Reklama

Bliźniaki jak marzenie...

Niki od tygodnia była w szpitalu. Lekarze przygotowywali ją do cesarki. Chłopcy mieli przyjść na świat w poniedziałek. Ale wyczuli zamieszanie i... zrobili wszystkim niespodziankę!

Był spokojny, niedzielny wieczór. Po szaleńczych, wspólnych zabawach, mój pięcioletni syn rozciągnął się na pufie i leżał beztrosko, oglądając dobranockę. Postanowiłem wykorzystać tę chwilę i szybko przygotowałem sobie minikolację. Telefon od żony ze szpitala zaskoczył mnie. "No co tam, kotku?" - spytałem beztrosko. "Odeszły mi wody, pakuj się"- powiedziała tonem, który wykluczał jakiekolwiek żarty. Od tej pory wszystko nabrało błyskawicznego tempa. Dopiero siedząc w taksówce wiozącej mnie do szpitala (odległość, bagatela, 30 km), dotarła do mnie myśl, że oto rodzą się moi kolejni dwaj synowie... I zacząłem się niepokoić.

Reklama

KIEDY W KOŃCU TO NASTĄPI?

Niki przyjęto do kliniki położniczej Instytutu Matki i Dziecka ponad tydzień wcześniej. Lekarze chcieli monitorować poziom cukru w jej organizmie (miała tzw. cukrzycę ciężarnych, niebezpieczną dla dzieci) i przygotować ją do cesarskiego cięcia. Nasi chłopcy nie mogliby urodzić się inaczej. Ignacy, który miał przyjść na świat jako pierwszy (był bliżej kanału rodnego),

ustawił się "do wyjścia" nóżkami i pupą. A w takim przypadku poród naturalny jest niemożliwy.

Żona źle znosiła pobyt w szpitalu. Przez pierwsze kilka dni żaden lekarz nie obejrzał nawet wyników pomiaru glukozy, a na nasze pytania odpowiadano: "Wyjaśnimy później" lub "Proszę spytać kogoś z następnej zmiany". Tęskniła również za Mikołajem. Obawialiśmy się, że pierworodny syn będzie płakał za mamą. Ale Mikołaj okazał się dzielnym chłopakiem i wytrzymywał nawet weekendowe wizyty w szpitalu, które zawsze przecież kończyły się rozstaniem z najbliższą mu osobą. Pocieszaliśmy się, że do porodu już niedaleko - cesarskie cięcie zaplanowano bowiem na piątek. I marzyliśmy: jeszcze tylko kilka dni "obowiązkowego" pobytu na oddziale mamy i chłopców, a potem będziemy już w domu w komplecie! Lecz zabieg przesunięto na poniedziałek (lekarze zaplanowali zbyt wiele cesarek na piątek i żona nie zmieściła się w grafiku). Nasze bliźniaki chyba wyczuły zamieszanie i postanowiły, że... przyjdą na świat wcześniej! W niedzielę wieczorem.

CHŁOPAK NUMER JEDEN I NUMER DWA

Gdy dotarłem na oddział, zrozumiałem, że nie będę mógł pomóc żonie tak, jak przy narodzinach pierwszego synka, choć on też urodził się przez cesarskie cięcie. Wtedy byłem blisko Niki, rozmawiałem z nią przed porodem, a podczas zabiegu siedziałem tuż za drzwiami sali operacyjnej. Teraz nikt nie wpuścił mnie nawet na salę porodową. Słyszałem tylko, jak Niki cierpi... Potem dowiedziałem się, że po odejściu wód płodowych szyjka macicy rozwarła się w ciągu godziny aż do ośmiu centymetrów! Lekarze nie mogli jeszcze operować żony, bo... na salę trafiła inna pacjentka, wymagająca szybkiej interwencji chirurgicznej. Wreszcie o 22.45 zaczął się jakiś ruch. Domyśliłem się, że to czas na zabieg u żony, i nasłuchiwałem pierwszych krzyków dzieci. Punktualnie o 23.00 wydawało mi się, że coś słyszę. Potem znów cisza. Nie wytrzymałem

i przez uchylone drzwi zajrzałem do pokoju noworodkowego. Na przewijaku zobaczyłem dwóch malców! Czułem, że dławię się ze wzruszenia, ale i z niepokoju. Dlaczego nikt mnie nie zawołał, bym mógł zobaczyć ich zaraz po narodzinach? Wreszcie pediatra pozwoliła mi wejść do środka.

Ale od razu postawiła sprawę jasno: "Nie wszystko poszło gładko, dzieci wymagają obserwacji, żadnego dotykania czy brania na ręce. Bliźnię numer dwa (po pewnym zamieszaniu ustalamy, że chodzi o Ignacego) czuje się nie najgorzej, natomiast numer jeden (Jeremi) ma kłopoty z oddychaniem i musi trafić do inkubatora". Nie mogę oderwać wzroku od synków. Jacy oni malutcy... Ważą zaledwie po ok. 2,5 kg. Kiedy urodził się Mikołaj, był o ponad półtora kilograma cięższy...

NARESZCIE RAZEM, ALE WCIĄŻ OSOBNO

Zaglądam przez okienko na salę operacyjną, gdzie leży Niki. Żona patrzy na mnie pytająco. Pokazuję, że wszystko jest OK. Ale wiem, że mi nie wierzy. Pielęgniarki sprawdzają u chłopców poziom cukru we krwi. Obaj mają hipoglikemię (za mało cukru) i pewnie dlatego Jeremi tak ciężko oddycha, chociaż dostał już zastrzyk z glukozy. Chłopców umieszczono na razie na oddziale noworodkowym - Ignacego położono do łóżeczka, a Jeremiego do inkubatora. "Jutro zobaczymy, co dalej" - powiedziała pediatra. W aparacie cyfrowym pokazałem żonie jedyne zdjęcie synków, jakie udało mi się zrobić (i za które oczywiście zostałem skarcony przez lekarza: "Koniec tej sesji zdjęciowej"). I obiecałem jej, że jeszcze dziś zajrzę do chłopaków i zrobię im następne fotki!

Tekst: Jan Stradowski, szef działu nauki miesięcznika "Focus"

Mam dziecko
Dowiedz się więcej na temat: chłopcy | żona | świat | marzenie | lekarze | bliźniaki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy