Reklama

Poświęcenie się medycynie to wyczerpujące zajęcie

Magda Kaczyńska: - Pisze pan we wstępie: "(...) zamierzam pokazać z innej perspektywy tych, którym pacjenci powierzają swoje zdrowie i życie.". Dlaczego?

Tadeusz W.: - Chcę pokazać prawdziwe oblicze polskich lekarzy. Bez demonizowania i bez stawiania na piedestale. My, lekarze, jesteśmy przede wszystkim ludźmi. Mamy swoje problemy, swoje słabości i ułomności. Podejmujemy różne decyzje, czasem dobre, czasem złe. Bywamy źli do szpiku kości, złośliwi i przesiąknięci nienawiścią, ale też, co częściej się zdarza, w takim świetle jesteśmy przedstawiani przez media i społeczeństwo. Czy słusznie? Bywa, że tak...

Reklama

Pisze pan również: "Jestem głosem tych, którzy boją się krzyczeć - zalęknieni nie reagują na patologie i trwają w tym chorym układzie, myśląc, że niczego nie można zmienić.". Traktuje więc pan tę książkę jako głos w publicznej dyskusji o środowisku lekarskim i służbie zdrowia?

- Każdy z nas ma prawo głosu, ale niewielu chce z niego korzystać - środowisko nie wybacza takich kroków. Lekarze nie akceptują faktu, że ktoś obnaża ich złe zachowania i patologie. Nie lubią, jak któryś z nich wychodzi przed szereg i mówi o tym, co zarezerwowane jest dla "lekarskich uszu". Kodeks Etyki Lekarskiej - dokument mający być drogowskazem dla kolejnych pokoleń młodych lekarzy - mówi, że "Lekarz powinien zachować szczególną ostrożność w formułowaniu opinii o działalności zawodowej innego lekarza, w szczególności nie powinien publicznie dyskredytować go w jakikolwiek sposób." Mówi też: "Lekarz wszelkie uwagi o dostrzeżonych błędach w postępowaniu innego lekarza powinien przekazać przede wszystkim temu lekarzowi.". Co to oznacza w praktyce? Zamiatanie problemów pod dywan. Bo kto przy zdrowych zmysłach postawi się np. przełożonemu lub koledze będącemu wyżej w hierarchii oddziału? No i który lekarz tak po prostu przyzna się do błędu? Czy wiesz, ile razy w Polsce zabrano lekarzowi prawo wykonywania zawodu? Zaledwie kilka. Za gwałty, pedofilię, a więc same grube i przede wszystkim zgłoszone przewinienia... dalszy komentarz jest chyba zbędny.

Pana książka może coś zmienić?

- Książka ma potencjał, żeby otworzyć ludziom oczy na pewne sprawy. Po części wyjaśnia niektóre zachowania, po części piętnuje patologie. Na pewno może to być początek mocnej i angażującej dyskusji. Od czegoś trzeba zacząć proces ewentualnych zmian.

Opisuje pan rzeczywistość, której wszyscy uczestnicy, lekarze i pacjenci, są równocześnie ofiarami i katami. Winny jest wyłącznie system?

- Często to jest błędne koło. Winien jest w dużej mierze system, ale nie zapominajmy, że ziarno musi trafić na podatny grunt. Ludzie to nie tylko tryby w systemie zdrowia. Ludzie kształtowani są przez środowisko, w którym wychowują się i żyją, w którym uczą się i praktykują. Każdy element tej skomplikowanej układanki ma znaczenie. Nawet szef, który okazuje się ch..., zawistni koledzy, narzekający pacjenci, narzekający personel, ograniczenia systemu, przesadnie rozdmuchana papierologia, stres przed roszczeniami i wiele wiele innych. Gdzieś to wszystko musi znaleźć ujście. A jak nie znajdzie, to w pewnym momencie wszystko tak się kumuluje, że ten wulkan wybucha.

Więcej o książce "Bez znieczulenia. Prawdziwe historie z polskich szpitali i przychodni" przeczytasz TUTAJ. 


Jestem córką lekarki (rocznik 1935). Jej stosunek do zawodu wpłynął na postrzeganie przeze mnie lekarzy jako na owładniętych misją służenia pasjonatów. Był to obraz wyidealizowany, czy też zmienili się ludzie, zmieniły się czasy?

- Ludzie tak postrzegają ten zawód. Kiedyś było całkiem inne podejście do lekarzy - ludzie podchodzili do nas z szacunkiem, poważali nas i słuchali. Lekarze mieli więcej luzu, mniej stresu i nie musieli się tak przejmować tym, co dzieje się dookoła. Byli bogami w brudnych, rzeźnickich fartuchach. Z drugiej strony to pokolenie, obecnie w wieku emerytalnym lub przedemerytalnym, ciężko dostosowuje się do zmian i nowości. Koledzy i koleżanki często są sfrustrowani tym, jak zmieniła się forma wykonywania zawodu. Ile doszło nowych obowiązków, ile stresu i patrzenia na ręce. Nie jest już tak, że na dyżurach siadają z flaszeczką i walą do upadłego, a zabieg wykonuje młody w asyście dwóch pijanych starych. Nie ma już tak, że jak pacjent jest niegrzeczny, to dostanie po mordzie i siedzi spacyfikowany. Teraz na drugi dzień zjeżdżają się wozy transmisyjne i sprawa jest nagłośniona we wszystkich mediach. Lekarz to zawód. Zawód zaufania społecznego, ale nadal zawód. Misja, która kiedyś mu przyświecała, tonie w wodospadzie obostrzeń i obowiązków. Lubimy pacjentów (przynajmniej ja), ale lubimy też władzę, pozycję i możliwości, jakie daje wykonywanie tego zawodu.

Zawsze irytowało mnie, kiedy lekarz nie zwracał się do mnie po partnersku. Z lektury pana książki (sytuacje z przychodni i SORu) można wywnioskować, że nie da się - generalnie - tak pacjentów traktować. Z czego to wynika?

- Lekarz posiada pewien zasób wiedzy specjalistycznej, niedostępnej dla "zwykłych śmiertelników". Dla wielu lekarzy niedopuszczalne i niezrozumiałe jest to, że ktoś może z nimi dyskutować lub wręcz podważyć zdanie. Czy jak przychodzi elektryk lub hydraulik, dyskutujesz z nim na temat rur lub schematu sieci elektrycznej? Nie! Przyjmujesz pewne rzeczy do wiadomości i idziesz dalej. Ja osobiście zawsze podchodziłem do pacjentów w sposób partnerski i powiem szczerze - w 80% przypadków pacjenci byli zdziwieni, że tak można. Ba, że lekarz z nimi rozmawia, wyjaśnia i pyta o zdanie.

Myśli pan, że czytelnicy-pacjenci poddadzą refleksji to, co pan pisze, czy też utwierdzą się w przekonaniu o swoich bezwzględnych prawach, uzasadnionych żądaniach?

- Chciałbym, żeby czytelnicy zrozumieli, że lekarze to ludzie, jak wszyscy inni i że czas zmienić oczekiwania względem tego zawodu na normalne, przyziemne. Nie ma to być absolutnie książka nawołująca do agresji względem lekarzy.

"Gdy staję w obliczu tragedii, takiej jak śmierć pacjenta, moją najczęstszą reakcją jest obojętność.". Rozum podpowiada, że lekarz musi zachowywać profesjonalny dystans, by mógł skutecznie leczyć. Serce pragnie, by dzielił żal i lęk... Jak kończą lekarze empaci?

- Zależy, co rozumiesz pod hasłem empata. Każdy z nas na swój sposób przeżywa tego typu sytuacje i każdy chyba prędzej czy później się dystansuje. Mogę jedynie powiedzieć, że osoby, które tego typu sytuacje postrzegały jako osobistą porażkę, dużo częściej kończyły u psychiatry na kozetce lub walczyły z depresją na własny sposób. Lekarze to grupa zawodowa z największym ryzykiem popełnienia samobójstwa. Myślisz, że z czego to wynika? Krótko: osoby emocjonalne mają przechlapane. Żeby było jasne - nie jesteśmy potworami pozbawionymi uczuć. Jesteśmy po prostu ludźmi z bardzo grubą i skuteczną barierą ochronną i doskonale potrafimy wypierać sytuacje, które są dla nas przykre, traumatyczne lub mogą w negatywny sposób wpłynąć na jakość naszego życia i naszej pracy.

Z drugiej jednak strony jest w książce poruszająca scena śmierci chłopca czekającego na przeszczep, sytuacja, której pan nigdy nie zapomni, choć zdarzyła się wiele lat temu, podczas pana stażu... Co z tym dystansem?

- Byłem wtedy na początku drogi zawodowej. Nie było dystansu. Były emocje i głębokie przeżycia. Płacz i nienawiść do świata i boga, że taka sytuacja ma miejsce... To praca z ludźmi, ciężkie przeżycia zawodowe, porażki uczą nas, że albo uczysz się radzić sobie z takimi emocjami, albo nie powinieneś uprawiać tego zawodu.

Pisze pan również, w kontekście chorej terminalnie na raka pacjentki Pani Niny: ,,(...) gdy nic już nie działa, gdy medycyna nie może pomóc, a ja tylko patrzę na to cierpienie, pozostaje mi jedno - życzyć człowiekowi jak najszybszej śmierci, żeby dłużej się nie męczył.". Polska służba zdrowia nie zapewnia umierania bez bólu i z godnością?

- Polski system nie dopuszcza eutanazji. Istnieje pojęcie uporczywej terapii, ale nie jest ono jednoznacznie zdefiniowane. Można powiedzieć, że funkcjonujemy w pewnym rozdwojeniu. Widzimy osobę, która cierpi, która jest obciążeniem dla samej siebie, dla rodziny i bliskich. Codziennie prosi o to, aby móc odejść w spokoju. Nie chce być przypięta do setek przewodów, nie chce robić pod siebie i być odzierana z godności całkowitą zależnością od innych. A nauka idzie do przodu. Pojawiają się nowe możliwości, leki, urządzenia pozwalające jeszcze dłużej podtrzymać życie. Czy to już uporczywa terapia? Czy takie działania nie powodują u Pacjenta jeszcze większego cierpienia i jeszcze większego uprzedmiotowienia?

W książce pojawia się wątek radzenia sobie ze stresem. Ma pan jakiś swój własny sposób na leczenie się z leczenia?

- Przez lata pracy nauczyłem się oddzielać życie zawodowe od prywatnego. Przekraczasz bramy szpitala i wszystkie problemy zostają w odpowiedniej kieszeni fartucha. Jedziesz na łódki, grasz w tenisa, ćwiczysz na siłowni, spędzasz czas z bliskimi... Jak by miało wyglądać moje codzienne życie, gdybym wszystkie stresy i problemy zostawiał z tyłu głowy?

Wspomina pan, że lekarz, który kocha swój zawód i troszczy się o pacjentów w zasadzie nie ma szans na prawdziwą miłość, na stały, bliski związek. Dlaczego?

- Poświęcenie się medycynie to wyczerpujące zajęcie. Nie każdy rozumie, że lekarz po 24 godzinach wytężonej pracy  może nie mieć ochoty na wyjazd lub wyjście ze znajomymi. Dodatkowo często po dyżurze idzie do przychodni na kilka godzin, żeby podreperować budżet domowy. Czy w takich okolicznościach może znaleźć czas dla siebie i innych? Ludzie myślą, że to pazerność. A lekarz w trakcie specjalizacji zarabia około 15 zł za godzinę pracy.

Podpisuje się pan pod stwierdzeniem dra House'a, że wszyscy mijają się z prawdą: lekarze, pielęgniarki i pacjenci. Kto na jaki temat kłamie?

- Chyba każdy na każdy (śmiech). Generalnie obowiązuje zasada ograniczonego zaufania. Pacjenci kłamią, że stosowali się do zaleceń i przyjmowali leki. Kłamią co do okoliczności wypadków i urazów, bo ważne są dla nich kwestie ubezpieczeniowe. Kłamią odnośnie objawów i okoliczności ich wystąpienia. Lekarze i pielęgniarki często szukają tzw. dupochronów i kłamią, a raczej zakrzywiają rzeczywistość wtedy, kiedy mają coś do stracenia -  w sytuacjach problemowych, w przypadku roszczeniowych pacjentów lub ich rodzin, powikłań... Kłamstwo to mechanizm obronny, a nie sposób na życie.

Życie oddziałowe, ze swoim rytuałem, romansami, kuchnią, obejmuje zabawne, tragikomiczne, dramatyczne i smutne wydarzenia, np. kiedy rodzina podrzuca do szpitala dziadka czy rodzica, by wyjechać na urlop lub spokojnie spędzić święta. Zawsze jest to przejaw bezwzględnego egoizmu? Może bywa też spowodowane śmiertelnym zmęczeniem?

- Biorąc pod uwagę okoliczności - wakacje i święta - uważam to za totalne skur... Jeżeli ktoś jest zmęczony, może zorganizować opiekę w ramach zakładów opiekuńczych i domów starości. Porzucenie w szpitalu nijak ma się do opiekuńczości i miłości. Ja sobie nie wyobrażam, abym po takiej akcji mógł spokojnie pojechać na wakacje, nie przejmując się tym, co mój bliski robi, jak się czuje i czy ma dobrą opiekę. Nie mógłbym się relaksować i spijać drinków w opcji all inclusive, mając na sumieniu takie chore, nieludzkie zagranie.

Co jest takiego pociągającego w medycynie, że nadal chce pan uprawiać ten zawód, a i nie maleje konkurencja kandydatów na studia medyczne.

- Chyba nadal moja miłość do zawodu. Lubię ludzi, lubię to, co robię i nie wyobrażam sobie innej drogi kariery. Moje podejście do zawodu i pacjentów oraz brak tolerancji dla patologii sprawiły, że jestem lubiany i poważany jako lekarz. Daje mi to dużo satysfakcji i zaspokaja  potrzebę samorealizacji i dążenia do sukcesu.

"W szpitalach pracują różni ludzie." Opisuje pan przypadki niekompetentnych i leniwych lekarzy. Nie znalazłam nigdzie wzmianki o lekarzu, który był dla pana wzorem, mentorem. Był taki?

- Mentor jako nauczyciel i wzór do naśladowania, który znajduje się blisko nas?  Nie spotkałem takiej osoby. Zawsze miałem problem z autorytetami - szanowałem wyłącznie tych lekarzy, którzy na to zasłużyli, a nie tych, którzy byli na wyższych szczeblach w   łańcuchu pokarmowym. Jest kilku lekarzy, których cenię za upór, determinację i za to, że nie bali się iść pod prąd wtedy, kiedy inni krzyczeli, że się nie da, m.in. Zbigniewa Religę i Henryka Skarżyńskiego. Za wiedzę, ludzkie podejście i skromność - Andrzeja Szczeklika i Krzysztofa Bieleckiego.

Dziękuję za rozmowę i dziękuję za tę książkę. Wbrew fragmentom na okładce nie jest sensacyjna i jednoznaczna. Jest barwna i przede wszystkim gorzka. W jaki sposób zachęciłby pan do jej przeczytania?

- Mogę jedynie powiedzieć, że warto na te kilka chwil wejść w ciało lekarza i poznać jego życie, przemyślenia i rozterki od tzw. "kuchni". Będzie kontrowersyjnie i mrocznie, ale też zabawnie i z dużym dystansem.

INTERIA.PL/materiały prasowe
Dowiedz się więcej na temat: lekarz | szpital | medycyna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy