Cierpienie braci mniejszych
Mówimy o nich "bracia mniejsi" i wydawać by się mogło, że tak ich traktujemy. Niestety, rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej, ale my nie chcemy jej znać. Dorota Sumińska nie boi się głośno mówić prawdy i pisze książkę "Dość". Gdy ją przeczytasz, nie sięgniesz nigdy więcej po mięso. Oto fragment lektury.
Aby człowiek mógł ubrać się w futro lisa, trzeba zamęczyć na śmierć kilkanaście zwierząt. Do "wyprodukowania" jednego kilograma schabu zużywa się nawet sześć tysięcy litrów wody (i mnóstwo żywności pochodzenia roślinnego), czyli tyle, ile wystarczyłoby do zaspokojenia potrzeb stu osób przez kilka, a może i kilkanaście dni. Powtarzam: jednego kilograma. Oburzają nas zbrodnie drugiej wojny światowej. Oburza każda zbrodnia ludobójstwa. Nie skończą się one, dopóki my, oburzeni, nie przestaniemy mordować.
Wszyscy jesteśmy Piłatami. Umywamy ręce. I to od bardzo dawna. "Dopóki są rzeźnie, dopóty będą także pola bitew" - to zdanie przypisuje się wielkiemu rosyjskiemu pisarzowi Lwowi Tołstojowi. Miał je napisać, gdy nikt nie słyszał jeszcze o przemysłowym tuczu. Dziś te słowa są szczególnie aktualne, bo rzeźnie to fabryki śmierci, a tuczarnie już nie są chlewikami, lecz kombinatami okrucieństwa i cierpienia. (...)
Nawet nie mięso
Wiem, co znaczy być indykiem, przepiórką czy perliczką, więźniem skazanym na śmierć jak każde zwierzę hodowane dla mięsa, jajek, piór czy skóry. Ich los zawsze jest tragiczny. Ale ryba? Przecież to nawet nie mięso. To tylko "postne jedzenie". Czy coś takiego może w ogóle czuć?
A jednak ryby to również kręgowce. Żyją w obcym dla człowieka środowisku - wodzie - i dlatego trudno nam, nawet mnie, wejść w ich delikatną skórę. Mówić ich niemym głosem. Ich mózgi znacząco różnią się od mózgów innych kręgowców, więc z łatwością uznaliśmy, że ryby nic nie czują. Dlaczego? Bo nie krzyczą, gdy zadajemy im ból. Co prawda jesteśmy też głusi na ryk przerażenia i bólu dochodzący z każdej rzeźni, ponieważ jednak nie chcemy go słyszeć, to nie ma mowy o uśmiercaniu prosiaczków czy kurcząt wprost na sklepowych ladach.
Co innego karp. Jego można dręczyć, bo ryby nie mają głosu. Jakbyśmy zapomnieli, że sami - jak zresztą wszystkie kręgowce - jesteśmy potomkami pierwszych ryb. Nazywały się ostrakodermy i dały początek zarówno obecnie żyjącym rybom, jak i słoniowi czy człowiekowi.
Środowisko zamieszkiwane przez ryby jest zupełnie inne niż nasze. Przede wszystkim pozwala na swobodne poruszanie się. Lekkimi jak piórko wodnymi tancerzami stają się w nim nawet największe, porównywalne pod względem masy do wielorybów, rekiny wielorybie. To wielkie, łagodne i bardzo inteligentne zwierzęta.
Tak, ryby myślą, marzą, boją się i czują ból. Ból czują jeszcze silniej niż my. Oddychają skrzelami, pobierając rozpuszczony w wodzie tlen, ale ich delikatna skóra też bierze udział w oddychaniu i pełni inne, ważne życiowe funkcje. Nie musi się bronić przed wysychaniem ani przed urazami związanymi z konsekwencją grawitacji. Jest tak delikatna jak rogówka naszego oka.
Ryba złapana w sieć czuje to, co człowiek, któremu wpadnie pod powiekę paproszek. Tylko milion razy bardziej. Nie może wytrzymać, nie może nic zrobić, ociera się o ściany zatłoczonego basenu w sklepie rybnym, dręczona ostrym bólem całego ciała. Wsadzona do foliowej torby, dodatkowo się dusi. Bezgłośnie. Człowiek nazywa martwe ryby śniętymi, tyle że one wcale nie zasypiają. One się duszą. W niewyobrażalnych męczarniach. To niejedyne "nieporozumienie".
Na rybiej skórze znajduje się pewien niezwykle ważny narząd, zwany linią boczną. Reprezentuje zmysł, którego my, ludzie, nie mamy. Zbudowane z czuciowych zakończeń nerwowych neuromasty odbierają nie tylko ruch i zmiany ciśnienia wody, ale również jej skład chemiczny. Ten niezwykle czuły "radar" pozwala rybom pływać synchronicznie w ogromnych ławicach, określać odległość od przeszkód i rejestrować dźwięki. Choć nie mają uszu, "słyszą" dzięki neuromastom.
To trochę tak, jakby mieć na skórze rogówkę oka i błonę bębenkową równocześnie. Boli na samą myśl. Boli też ryby. Ale ponieważ boli "po cichu", pozwala to ludziom dręczyć te zwierzęta bez żadnego poczucia winy. 65 Jest takie stare porzekadło: dzieci i ryby głosu nie mają. A gdyby miały? Co by powiedziały? Nie dzieci, ale ryby.
Wszystko zależałoby od gatunku i środowiska wodnego, w którym żyją. Skupmy się więc na karpiu. W oczach swoich pierwszych hodowców, Chińczyków, znalazł duże uznanie. Nazwali go istotą wielce rozumną. Trudno wejść mi w jego skórę, bo, choć lubię pływać, jestem dotykowcem.
A karp, jak większość innych ryb, stroni od dotyku (oczywiście pomijając okres tarła). Za to zawiera przyjaźnie, szybko się uczy i potrafi kalkulować, na ile opłaca mu się ryzyko. Zgubiło go to, że jest oportunistą i chętnie korzysta z darmowych "obiadów". Na dodatek nie zna umiaru i łatwo przybiera na wadze. Jednak nawet otyły nie staje się pokorny i do końca walczy o życie. Ale na nic mu odwaga i męstwo, gdy miłosierni chrześcijanie szykują wigilijną wieczerzę. Co innego rekin. Przy nim karp to tylko wodny motylek.
Rekin: bohater filmów grozy, straszny morski potwór, który pożera "niewinnych", ludojad. Choć od karpia różni się mniej więcej tak jak człowiek od makaka, obie ryby podzieliły tragiczny los ofiar naszych morderczych instynktów i apetytu na rybie mięso.
Karp to ryba słodkowodna, roślinożerna i kostnoszkieletowa. Rekin należy do morskich drapieżników, a jego szkielet jest zbudowany z chrząstki. Obie ryby żyją w zupełnie innych środowiskach wodnych i prowadzą zupełnie różny tryb życia. Wydawałoby się, że los rekina jest stokroć lepszy od tego, jaki czeka karpia w rybnym stawie.
A jednak wcale nie trzeba stawu hodowlanego, by z życia ryby zrobić piekło. Większość gatunków rekina, władcy oceanicznych głębin i szlaków, jest na wyginięciu. Dlaczego? Bo rekin wcale nie jest już władcą. Tam, gdzie wkracza człowiek, nikt nie ma gwarancji zachowania prawa do życia. Dlaczego ludzie zabijają rekiny? Nie chodzi tylko o nienawiść do "czarnych charakterów" filmowych Szczęk.
Rekiny giną, bo wpadają w sieci zarzucane na tysiące innych gatunków, stają się ofiarami zatrucia środowiska, umierają przebite strzałą z kuszy należącej do "podwodnego macho" - człowieka, który dla chorej rozrywki fantazjuje, że zwycięża w śmiertelnie niebezpiecznej walce, a w rzeczywistości dokonuje egzekucji na bezbronnym zwierzęciu. Mało tego, w niektórych rejonach Azji powodzeniem cieszy się zupa z rekinich płetw. Jak się ją przyrządza? Najpierw trzeba zdobyć płetwy. Łapie się rekiny, odcina się im ten 67 niesamowity narząd i tak okrutnie okaleczone, chociaż wciąż żywe, wrzuca z powrotem do wody. Nie umiem opisywać tego dalej...
Kto to robi?
Człowiek?
Czy tę iście diabelską torturę można w ogóle do czegoś porównać? Można.
My, Polacy, to samo serwujemy naszym braciom w rybiej skórze - węgorzom. Są mistrzami w produkcji śluzu. Chroni on ich delikatną skórę przed urazami i szkodliwym działaniem zanieczyszczonej wody. Po to, by przed wędzeniem węgorzy pozbyć się śluzu na skórze, zaraz po złapaniu wrzuca się je do beczek i... zasypuje solą. Niech ktoś, kto tego nie rozumie, wsypie sobie szczyptę soli do oka. Węgorz cały jest "okiem".