Dawniej pełne perełek wartych krocie, a dziś? Wróciłam do second-handów, by sprawdzić
Najpierw owiane złą sławą, potem były niczym skarbiec dla ceniących sobie oryginalność i styl. Teraz mówi się o kolejkach w dni dostawy i młodych handlarzach, którzy wyrywają sobie cenne kąski z rąk i odsprzedają z dużym zyskiem. Lata temu przestałam odwiedzać lumpeksy. Ostatnio zaglądnęłam do jednego ponownie. Co się zmieniło? Czy da się tam coś znaleźć, czy to tylko zbiorowisko poliestrowych koszmarków?

Spis treści:
- Jak to jest teraz z tymi second-handami?
- Ciasne kioski z rzeczami w koszach
- Najlepsze śpiochy po 1 zł
- Co teraz znalazłam w lumpeksie?
Jak to jest teraz z tymi second-handami?
Spoglądając na dumne ze swoich łowów influencerki, obserwując drastyczny wzrost w ostatnim czasie internetowych sklepów z wyszukaną i pieczołowicie dobraną odzieżą używaną "upolowaną" przez młodych handlarzy oraz zmęczenie sieciówkowymi stylizacjami, postanowiłam odnowić swój porzucony na wiele lat "romans" z lumpeksami. Dziennikarka Paulina Szymczak zdążyła już ogłosić koniec lumpeksów jakie znamy w artykule "Wielka ściema second-handów" w Interia Styl, zatem tym bardziej byłam ciekawa, jak ma się sytuacja obecnie w moim niewielkim mieście. Szczęśliwym zrządzeniem losu przywołałam myślami moją znajomą.
- Już z rok jest ten duży lumpeks u nas otwarty, a my jeszcze nie byłyśmy - usłyszałam jakiś czas temu w słuchawce od swojej bliskiej koleżanki, i bardziej ze względu na spotkanie towarzyskie, niż z nadzieją na udane łowy, wyparcelowałam czas w sobotnie przedpołudnie, ubrałam wygodne buty i ruszyłyśmy uzbrojone w kawę na wynos i pozbawione oczekiwań.
Ciasne kioski z rzeczami w koszach
Duże pomieszczenie, w którym kiedyś był znany sklep z owadem w nazwie, wyglądało jak hala gimnastyczna wypełniona wieszakami. Szyld poinformował nas, że cena dnia to 50 zł/kg oraz że dostawy są w każdą środę. Znaczy, że towar będzie kiepski i prawdopodobnie przebrany. I tu zaczyna się zdziwienie, bo nie dość, że bez większego trudu udało się znaleźć naprawdę świetne rzeczy w doskonałym stanie, to jeszcze nie zapłaciłyśmy majątku.
Ale zanim o tym, powróćmy do czasów, kiedy lumpeksy ledwo wygrzebały się z nieprzychylnych opinii, przestały być wstydliwym tematem i zaczęły być świadomym wyborem młodych ludzi, którzy nie chcieli wyglądać jak wszyscy inni. Bo tak właśnie było na początku lat 2000. Ja chodziłam do second-handów, bo zależało mi na oryginalnych, pasujących do mojego ówczesnego nieco ekstrawaganckiego stylu ubierania ciuchach, ale też jako studentka nie lubiłam przepłacać. Ach, co to były za czasy! Gdzie bym się wtedy nie pojawiła, dostawałam pytania "Ale fajne, gdzie kupiłaś?" a ja, z dumą mogłam odpowiadać "W ciuchu, kosztowało 4 zł". I to było ważne - docenienie stylu, ale też dokładanie swojej małej cegiełki do łamania tabu. Przypominam, że wtedy dopiero zmienialiśmy myślenie o kupowaniu używanych ubrań: do tej pory było to: obrzydliwe/śmierdzące/brzydkie/brudne/niehigieniczne. Niepotrzebne skreślić. Kremowy płaszczyk za 3 zł, marynarka wełniana za 8 zł, skórzane paski i dziergane szaliki - wszystko to potrafiłam upolować dosłownie za grosze.
Najlepsze śpiochy po 1 zł

I tak jakoś pewnego dnia przestałam odwiedzać lumpeksy, było to w okolicach roku 2012. Potem posypałam głowę popiołem i powróciłam, bo kompletując wyprawkę dla córki, która miała opuścić mój brzuch niebawem, zorientowałam się, że nie warto za śpiochy, które posłużą miesiąc czy dwa, płacić kilkuset zł, gdy w lumpeksowych koszach wszystkie niemowlęce ubranka były po złotówce za sztukę. Tak, po złotówce. Pozostałam wierna second-handom (ale tylko w temacie ubrań dla dzieci) przez jakieś 2-3 lata, po czym jeszcze przed pandemią zerwałam z nimi. Bez awantur, bez dramatów. Zwyczajnie przestałam znajdować czas, chęci do szperania, a ciuchy były niestety coraz gorszej jakości. Proporcjonalnie do tego, jak pogarszał się towar, rosły ceny, co dodatkowo dodało mi prędkości w ewakuacji. 6 lat minęło jak z bicza strzelił i znajdujemy się przed wejściem do dużego lumpeksu z moją koleżanką. Jakie teraz są lumpeksy?

Co teraz znalazłam w lumpeksie?
Tak jak wspomniałam wcześniej, to już nie ciasne kioseczki, w których jedyne ruchy, które można wykonać to obrót w miejscu. Jest przestronnie, nie pachnie odrzucająco, ubrania podzielone są na kategorie. I tak, można znaleźć skarby. Choć wieszaki opanowały poprzednie kolekcje Zary i H&M, to nie brakuje prawdziwych perełek vintage z dobrym składem i świetnym fasonem. Z pierwszej wizyty po latach wróciłam z pełną torbą rzeczy:
- Białym rozpinanym sweterkiem z doskonałym składem (70 proc. angora, 25 proc. wełna i 5 proc. nylon)
- Ciemnym puchatym swetrem IKKS (55 proc. poliamid, 40 proc. angora, 5 proc. wełny)
- Ciemnozieloną taliowaną marynarką zamszową
- Dżinsami Levis
- Czapką na zimę
- Skórzanym śliwkowym paskiem z ozdobną złoconą klamrą
- Grubą, bawełnianą bluzą z nadrukiem
Ile za to wszystko zapłaciłam? 120 zł. Spoglądając kilka lat wstecz, złapałabym się za głowę, bo nigdy nie zostawiłam takich pieniędzy w lumpeksie. Ale znając ceny dobrych jakościowo swetrów czy wyrobów skórzanych, nie wspominając o markowych dżinsach, stwierdzam, że jest to ułamek wartości wszystkich tych ubrań i dodatków. Sam sweter z wełny i angory potrafi kosztować kilkaset złotych. A to wszystko 3 dni po dostawie, bez przeciskających się i wyrywających sobie z rąk rzeczy handlarzy i zupełnie bez żadnych oczekiwań. Może to magia małego miasta, ale zachęcam: jeśli jak ja porzuciliście odwiedzanie tych przybytków, spróbujcie raz jeszcze. Ekologia, oszczędność, porządne materiały, odzież na lata. Warto.









