Reklama

Zrobię wszystko, tylko bądź

Musiał jak najszybciej zdobyć dyplom, by firma, w której zatrudnił się na ostatnim roku studiów, dała mu stały angaż... Planowałam, że w następnym roku będę zdawać na studia, ale potem okazało się, że jestem w ciąży.
- To nic - powiedziałam do Marka, żeby nie myślał, że mam jakiś żal do niego albo do losu. - To się nawet dobrze składa, bo przecież i tak planowaliśmy dziecko.

Teraz całe dnie miałam wypełnione. Rano pracowałam, po południu albo biegałam po sklepach, kompletując wyprawkę, albo sama szyłam różne kaftaniki i inne ubranka, żeby było taniej. Marek znalazł jakoś czas pomiędzy pracą a nauką i przygotował pokój dla maluszka. Oboje czekaliśmy z niecierpliwością na rozwiązanie. Kiedy urodził się Wojtuś, uznaliśmy, że byłoby źle, gdybyśmy od razu oddali go do żłobka.

Reklama

- Jest taki malutki i bezbronny - powiedział mąż, patrząc z miłością na naszego synka.

- A kto o niego lepiej zadba, jak nie mama - stwierdził i przytulił mnie.

Wtedy chyba jeszcze mnie kochał... Bo ja na pewno kochałam go bez pamięci! Wydawał mi się taki mądry! A przy tym był nieopisanie przystojny - wszystkie koleżanki mi go zazdrościły! Byłam gotowa zrobić dla niego wiele, chociażby poświęcić marzenia o studiach.

Zajęłam się domem. Dbałam o Marka i Wojtusia, prałam, sprzątałam, gotowałam. Każdego dnia starałam się, żeby na stole znalazło się coś szczególnego: jakieś wymyślne, ale niedrogie danie - kurczak z ananasem i migdałami albo deser.

- Smakuje ci? - pytałam, wpatrując się w męża zakochanymi oczami.

Nie mogłam się nacieszyć tymi krótkimi chwilami, kiedy był ze mną. Bo zwykle po obiedzie Marek się uczył. Mieliśmy dwa pokoje: w jednym spał Wojtuś, w drugim zamykał się mój mąż. Ja szłam do kuchni. Zmywałam po jedzeniu, sprzątałam i siadałam do drugiej pracy. Wzięłam do domu składanie długopisów. Zarobek nie był nadzwyczajny, ale w naszej sytuacji liczył się każdy grosz. Marek miał często spotkania biznesowe, musiał dobrze wyglądać. Na jego eleganckie ubrania i buty szło dość sporo pieniędzy. Resztę pochłaniały potrzeby synka. Pieluszki, zasypki, odżywki.

Ja nie potrzebowałam wiele. Chodziłam na zmianę w trzech błękitnych bluzeczkach, kupionych w sklepie z używaną odzieżą. Wcale nie wyglądały na noszone! Zresztą, było mi bardzo do twarzy w błękitnym i nawet Marek przyznawał, że bardzo mnie lubi w tym kolorze.

- Świetnie wyglądasz - mówił nieraz, gdy wykąpany Wojtuś już spał, a ja uporałam się z obowiązkami - ale najbardziej lubię oglądać cię bez niczego.

- A nie musisz się uczyć? - pytałam z obawą, żeby czegoś nie zaniedbał.

- Nie, na dziś wystarczy. Chcę nacieszyć się tobą - mówił, patrząc na mnie z pożądaniem.

Niby wszystko było dobrze, ale z niecierpliwością czekałam, kiedy zdobędzie ten dyplom i trochę mnie odciąży w domowych obowiązkach. Wiele wysiłku kosztowało mnie prowadzenie domu, zajmowanie się synkiem i jeszcze dorabianie wieczorami. Czekałam z utęsknieniem chwili, kiedy Marek zabierze dziecko na spacer, wówczas mogłam się zdrzemnąć i odespać zarwane noce albo nadgonić trochę robotę.

Wreszcie wyszliśmy na prostą. Marek skończył studia i dostał lepiej płatne stanowisko, ja mogłam zrezygnować ze żmudnego chałupnictwa. Ale nadal wszystko było na mojej głowie. Marek wcale nie miał więcej czasu, wręcz przeciwnie. Był coraz bardziej zajęty. Brał sporo pracy do domu. Zamykał się w dużym pokoju i całymi godzinami ślęczał nad papierzyskami. Czasami, gdy tam wchodziłam, zastawałam go śpiącego w fotelu. Rozumiałam, że jest przemęczony. Okrywałam go tylko kocem i po cichu wychodziłam.

A kiedy akurat nie musiał pracować, biegł do siłowni albo na jakieś spotkanie umówione w sprawach biznesowych.

- Wiem, że ci nie pomagam - tłumaczył się ze smutkiem w oczach - jednak po prostu nie mogę inaczej. Ta siłownia mnie wcale nie bawi, ale wszyscy z pracy tam przychodzą. Zauważyłem nawet, że pewne decyzje zapadają właśnie podczas takich niezobowiązujących spotkań. Nie mogę być poza grą, chyba to rozumiesz?

Obejmowałam go czule.

- Oczywiście, że rozumiem. A poza tym, jak to mi nie pomagasz? A kto zarabia na dom i nasze dziecko? Kto haruje prawie bez odpoczynku? - pytałam.

Oczywiście, że go rozumiałam! Zrobiłabym dla niego znacznie więcej, niż robiłam i tylko żal mi było, że nigdy nie mamy czasu dla siebie. Za to noce były nasze. Oddawałam mu się hojnie, nie bacząc na zmęczenie, bo właściwie tylko wtedy byliśmy blisko.

Wojtuś miał trzy latka, kiedy urodziła się Zuzia. I znów były pieluszki, nieprzespane noce, zasypki i smoczki. Chodziłam na palcach koło pokoju, gdzie pracował Marek, kołysząc w umęczonych ramionach córeczkę, żeby nie płakała. Tak bardzo chciałam, żebyśmy byli szczęśliwą rodziną!

Po prawie ośmiu latach wróciłam do pracy, Zuzia poszła do przedszkola, a Wojtuś do szkoły. Wtedy między mną a Markiem zaczęło psuć.

Pozornie niewiele się zmieniło. Ja prowadziłam dzieci na zajęcia, a potem biegłam szybko do biura. Marek po awansie miał jeszcze więcej spraw na głowie i jeszcze mocniej się w to wszystko angażował. I nie był już mną taki zainteresowany jak dawniej. A ja? Ja pierwszy raz zaczęłam odczuwać, że nie tak wyobrażałam sobie nasze wspólne szczęście.

- Ja wiem, że masz dużo pracy i wiele obowiązków - żaliłam się czasem, gdy za bardzo już odczuwałam monotonię swojego życia. - Ale mógłbyś przecież czasami wyjść ze mną gdzieś wieczorem. Wziąć mnie na siłownię albo do kina.

Marek spoglądał na mnie wtedy jakoś tak, że nagle zaczynałam czuć się jak kopciuszek - niegodna jego uwagi i miłości. Ja byłam szarą myszą, ze względu na oszczędności nadal ubierałam się w lumpeksie, a on? Och, jaki był elegancki i przystojny! Kiedy to sobie uświadamiałam, czułam, że mogłabym nie wiem ile jeszcze dla niego poświęcić, byleby tylko chciał być ze mną! Ale nie chciał. Powiedział mi to pewnego wieczoru, ot tak, przy kolacji, jakby to była jakaś drobnostka.

- Wyprowadzam się - oznajmił.

Chleb wypadł mi z ręki.

- Jak to się wyprowadzasz? Dokąd? Do kogo? - poprawiłam się, bo nagle uświadomiłam sobie, że już od dawna był dla mnie taki chłodny i daleki.

Marek żachnął się.

- To nieistotne, do kogo - odparł. - Nie bądź dzieckiem! - fuknął. - Przecież chyba sama widzisz, że do siebie nie pasujemy!

- Jak to nie pasujemy? - rzuciłam bez tchu. - Dlaczego, Marek? - wpatrywałam się w niego z napięciem, w głupiej nadziei, że nagle się roześmieje. Że zrobi coś, czym obróci te straszne słowa w żart.

Ale on milczał. Wstałam z krzesła, podeszłam do niego i objęłam go czule za szyję.

- Marek, kochany, ja zrobię wszystko? - skomlałam.

- Daj spokój! - próbował rozluźnić moje ramiona, ale ja nie chciałam na to pozwolić. Zdawało mi się, że tylko tym uściskiem mogę go jeszcze zatrzymać.

- Tak, kochany - mówiłam gorączkowo - zrobię wszystko, tylko mnie nie odtrącaj. Tylko mnie nie zostawiaj!

- Och, nie zachowuj się jak histeryczka!

- rzucił twardo, uwolniwszy się wreszcie z moich objęć. - Zejdź wreszcie na ziemię i popatrz na nas! Jak ty wyglądasz w tych swoich szmatach? Jak jakiś kocmołuch! Naprawdę myślisz, że pasujemy do siebie? Myślisz, że człowiek na moim stanowisku może się pokazywać z kimś, kto składa w domu długopisy i nie potrafi trzech zdań sklecić na żaden temat?

Stałam jak skamieniała, nie wierząc własnym uszom. Czy to naprawdę mój Marek tak do mnie mówił? Mój najdroższy mąż, dla którego bym serce wydarła, byle tylko był szczęśliwy?! Wydarłabym i wydzierałam. Dzień po dniu, przez tyle lat naszego małżeństwa.

- Proszę cię, nie mów tak do mnie! - zawołałam ze łzami w oczach. - Przecież robiłam to wszystko tylko dla ciebie! Żebyś mógł się spokojnie wykształcić i poświęcić karierze! - czepiałam się zachłannie jego dłoni i marynarki. - Niczego nigdy dla siebie nie chciałam, o nic nie prosiłam?

- To trzeba było chcieć! - rzucił z niesmakiem.

Tak! Zrozumiałam nagle, jak wielki popełniłam błąd, rezygnując ze swoich marzeń. Że wszystko robiłam z myślą o nim. Tylko że nadal go kochałam. I nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Czułam, że nie powinnam dać się tak traktować, ale to było silniejsze ode mnie. W tym momencie liczyło się tylko pragnienie zatrzymania go przy sobie, za wszelką cenę!

Marek w tym czasie już zakładał kurtkę w przedpokoju.

Doskoczyłam do niego i chwyciłam za klamkę.

- Nie pójdziesz nigdzie, nie pozwolę ci na to! Opamiętaj się, mamy dzieci! - wytoczyłam najpoważniejszy argument.

Odepchnął mnie ręką na bok, jak niepotrzebny przedmiot, i wyszedł. Zbiegłam za nim po schodach.

- Marek! - zawołałam, nie bacząc na sąsiadów. - Wróć! Marek!

Na dole trzasnęła brama i zapadła głucha cisza.

Tamtej nocy w ogóle nie spałam. Płakałam. I wtedy, i przez wiele kolejnych wieczorów, tęskniąc za Markiem tak mocno, jak tylko można tęsknić. Zdawało mi się, że cały świat zapadł się pod ziemię,

a ja sama siedzę na jakichś ruinach i zgliszczach.

Marek zażądał rozwodu. Nie chciałam się zgodzić, bo wiedziałam, że to będzie definitywny koniec, bez szans na powrót. Jednak on wymusił na mnie tę zgodę. Dzieci były moją pociechą. I podporą. Nie wiem, czy kiedykolwiek bym się dźwignęła z rozpaczy, gdybym nie musiała się zająć Wojtusiem i Zuzią.

Mówi się, że czas zabliźnia rany. Czekałam na to. Długimi miesiącami, jak ranne zwierzę, czekałam aż rana się zabliźni. Ale ukojenie nie przychodziło. Każdego dnia, na każdym kroku myślałam tylko o Marku. O czasach, kiedy był ze mną, nawet za ścianą, jak mnie pieścił dawno temu, gdy mnie jeszcze pragnął!

Chodziłam do pracy z zapuchniętymi oczami, które chowałam pod ciemnymi okularami. Blisko rok trwało, zanim się trochę pozbierałam. Wreszcie powoli się otrząsnęłam. I wtedy w pracy zaczęły się redukcje etatów. Dostałam kilka groszy odprawy, trochę pożyczyła mi koleżanka i za jej namową otworzyłam mały sklepik ze środkami czystości. Zawsze lubiłam handel, chciałam się nawet kształcić w tym kierunku, kiedyś... dawno temu... Praca w sklepie szła dobrze, finansowo też nie było najgorzej. Dzieciom niczego nie brakowało, i po raz pierwszy mogłam się ubrać nie tylko w nowe ubrania, ale nawet elegancko. Nagle się okazało, że i ja mogę wyglądać pięknie.

Byłam z siebie bardzo zadowolona, choć w głębi serca wciąż tęskniłam za Markiem. "Och, gdyby tak teraz szedł ulicą i mnie zobaczył", marzyłam. "Musiałby przyznać, że jestem ładna. Może by nawet?" pomyślałam z westchnieniem "...wrócił do mnie?"

- Małgosia? - usłyszałam niespodziewanie tuż koło siebie ten głos, tak upragniony i wyczekiwany. Jedyny!

Wstrzymałam oddech i odwróciłam głowę. Przede mną stał Marek. Wyelegantowany, pewny siebie. Mężczyzna moich marzeń, pan mojego serca! Patrzył na mnie tak, jak zawsze pragnęłam, żeby spoglądał. Z zachwytem i zainteresowaniem.

A ja stałam obojętna, zastanawiając się, dlaczego to nie robi na mnie żadnego wrażenia. Dlaczego to spotkanie, na które tyle czekałam, teraz, kiedy nastąpiło, nie wzbudza we mnie żadnych emocji?

- Małgosiu! Jakaś ty ładna! - powiedział z uznaniem mój były mąż. - Ciekawe, że inne kobiety się starzeją, a ty młodniejesz. Jak ty to robisz?! - rzucił, a ja pomyślałam: "Bo nikt mnie już nie gnębi".

- Może... - ciągnął niepewnie, zupełnie jak nie on - może poszlibyśmy na kawę? I lampkę wina? Taki jestem ciekaw, co u ciebie słychać - obrzucił mnie znów pełnym uznania spojrzeniem.

Poszłam. Niech nie myśli, że jestem taka zagoniona jak przy nim.

Przy winie wziął mnie za rękę.

- Tak wypiękniałaś, że aż... aż.. ojej, no nie mam słów. - bąkał coś, usiłując mnie pocałować. - Wiesz, dużo myślałem o nas. I chciałem cię zapytać... czy nie... - zająknął się. - Czy nie wróciłabyś do mnie? Kochaliśmy się przecież, mamy dzieci?

- Dzieci mamy od kilku lat - odparłam swobodnie. - Ale rozumiem, co chcesz powiedzieć. Niestety, przykro mi, nie mam na to żadnej ochoty. No, na mnie już czas - rzuciłam.

Zebrałam ze stolika swoje drobiazgi i wyszłam lekkim krokiem.

Tamta chwila była pierwszą, kiedy poczułam się uwolniona od tej nieszczęsnej miłości. I naprawdę szczęśliwa! Choć, kiedy spoglądam wstecz, czuję gorycz. Mam takie poczucie, jakbym zmarnowała jedno życie. Los na szczęście dał mi drugie i nie zamierzam znowu zmarnować go z Markiem.

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy