cień. Nie przyłapałam go na śledzeniu mnie - do czasu, gdy sam się do tego przyznał, mówiąc, że widział mnie w parku. Niby mógł się tam znaleźć przypadkiem, ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć...

Jesień powoli przeistaczała się w mroczną, ciemną i zalaną deszczem zimę, a ja z niecierpliwością czekałam na powrót Michała. Tego wieczoru spadł pierwszy śnieg. Podeszłam do kaloryfera, żeby podkręcić temperaturę. Stałam przy oknie i patrzyłam na zasypane śniegiem ulice. W pewnym momencie miałam wrażenie, że wychodząca spod wiaty przystankowej postać spogląda w moje okna. Mężczyzna zarzucił na głowę kaptur kurtki puchowej, przyspieszył kroku i po chwili zniknął z pola widzenia. Poszłam do kuchni zrobić sobie kakao, bo choć w mieszkaniu temperatura wzrosła, mnie przeszły ciarki.

Dokładnie o północy zadźwięczała moja komórka, obwieszczając przybycie wiadomości. Ucieszyłam się, myśląc, że to SMS  od Michasia.

Ale po chwili zobaczyłam, że napisano do mnie z nieznanego numeru... "Odnajdę Cię we śnie, wtedy nie powiesz nie! Czułe miejsce odnajdę językiem, aż obudzisz się z krzykiem". Z obrzydzeniem rzuciłam telefon na szafkę. Niestety, pierwszą osobą, o której pomyślałam, był pracownik ochrony... Zastanawiałam się, skąd wziął mój numer. Postanowiłam nie odpisywać ani nie oddzwaniać. Niczym mała dziewczynka schowałam się pod kołdrę. Chciałam, żeby Michał już wrócił.

Tej nocy nie spałam dobrze, nękały mnie koszmary. Śniło mi się, że jestem w ciemnym lesie, a ktoś czai się wśród drzew. Podświadomie wiedziałam, że to Andrzej, ale nie mogłam go zobaczyć. Męczyłam się, próbując biec przez las, lecz moje nogi były takie ciężkie. Obróciłam się, chcąc sprawdzić, jaka odległość dzieli mnie od prześladowcy, i wtedy zobaczyłam dziwnie zdeformowaną, wilczą twarz ochroniarza. I rzeczywiście... obudziłam się z krzykiem, ale na pewno nie był to jęk rozkoszy, tylko lęku. Była trzecia nad ranem. Zapaliłam lampkę i wstałam, żeby przebrać mokrą od potu koszulę nocną. Nasze łóżko stoi blisko okna. Idąc w stronę szafy, spojrzałam mimowolnie na oświetloną latarniami ulicę i znieruchomiałam. Na chodniku, tuż przy wiacie przystankowej, stał on... Mężczyzna w granatowej kurtce puchowej. Zacienioną kapturem twarz rozświetlał jedynie nikły blask papierosa, którego trzymał w ustach. Cofnęłam się o krok. Zgasiłam światło... Mężczyzna pomachał w stronę okna i po chwili ruszył. Mogłabym przysiąc, że gdy światło latarni padało akurat na jego usta, widziałam, jak się uśmiecha... Sparaliżował mnie strach.

Próbowałam zasnąć, ale nie potrafiłam. Ciągle myślałam o... No właśnie o kim? W pewnym sensie byłam pewna, że pod moim domem czyha na mnie Andrzej, ale z drugiej strony nie widziałam dokładnie  jego twarzy.

Wstałam o piątej koszmarnie zmęczona. Pomyślałam, że pojadę do pracy wcześniej, żeby móc wyjść o piętnastej. Miałam tylko nadzieję, że tego dnia nie spotkam ochroniarza. Niestety, pomyliłam się, trafiłam właśnie na zmianę wartowników. Kiedy weszłam do budynku, starszy ochroniarz, pan Miecio, przekazywał klucze i instrukcje Andrzejowi. Przemknęłam szybko obok portierni. Kątem oka zobaczyłam zawieszoną na oparciu krzesła granatową kurtkę. Andrzej dopadł mnie jak zwykle przy windach.

- Dzień dobry, Wiolu - uśmiechnął się przymilnie. - Jak się dziś spało? - zapytał bezczelnie.

Już nie miałam wątpliwości, od kogo dostałam wiadomość.

Stanęłam do niego plecami, modląc się, żeby winda przyjechała jak najszybciej.

- Dlaczego się do mnie nie odzywasz? - szepnął, stając tuż obok.

- Daj mi spokój, człowieku! - powiedziałam wściekle. - Zgłoszę tę sprawę twoim przełożonym.

- Więc jednak cię zainteresowałem - powiedział, uśmiechając się przebiegle. - Nic mi nie zrobią. Miesiąc temu złożyłem wypowiedzenie. Dziś kończę pracę w tej firmie.

Nagle jego twarz przybrała zupełnie inny wyraz. Z uległego, nieśmiało uśmiechającego się kmiotka stał się odpychającym draniem.

- Daj mi spokój! - powtórzyłam i weszłam do windy.

Drzwi się zamykały, a ja widziałam, że Andrzej uśmiecha się z satysfakcją.

Już wcześniej przeczuwałam, że mam do czynienia z psychopatą, teraz moje podejrzenia tylko się potwierdziły. Byłam roztrzęsiona. Usiadłam przy biurku, próbując zebrać myśli. Zadzwoniłam do Michała i opowiedziałam mu o wszystkim.

- Dlaczego wcześniej o nim nie wspominałaś? - zapytał mój ukochany.

- Po co? Miałam mówić, że mnie podrywa? To było dla mnie nieistotne.

- Zgłoś sprawę jego przełożonym.

- Od jutra nie będzie już tu pracował. Przynajmniej tak twierdzi.

- Powinien zostać ślad po twojej interwencji - dodał Misiek. - Uważaj na siebie. Wrócę za kilkanaście dni... Kocham cię! - stwierdził.

Niestety, około ósmej w pracy zaczął się wir. Cały czas ktoś czegoś ode mnie chciał i nie miałam czasu zgłosić sprawy przełożonym. A szkoda...

Potem nie spotykałam już Andrzeja w pracy... Przyznam, że to osłabiło moją czujność. Ale pewnego mroźnego wieczoru, tuż przed powrotem Michała, Andrzej znów pojawił się w moim życiu.

Wracałam przez skwer z osiedlowego klubu fitness. Było już ciemno i, jak na złość, wśród drzew nie paliła się ani jedna latarnia. Byłam w dobrym humorze, cieszyłam się, bo nazajutrz miał przylecieć narzeczony. Wzięłam rozbieg i, jak w dzieciństwie, zaliczałam kolejną ślizgawkę. Po chwili stanęłam na miękkim śniegu. Już miałam brać kolejny rozbieg, kiedy zza kępy ośnieżonych krzaków wyłoniła się postać w grubej puchówce.

- Witaj, piękna! - zadźwięczał złowrogi głos mojego prześladowcy.

Przestraszyłam się i stanęłam jak wryta.  

- Nie chciałaś się ze mną umówić, teraz tego pożałujesz, ty głupia dziwko! Myślisz, że nie widziałem, jak uśmiechasz się do wszystkich facetów w firmie? Tylko mnie uważałaś za kretyna... A ja traktowałbym cię jak królową. Zrobiłbym dla ciebie wszystko - mówiąc to, zbliżał się w moją stronę. - Ale ty miałaś to gdzieś, wzgardziłaś mną!

Sparaliżował mnie strach. Dopiero gdy Andrzej przyspieszył i był już naprawdę blisko, wróciła mi trzeźwość umysłu. Widząc, że wchodzi na ślizgawkę, podbiegłam kilka kroków i odepchnęłam go z całych sił. Potem zaczęłam uciekać. Za plecami usłyszałam głuchy dźwięk upadającego ciała i przeciągły jęk. Odwróciłam się dopiero, gdy byłam na skraju parku, gdzie dochodziło światło z ulicy. Andrzej siedział na środku alejki i trzymał się za nogę. Wykrzykiwał w moją stronę jakieś przekleństwa.

Krążąca we krwi adrenalina nie pozwalała mi na odpoczynek, wiedziałam, że muszę biec dalej. Zatrzymałam się dopiero przed wejściem do kamienicy, w której mieszkałam.

Nerwowo szperałam w sportowej torbie, szukając klucza od drzwi wejściowych, ciągle spoglądałam w stronę, skąd mogło nadejść niebezpieczeństwo. Po chwili ścianę budynku oświetliły reflektory samochodu. Pod budynek zajechała taksówka.

"O Boże, co za szczęście", pomyślałam, widząc, że z auta wychodzi mój narzeczony.

- Michał! - zawołałam, podbiegając do niego najszybciej, jak tylko się dało.

- Chciałem zrobić ci niespodziankę i wróciłem wcześniej - uśmiechnął się.

- Jak dobrze!

Dopiero w jego ramionach poczułam się bezpiecznie.

- Co się stało? - zapytał, gdy zorientował się, że cała drżę.

- On... On chciał zrobić mi krzywdę. Czekał na mnie w parku. Uciekłam. Leży tam, chyba złamał nogę... - relacjonowałam urywanymi zdaniami.

Michał wyjął bagaże z samochodu i kazał mi schować się w klatce. Zatrzasnął drzwi, a sam pobiegł w stronę parku. Wrócił zdyszany po kwadransie. Widział tylko ślady na śniegu, ale nie znalazł Andrzeja.

Zdecydowałam, że zgłoszę sprawę policji.  Opowiedziałam o tym, co mi się przytrafiło. Nie mogłam podać zbyt wielu konkretnych informacji, bo nawet nie znałam nazwiska Andrzeja, ale zapewniałam, że da się to ustalić z pomocą pracodawcy. Policjant początkowo bagatelizował sprawę, dopóki nie przeczytał SMS-a, którego dostałam od prześladowcy tamtej pamiętnej nocy.

- Mieliśmy podobny przypadek - powiedział po chwili ciszy, przeglądając jakieś dane w komputerze. - Niemal identyczną historię dwa lata temu opowiedziała inna kobieta. Gwałciciela nigdy nie znaleziono. Rozpłynął się...

Poczułam ciarki na plecach. "Gwałciciel!", pomyślałam.

Następnego dnia umówiłam się z podinspektorem i byłym szefem Andrzeja. W ten sposób policjant chciał ustalić, gdzie mieszka sprawca.

Postawny były wojskowy wysłuchał uważnie oficera oraz mnie, a potem podał dane pracownika i zeskanował jego zdjęcie z identyfikatora.

- Czułem, że z tym chłopakiem coś jest nie tak - skwitował, gdy się żegnaliśmy.

Kilka dni później zadzwonił do mnie podkomisarz zajmujący się sprawą. Nie miał dobrych wieści.

- Z tego, co mówili rodzice, Andrzej W. od dawna z nimi nie mieszka. Wyprowadził się z rodzinnej wsi dziesięć lat temu. A w firmie podał adres zameldowania. Podobno z nikim się nie przyjaźnił, nikt się nim nie interesował. Poza tym Warszawa to duże miasto. Tu można zniknąć, jeśli się chce... Posługiwał się też telefonem na kartę. Widocznie co jakiś czas zmieniał numer.

- A tamta kobieta... - zaczęłam. - Gdybym mogła się z nią spotkać, może potwierdziłaby, że facet ze zdjęcia to Andrzej...

- Ona nie znała sprawcy. Nigdy razem nie pracowali... - zaczął. - Napadł ją w parku. Co prawda musiał ją śledzić i zbierać o niej informacje, bo dzień przed napadem  dostała dziwną wiadomość z nieznanego numeru... Podejrzewamy, że z telefonu Andrzeja.

- Niech zgadnę, coś o tym, że znajdzie ją we śnie - rzuciłam.

- Dokładnie - potwierdził policjant. - Próbowałem się skontaktować z tą kobietą. Przypomniało mi się, że ona jest do pani łudząco podobna - dodał. - Wysoka szatynka, niebieskie oczy, łagodne rysy twarzy... - urwał nagle.

- I? - niecierpliwiłam się.

- Nie chciała wracać do sprawy. Zrobiła wszystko, żeby zapomnieć o tamtej traumie. Wyjechała do Irlandii.

Odłożyłam słuchawkę, a potem opowiedziałam o wszystkim Michałowi.

- Żałuję, że go nie dorwałem! - powiedział ze złością. - Nie wiem, co bym mu wtedy zrobił...

Przytuliłam się do ukochanego.

- Poradziłam sobie z nim - wyszeptałam.  - Nie pozwoliłam się skrzywdzić - dodałam.

- Racja, moja siłaczko - Michał czule pocałował mnie w czoło.

- Wiem, że kiedyś spotka go zasłużona kara.

Od czasu tamtej historii miałam nocne koszmary. Widziałam w nich Andrzeja recytującego swój podły wierszyk. Często we śnie nękały mnie wspomnienia tamtej ucieczki przez park. Potem budziłam się z krzykiem. Myślałam już, że te koszmary nigdy się nie skończą. A jednak stało się inaczej...

Tego dnia oglądałam lokalne wiadomości. Reporter mówił o tym, że policja ujęła młodego chłopaka, który stanął w obronie swojej dziewczyny i dotkliwie pobił nękającego ją prześladowcę.

Potem w obronie rzekomego brutala wypowiedziała się dziewczyna.

- Romek musiał to zrobić, bo nikt inny nie chciał mi pomóc - mówiła ładna szatynka z ekranu telewizora. - Ten zboczeniec wysyłał mi SMS-y i gapił się - dodała przez łzy. - Czekał pod domem i groził, że dorwie mnie, gdy będę sama.

Potem pokazano relację ze szpitala. Od razu poznałam Andrzeja. Leżący na szpitalnym łóżku chłopak uśmiechał się niewinnie i tłumaczył mętnie, że przecież on się zakochał... Pewnie dziewięćdziesiąt  dziewięć procent widzów mu uwierzyło. Może nawet mu współczuli, ale nie ja...

Chwyciłam za telefon. Po chwili odezwał się znajomy podkomisarz.

- Wiem, gdzie znajduje się Andrzej! - niemal krzyknęłam.

- Właśnie miałem do pani dzwonić, pani Wiolu. Mam nadzieję, że pani będzie chciała zeznawać. Jest szansa, że tym razem ten grający niewiniątko drań się nam nie wywinie.

- Oczywiście - rzuciłam hardo.

Tamtego dnia koszmary się skończyły.

Wioletta K. 31 lat

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: praca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy