Reklama

Co dzieje się z twoim ciałem, kiedy umierasz?

Choć umieranie, śmierć i żałoba są nieuniknione i wspólne wszystkim ludziom, to niewiele wiemy na ich temat. Co czujesz, kiedy umierasz? A potem, kiedy twoje serce przestanie bić? Jak wygląda śmierć? Na te pytania odpowiada Ronald Schulz w swojej książce "Jak umieramy". Przeczytaj fragment, w którym autor zdradza, jak wyglądają ostatnie dni życia człowieka.

Niewykluczone, że w ostatnich dniach opanuje cię niepokój. Być może będziesz skubać kołdrę albo wskazywać palcami coś w oddali. Niektórzy umierający zdejmują ubranie. Inni próbują wstać i odejść. Są tacy, którzy odkrywają się, jakby chcieli coś z siebie zrzucić. Takie gesty pojawiają się często. Dotykasz czegoś. Chwytasz. Sięgasz w nicość. W medycynie określa się to terminem karfologii, a doświadczonemu personelowi nasuwa skojarzenie z zachowaniem dzieci na karuzeli łańcuchowej - kiedy wylatują wysoko i wystawiają dłoń pod wiatr.

Reklama

Bywa, że umierający - zwłaszcza ci, którzy aż do tej chwili nie chcieli uwierzyć, że umierają - pogrążają się we własnych wyobrażeniach. Ktoś domaga się butów na wędrówkę. Ktoś inny obawia się, że ucieknie mu pociąg. Inni chcą pakować walizki, domagają się płaszcza, zamawiają ostatkiem sił podróż dookoła świata z katalogu. Lekarze nazywają to językiem alegorycznym umierających. Ale i ta faza mija. Zbyt mało sił. Twój głos z ledwością przebija się przez granicę szeptu. Stajesz się śpiący. Śpisz w nocy i w dzień. Tracisz poczucie czasu.

Twoja świadomość dryfuje. Raz jesteś tutaj, innym razem gdzieś daleko. W hospicjach taki stan określają jako obecność w obu światach. Coraz trudniej cię dobudzić. Pijesz coraz mniej, twój organizm zatem staje się odwodniony, co wielu lekarzy z oddziałów paliatywnych uważa za naturalne dla umierających: puls ci spowalnia, wydalasz coraz mniej moczu. Rzadziej jest ci niedobrze i nie tak często wymiotujesz. Twoje ciało produkuje substancje semiochemiczne, które łagodzą bóle.

Niekiedy ku zaskoczeniu wszystkich ludzie tuż przed zgonem się ożywiają. Odpływasz już, aż tu nagle znów myślisz jasno, bardzo klarownie. Masz poczucie, że wracają ci siły. Nabierasz chęci do życia. To ożywienie przybiera rozmaite formy. Młoda kobieta, która od kilku dni leży w agonii, zaczyna nagle śpiewać. Dziecko, od dawna zanurzone we mgle swojej choroby, dochodzi do siebie i informuje rodziców, że teraz umrze. Starszy mężczyzna powraca do przytomności, dopytuje się po kolei o wnuki, opowiada dowcip.

Naukowcy ochrzcili ten fenomen mianem jasności terminalnej. Stanowi ona dla nich problem. Takie zjawisko pod koniec życia bardzo trudno wytłumaczyć. Czy wynika ono z biologicznej interakcji rozpadu, jakiemu ulega twoje ciało? Może to cud duszy, a może cud rozumu. Nikt nie wie tego dokładnie. I lepiej pewnie, by tak pozostało. Umieranie to coś tajemniczego, nieznanego, a jego misterium polega na tym, że człowiek nie jest w stanie całkowicie go pojąć.

Moment jasności poprzedzający śmierć ma swoją nazwę: światło na początku tunelu. Ale i ten przebłysk przemija. Śpiewająca kobieta milknie. Dziecko zapada w śpiączkę. Starszy mężczyzna traci przytomność tak samo nagle, jak ją odzyskał.

Zaczyna cię otaczać mrok. Nie jesteś już w stanie dostrzec czegokolwiek. Powieki są zbyt ciężkie, aby je unieść. Oddalasz się, tak bardzo się oddalasz. Umierającym ten stan kojarzy się z różnymi obrazami. Marszem w nocy aż do momentu, gdy ich sylwetka zatraci się w mroku. Blaknącą powoli fotografią. Zachodzącym słońcem. Gasnącym światłem. A lekarze mówią wtedy, że popadasz w zmącenie.

Nie oznacza to, że tracisz przytomność. Nadal słyszysz, jak w twojej obecności rozmawiają o tobie drżącymi głosami lub przełykając łzy, jakby od dawna cię już nie było. Czujesz, gdy ktoś cię głaszcze. Jednak twój organizm jest tak słaby, twój umysł w takiej oddali, że niektórzy nazywają zmącenie krokiem w inny wymiar. Niekiedy umierającym wydaje się, że dostrzegają ludzi, których nikt inny nie widzi. Kobieta kołysze w ramionach noworodka; a później jej mąż wyjaśnia, że ich pierwsze dziecko urodziło się martwe. Mężczyzna, długie lata bezdomny, widzi nadjeżdżającą policję, przed którą nie może uciec; inny czuje zapach perfum matki, która umarła, kiedy był dzieckiem. Prawie stuletnia kobieta przemawia do pustego kąta w pokoju, gdzie dostrzega swoją zmarłą kilkadziesiąt lat temu siostrę.

Lekarze, którzy traktują umieranie jako oddzielny fenomen medyczny, tłumaczą tego typu wizje na łożu śmierci jako majaczenie - chorobliwy stan zaburzenia świadomości. Inni unikają tak zdecydowanych diagnoz, ponieważ przy zmąceniu wiedza naukowa dociera do swoich granic: kto przeżył ten etap umierania, nie jest w stanie ani tego ocenić, ani o tym mówić, ani nawet pomyśleć - wszelkie wnioski pochodzą z zewnątrz. A to jest zasadniczy problem. Wyniki badań dotyczące umierania nie pochodzą od umierających. W języku nauki mówi się wówczas, że wiedza o umieraniu rzadko ma charakter emiczny, czyli oparty na opisach osób bezpośrednio zaangażowanych, lecz prawie zawsze etyczny, czyli bazujący na obserwacjach pozyskanych z zewnątrz.

* Więcej o książce "Jak umieramy" przeczytasz TUTAJ.

Od tej chwili człowiek jest sam ze sobą. Co nie oznacza, że jest osamotniony. Może mieć wokół siebie przyjaciół, rodzinę, cały wielki świat - ale to jest bez znaczenia. Umiera sam. Tak jak sam oddycha. Tak jak sam śni.

Umieranie potrzebuje czasu. Umieranie podąża swoim własnym torem. Zwłaszcza pod koniec, kiedy śmierć stop­niowo nabiera kształtu, nie ma tu żadnego pośpiechu. Wiedza na ten temat jest bardzo nikła, a oni trwają u twego boku i czekają w kraju niczyim, między obawą, że to zaraz nastąpi, a nadzieją, że wreszcie wkrótce to nastąpi.

Siedzą przy twoim łóżku, wstają, chodzą w koło, siadają, głaszczą cię po włosach, znowu wstają. Mija godzina za godziną. Czekają, tak jak czeka się pod ciemnymi chmurami na burzę, zaraz zacznie padać, ale nie pada, zaraz umrzesz, ale nie umierasz. Czekają i płaczą, płaczą i czekają, śledząc każde twoje westchnienie, a godziny, wyjęte z biegu czasu, czekają wraz z nimi. Ale ty nie umierasz.

Twoje umieranie podsuwa tym ludziom zwierciadło. Widzą tam ciebie leżącego i jednocześnie siebie, i wielu ma poczucie, jakby zwalił się na nich ogrom pytań. Kim jestem? Czym jest życie? Co dalej? Obecność przy łóżku umierającego zmusza do refleksji. U jednych budzi strach, uciekają jak najdalej. Innych z kolei przyciąga, gromadzą się wokół łoża śmierci jak przy ognisku.

Według podręczników medycznych umieranie podąża często ścieżką wytyczoną przez chorobę: kto cierpi z powodu wątroby, zsuwa się wraz z jej rozpadem w mrok i śpiączkę. Kto ma chore nerki, tego wzrost ilości niewydalonego mocznika prowadzi do utraty świadomości - podobnie jak wzrost poziomu dwutlenku węgla we krwi u chorych na płuca. Jednak dla lekarzy, którzy widzieli wielu zmarłych, to zbyt proste wytłumaczenie. Coraz mniej bowiem umierających, zwłaszcza w podeszłym wieku, cierpi na jeden rodzaj schorzenia.

Na oddziałach, które mają doświadczenie z umierającymi, personel zagląda teraz do ciebie częściej, choćby tylko na krótko. Szuka kolejnych zmian, które zapowiadają twoją śmierć. Niektórzy lekarze zwracają większą uwagę na zmącenie, inni na wygląd twojej twarzy i członków. Ale wszyscy śledzą twój oddech.

Jest on płytki, być może już od kilku tygodni albo od paru dni - każdy oddech to łagodna i płytka wymiana powietrza. Oddychanie odgrywa ogromną rolę. Tylko że w życiu mało kto zwraca na nie uwagę. Kiedy śpisz, kołysze cię, oddech za oddechem, głęboko i regularnie do snu. W stanie czuwania podtrzymuje cię, w spoczynku, jak i pod obciążeniem, do wyczerpania sił. Płuca to jedyny ważny organ życiowy, który nie działa tylko automatycznie, lecz którym możesz również świadomie sterować. Teraz to się zmienia.

Przyjmujesz nowe wzorce oddychania. Jest ich kilka. Dla umierających charakterystyczny jest na przykład oddech Cheyne’a-Stokesa. Trudno zapamiętać tę nazwę, dlatego też tego typu potworki językowe przemienia się w takie ściągi jak: "Najpierw oddech jest scheyn, a potem stokt". Twój oddech jest najpierw głęboki, później staje się coraz płytszy aż do momentu zatrzymania oddychania, wyraźnej przerwy, po której głośne westchnienie ponownie uruchamia płuca. Tak oddychają zwierzęta podczas snu zimowego. Oraz ludzie, którzy umierają.

Postękujesz i pojękujesz, oddychając. Nie zawsze, nie ciągle, ale od czasu do czasu. Kobietom siedzącym przy tobie przypomina to drugi kraniec życia: narodziny. W falach twoich westchnień słyszą bóle porodowe i ich rytm. Ale także mężczyźni czują, że pracują tutaj siły natury, że w takich momentach uruchamia się jakiś odwieczny mechanizm, coś żywiołowego, pierwotnego. Towarzyszących ci przeraża nieco ta elementarna siła, w każdym westchnieniu słyszą cierpienie. Dla innych to pociecha, że mogą na własne oczy zobaczyć, jak naturalnie przebiega proces umierania. Obydwa te wrażenia wynikają z ob­serwacji, ale nikt nie potrafi powiedzieć z całą pewnością, jak czuje się umierający w swoim zmąceniu. Może twój stan nie jest stanem nieświadomości czy śpiączki, lecz rodzajem snu. A może twój duch już dawno opuścił obszar ciała.

Przez bladą jak wosk skórę przenikają ciemne struktury krwiobiegu, co sprawia, że twoje ciało wygląda jak marmur. Łożyska paznokci u rąk i nóg zabarwiają się na niebiesko, być może także rzepki kolan, a nawet kąciki ust - to znak, że krew krąży coraz wolniej.

* Więcej o książce "Jak umieramy" przeczytasz TUTAJ.

Nie masz już siły trzymać ust zamkniętych, zapadają ci się policzki. Oczy tkwią głęboko w oczodołach. Nos robi się spiczasty i sterczy nad otwartymi ustami. Broda także robi się spiczasta. Oblicze Hipokratesa. W dawnych czasach był to znak dla lekarza, aby zaprzestał swoich wysiłków. Od tej chwili pałeczkę przejmował ksiądz.

Twój widok przeraża. Zwłaszcza w społeczeństwie, w którym śmierci nie uważa się za coś oczywistego, lecz za skutek złych warunków życiowych. W społeczeństwie, które młodości czy starości nie uznaje za stan fizyczny, lecz za postawę duchową.

Zanika odruch połykania, w głębi gardła gromadzi ci się ślina. Kiedy oddychasz, twój oddech ociera się o tę wydzielinę, wprowadza ją w stan wibracji, ślina bulgocze. Brzmi to trochę tak, jakby dziecko wysysało przez rurkę resztki oranżady ze szklanki. To bulgotanie śmierci.

Bliscy słyszą w tym cierpienie. Nawet ludziom mającym do czynienia ze śmiercią na co dzień trudno to niekiedy znieść. To odruch: patrzenie na ciebie, słuchanie wydawanych przez ciebie odgłosów wyostrzają zmysły żyjących na każdy sygnał wysyłany przez ciało tego, który umiera. Słysząc bulgoczący oddech, rodzina domaga się interwencji - sedacja, odsysanie, pomocy, pomocy! Jednak raczej nie potrzebujesz pomocy. Pielęgniarka patrzy wtedy na twoje czoło. Ból powoduje ściągnięcie skóry. Ale krótko przed śmiercią zdarza się to coraz rzadziej. Wchodzisz w fazę pozostawiania bólu za sobą.

Godzina twojej śmierci jest bliska, bardzo bliska, a mimo to nieprzewidywalna. Twarz, oddech, wygląd - wszystko wskazuje, że już niedługo umrzesz. Ale o jednym nadal nic nie wiadomo: o tym, jak mocno i jak długo życie będzie się trzymało twojego ciała. Starzy lekarze opowiadają, że nieraz czuli się zaskoczeni przy łożu śmierci. Na przykład był taki umierający, który rozpadał się wręcz w błyskawicznym tempie i wszyscy byli pewni, że została mu co najwyżej godzina, nie więcej. Ale on nie umierał przez trzy kolejne dni. Inny siedział na łóżku i mówił do samego końca, a potem umarł nagle, w ciągu dziesięciu minut.

Personel pielęgniarski zna wiele takich fenomenów. Czasem wydaje się, że umierający potrafią wpływać na moment swojej śmierci. Niezbyt mocno, nie ma to nic wspól­nego z cudem, ale jednak w takim stopniu, że jest to zauważalne. Jeden z nich, zanim popadł w zmącenie, dowiedział się, że wybiera się do niego syn przebywający za granicą. Człowiek ten zapadał się w sobie, ale nagle jego stan się ustabilizował. Syn jechał przez całą noc i połowę dnia, a ojciec umarł dopiero wtedy, gdy ten dotarł do jego łóżka. Bywa też zupełnie inaczej. Mężczyzna wie, że jego rodzina siedzi w pociągu i dotrze już za cztery godziny, i umiera kilka minut przed jej przybyciem. W sumie nie wiadomo, czy te historie słyszy się tak często, bo rzeczywiście tak często się zdarzają, czy też dlatego, że są wyjątkowe, więc silnie zapadają w pamięć żyjących. Uwidaczniają one jednak, że umieranie w swojej finalnej fazie jest nieprzewidywalne.

Bliscy niekiedy tego nie akceptują. Twoje umieranie bowiem stało się ważnym elementem ich życia. Razem z tobą bali się i płakali, interpretowali po swojemu wypowiedzi lekarzy, dzielnie znosili smutek i ból. Opiekowali się tobą, karmili cię. Poświęcali swój czas i siły. Ta droga była tak długa, że pojawiła się na niej nawet cicha nadzieja - a potem chcieliby przeżyć już tylko twój koniec: zobaczyć twoją śmierć. Całkiem możliwe, że zrobisz im psikusa. Personel pielęgniarski opowiada o wielu podobnych sytuacjach: rodzina czuwa przy łóżku umierającej kobiety. Siedzą tam całymi godzinami, całymi dniami, zmieniają się, aby umierająca nie była sama w chwili śmierci. I oto osoba czuwająca musi wyjść do toalety, tylko na moment, a chora umiera właśnie wtedy. To ciężkie przeżycie. Bliscy czują się oszukani. Biorą to bardzo do siebie. Jednak nie ma ku temu żadnego powodu. Może chcesz czuć kogoś przy sobie w chwili śmierci. A może wolisz być sam. Albo o wszystkim decyduje los: twój czas minął.

Zanika napięcie mięśniowe. Oczy gasną. Organy przestają funkcjonować. To radykalna przemiana żywej istoty w martwą materię. Z punktu widzenia matematyki przemiana ta dokonuje się zgodnie z nadkrytyczną bifurkacją Hopfa, modelem teorii chaosu opisującym utratę równowagi w sytuacji stabilizacji. Lekarze mówią, że wszyscy chcieliby prostych odpowiedzi.

Twój podbródek się zapada, z trudem łapiesz powietrze, ludzie wokół ciebie myślą, że to twoje ostatnie tchnienie. Ale z reguły nadchodzi jeszcze jedno. Albo i dwa. Wreszcie oddychasz po raz ostatni. Tętnica szyjna pulsuje ci jeszcze przez dwie, trzy sekundy. Potem serce zamiera.

* Więcej o książce "Jak umieramy" przeczytasz TUTAJ.

Fragment książki
Dowiedz się więcej na temat: umieranie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy